Część 2.Luke

907 46 124
                                    


Stałem w jej pokoju nie dłużej niż piętnaście minut, ale tyle wystarczyło, żeby przypomnieć sobie, jak czułem się w jej towarzystwie. Liv wyzwalała we mnie uczucia, których nie chciałem, wolałbym, by zostały tam, gdzie je zamknąłem.

Przez ostatnie dwa lata doskonale wychodziło mi, trzymanie Liv na bezpieczną odległość. Tak, żeby za bardzo się nie zbliżać, ale też, żeby nie być za daleko. Wtedy w moim pokoju łatwiej mi było ją odepchnąć i po prostu przestać czuć, niż mierzyć się z każdą emocją, jaką we mnie wyzwalała.

Wiem, że ją zraniłem, zachowałem się wtedy jak totalny dupek – o czym przypomniała mi za każdym razem, gdy się odzywała – a potem jak tchórz. Mogłem sobie tylko pogratulować bycia największym idiotą na świecie. Nie byłem w stanie cofnąć czasu,  też nie wiem, czy chciałem. Czasem po prostu lepiej nie czuć za dużo, a przy Liv nie umiałabym nie czuć.

I tego się boję.

Boję się uczuć, jakie we mnie wzbudza.

Może dlatego też zachowuję się tak, a nie inaczej. Lubię siadać na stołówce naprzeciwko niej i obserwować jak się irytuje.

Jak tworzy się niewielka zmarszczka na jej czole, jak wywraca oczami, gdy podchwyci moje spojrzenie.

Jak zaciska pięści za każdym razem, jak staję za nią w kolejce do bufetu i tupie przy tym nogą, zapewne pragnąc ponaglić ludzi przed sobą.

Uwielbiałem patrzeć, jak na naszych koncertach stara się, aby nie dać ponieść muzyce, tylko zachowawczo kiwa głową. Zawsze odnotowywałem jej obecność w pubie, każdy nerw w moim ciele dawała mi znać, że jest gdzieś tu blisko. To strasznie popieprzone.

Zamknąłem za sobą drzwi o jej pokoju i stałem chwilę, przyciskając do nich czoło. Nie wiedziałem, co mam zrobić, nie chciałem wracać do tego, co było.

Oznaczałoby to konieczność wyjaśniania Liv wszystkiego, co wydarzyło się pod jej nieobecność. A to było dla mnie za dużo. Jednak w takiej atmosferze, jaka panuje między nami, nie dało się pracować. Z góry to zadanie było skazane na porażkę.

Wszedłem ponownie do jej pokoju. Leżała na poduszce, którą okalały jej rude włosy, nawet nie zaszczyciła mnie spojrzeniem. Nie pasowało mi do niej to zachowanie, nie była taka, ale chyba nie zasłużyłem na nic lepszego. Na pewno nie zasłużyłem.

– Wróciłeś napisać poradnik „Jak spierdolić coś, co jest już spierdolone"? – Zmarszczyła brwi i swój mały, lekko zadarty nos. Chciała wyglądać groźnie, ale przypominała raczej naburmuszone dziecko, któremu zabrano zabawkę.

– Nie pasuje ci to słownictwo Livi – odparłem oschle i odgarnąłem włosy do tyłu. Podążyła swoimi błękitnymi oczami za moją dłonią. Jak zorientowała się, co robi, zarumieniła się i skierowała spojrzenie na moją twarz. Uniosłem kącik ust, w zbyt pewnym siebie uśmiechu wiedząc, że ją to zirytuje.

– Twoje zdanie na ten temat niezbyt mnie w tym momencie obchodzi. Jeśli nic więcej nie masz do powiedzenie to możesz wyjść. – Miałem wrażenie, że lekko jej zadrżał głos, a oczy się zaszkliły.

Nie mogłem się jednak dokładnie przyjrzeć, bo zasłoniła twarz telefonem. Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, ale sam nie wiedziałem co i szybko je zamknąłem. Nie mogłem teraz zebrać tego miliona myśli, które właśnie latało mi po głowie.

Zapanował tam istny chaos, jakby toczyły ze sobą walkę, która ma się przebić, która jest najistotniejsza.

Ścisk w klatce piersiowej, jaki poczułem w momencie, gdy kazała mi drugi raz wyjść, również nie pomagał. Rozmasowałem to miejsce, licząc, że nieprzyjemne uczucie ustąpi, ale im dłużej na nią patrzyłem, tym on się nasilał.

HAPPILY NEVER EVEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz