Rozdział 3

56 2 0
                                    

Ogród był chyba najpiękniejszą częścią tego domu. Był ogromny, miał labirynt z krzaków i gdzieniegdzie można było zobaczyć na nich czerwone róże. Było dużo kolorowych tulipanów, nie był to mój ulubiony kwiat ale też wyglądało to ładnie. Pięknie ostrzyżona trawa, drzewka a powietrzu unosił się piękny świeży zapach.

Szłam przez labirynt, zachwycałam się kwiatami i otaczającą mnie ciszą. Dotarłam do środka labiryntu. Było w nim drzewo prawie bez liści, te które zostały były krwistoczerwone. Na jednej z gałęzi była powieszona huśtawka. Usiadłam na niej i zaczęłam myśleć.

Gdzie mogłabym pracować?

Nie mam zielonego pojęcia, muszę przejrzeć czy w internecie nie ma żadnych ogłoszeń o prace. Trzeba też napisać dobre CV. Muszę się stąd jak najszybciej wynieść i przejść na swoje. Patrząc na ten dom... nie to cholerna willa, ona nie ma nic z kobiety która mnie wychowała. Całe jaj wnętrze jest bez życia, że aż przytłacza.

Jej narzeczony.

Zauważyłam, że jest od niej dużo młodszy i w dodatku jest przystojnym bardzo mężczyzną. Dlaczego mi o nim nie powiedziała? Aż tak się od siebie oddaliłyśmy? Czasami do niej dzwoniłam aż kontakt się urwał. Nie przyjeżdżałam do niej na święta bo wtedy pracowałam. Miałam dwie prace, byłam opiekunką i kelnerką. Dzieciak którym się opiekowałam niestety wyjechał pół roku temu, a szkoda bo dużo mi płacili. Jako kelnerka przychodziłam wcześnie rano a wychodziłam ostatnia i tak nie miałam do kogo wracać w mieszkaniu nawet rybki nie miałam.

Matka.

Co mogło się z nią stać? Kiedy podała mi adres myślałam, że to jakiś mały domek z ogrodem i przeprowadziła się bo rodzinny dom ją przerastał na nią samą. Ale to co zobaczyłam utwierdza mnie w przekonaniu, że coś się stało kiedy odeszłam. Kocham mamę ale nie umiem tego okazywać, boję się ciągle, że jak tylko okaże słabość to będę tego żałować. Dlatego wolałam się odciąć.

Spojrzałam na zegarek. O kurde trochę się zasiedziałam 15.45. Pójdę sobie zrobić coś na obiad. Może zrobię makaron. Ale jaki tylko? Carbonara. Tak. Idealnie.

Weszłam przez tylne drzwi do kuchni i zobaczyłam jakąś mulatke zakładającą fartuch. Miała na głowie czarną chustę ale kilka niesfornych loków spod niej wychodziło.

-Umm dzień dobry – dziewczyna porzuciła zakładanie fartuszka i zwróciła uwagę na mnie.

- Oh dzień dobry Lucian mówił mi o pani właśnie miałam zacząć szykować obiad, niech pani przyjdzie za godzinkę zrobię kremowa zupe z porów, wędzonym łososiem, twarogiem, oliwą i lubczykiem, a na drugie makaron carbonara  – Dziewczyna czyta mi w myślach ale mam dziwne wrażenie, że skądś mogę ją znać.

- Ah no dobrze a może pani mi się przedstawić?

- Nazywam się Sara Hadid

O mój Boże...

-Sara...– czuję, że mam łzy w oczach.

- Tak..? – nie wie jeszcze o co mi chodzi.

- To ja... Parker- przez chwile parzyła na mnie nie rozumiejąc aż zakryła usta dłonią a jej oczy przypominały monety.

Nie wiem jak to się stało ale już chwilę później przytulałam ją do siebie jakby za moment miała zniknąć. Wtuliłam się w jej szyję a ona zaraz potem oddała uścisk.

Odsunęłam ją żeby się jej dobrze przyjrzeć. Boże ona prawie się nie mieniła tylko jej dziewczęca twarz teraz jest dorosła.

- Tak za tobą tęskniłam – i przytuliłam ją
jeszcze raz.

FiancéOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz