Rozdział 2

817 65 4
                                    

Witam!

Miłego czytania <33

---------------------

Pov. Albert
W całym swoim zamyśleniu zapomniałem zrobić zakupy, by mieć co jeść przez następne dni. Zgarnąłem klucze z szafki i ubrałem buty, wyszedłem z domu i zakluczyłem drzwi. Moją uwagę przyciągnęła mała karteczka leżąca na wycieraczce przed moimi drzwiami. Schyliłem się i zdziwiony wziąłem kartkę w rękę. Rozłożyłem karteczkę i przeczytałem jej zwartość

“Dostaniesz za parę godzin lokalizacje z pierwszym zadaniem. Przygotuj się”

Zadanie? Jakie znowu zadanie? Czy to ci ludzie, którzy mnie śledzili? Czy chcą mi coś zrobić? Miałem tyle pytań, a praktycznie zero odpowiedzi. Wsiadłem do samochodu i pojechałem na warsztat.

- Cześć Vasquez - przywitałem mężczyznę, który naprawiał samochód.

- Jedziemy na trackera, bo właśnie dostałem? - zapytał mnie, wycierając ręce ze smaru.
Pojechaliśmy po jego trackera, jeżdżąc po mieście czekaliśmy aż policja zacznie nas gonić. Skręcaliśmy w różne uliczki, skakaliśmy i robiliśmy różne sztuczki chcąc się pobawić. Niestety w międzyczasie samochód zdążył nam się destylować, przez co byliśmy zmuszeni przesiąść się na rowery.

Niestety podczas tego zdążyłem spaść z dość dużej rampy i wyjebałem się na rękę. Bolała mnie niemiłosiernie, nie mogłem nią ruszać. Policja nam odpuściła i Vasquez zawiózł mnie na szpital. Lekarz powiedział, że to nic poważnego i mam po prostu uważać na nadgarstek do końca dzisiejszego dnia. Jeżeli ból, by nie znikał miałem się z powrotem do niego zgłosić. Wyszedłem od medyka i wsiadłem rower. Skierowaliśmy się na warsztat i przesiedzieliśmy tam z pół godziny.

Nagle poczułem wibracje w kieszeni, wyciągnąłem telefon i zobaczyłem wiadomość od nieznanego numeru. Już po pierwszym zdaniu wiedziałem, że to ludzie od przeznaczonego mi zadania.

- Kurwa, zapomniałem zakupy zrobić! - krzyknąłem i pożegnałem się ze wszystkimi, by “zrobić zakupy”, chociaż tak naprawdę pojechałem na GPS’a którego dostałem w międzyczasie. Miałem ukraść funkcjonariuszowi cały jego sprzęt i uciec policji. Niby proste, ale jak się okazało było to trudne.

Poddałem policjanta i zabrałem wszystko, rzucając to na tylne siedzenia mojego ukradzionego pojazdu. Zerwałem nadajnik GPS z jego kamizelki i zdeptałem, niestety już po chwili przyjechały radiowozy policyjne. Szybko wsiadłem do samochodu i odjechałem mając za sobą pościg policji. Że też dałem się wkopać w takie coś… Skręcałem w najróżniejsze uliczki, robiłem zawrotki, skoki, myliłem policję, a oni dalej siedzieli mi na ogonie. Jechałem cały czas tak aby auto nie dostało poważnych uszkodzeń i nie musiał uciekać pieszo. Poczułem kolejne wibracje w kieszeni, wyciągnąłem telefon i zobaczyłem wiadomość z informacją o GPS’ie auta, które miałem ukraść.

- Serio? Dopiero teraz?! - krzyknąłem, rzucając telefon na miejsce pasażera.

Postanowiłem, że zrobię bardzo ryzykowny skok, jeżeli nie zginę po jego nieudanej próbie to będzie cud. Wyskoczyłem z prowizorycznej skoczni i po chwili już byłem w powietrzu, niestety niefortunnie auto wykręciło się w powietrzu, a gdy wylądowałem na ziemi uderzyłem głową w kierownice. Zapomniałem zapiąć pasów…

Przez uderzenie głową puściłem kierownice, a moja ręka dziwnie się wykręciła i uderzyła w drzwi pojazdu. Poczułem promieniujący ból w nadgarstku i spływający po moim czole płyn. Po chwili moja wizja była zamazana przez krew, która spływała z mojej rozciętej brwi wprost do oka. Załkałem cicho na ból głowy oraz nadgarstka i oparłem się o siedzenie. Przypomniałem sobie po co wykonałem ten skok i jak najszybciej próbowałem wydostać się z pojazdu.

Szarpałem drzwi pojazdu zdrową ręką, zauważyłem, że tak wiele nie zdziałam, więc odsunąłem się trochę od drzwi i nogą zacząłem kopać drzwi. Zanim udało mi się wyważyć te cholerne drzwi minęło trochę czasu i zacząłem już z oddali widzieć nadjeżdżające syreny. Policja nie zamierzała skakać, więc zamierzali objechać ten skok główną drogą, sprytnie…
Gdy w końcu mogłem się wydostać z pojazdu widziałem co blokowało drzwi bym nie mógł wysiąść, pieprzone hydranty na każdym kroku…

Powoli wygramoliłem się z pojazdu i biegiem starałem się znaleźć jakąś kryjówkę w zasięgu wzroku. Biegłem już kilka minut chcąc być jak najdalej od miejsca zdarzenia, ale cały czas słyszałem za sobą uderzanie ciężkich policyjnych butów o ziemię. Skręciłem w małą uliczkę i o mało co nie zderzyłem się z radiowozem. Zatrzymałem się ledwo unikając upadku, odwróciłem się i zobaczyłem zbliżających się policjantów, szybko przemierzyłem wzrokiem całą okolicę. Drabina na dach. Nie najlepsza opcja, ale jedyna szansa ucieczki. Złapałem się drabiny i powoli zacząłem wspinać się na drabinę, było to ciężkie ze względu, że mogłem operować tylko jedną ręką… Gdy byłem już na dachu zostałem zaskoczony przez jednego z policjantów.

- Poddaj się! - usłyszałem krzyk za sobą. Jak on zdążył tak szybko tu wejść? Chociaż patrząc na moje tempo wchodzenia przez tą rękę było dwa razy wolniejsze niż policji. Poddałem się, bo już nie zostało mi nic innego. Moje nadgarstki zostały złapane w mocny uścisk i wykręconę do tyłu. Jęknąłem na ten ruch, bo jeden był bardzo uszkodzony. Funkcjonariusz spojrzał na mnie zdziwiony, ale chyba zignorował to, że w moich oczach pojawiły się łzy przez ból ręki.

- Moglibyśmy pojechać na szpital? - zapytałem gdy siedziałem już w radiowozie. - Proszę - dodałem, widząc brak odzewu ze strony policji.

- Czemu?

- Bo uszkodziłem nadgarstek i uderzyłem głową w kierownicę podczas ucieczki - westchnąłem.

- Dobra, niech ci będzie - Mężczyzna zrezygnował z jakiejkolwiek kłótni. Skręcił zmieniając trasę wprost na placówke leczniczą. Co chwilę mijaliśmy jakiś pościg, zatrzymanie drogowe lub strzelaninę. Niebezpieczne miasto…

Gdy byliśmy już na miejscu, funkcjonariusz pomógł mi wyjść z pojazdu i udaliśmy się do środka budynku. Weszliśmy przez przesuwające się drzwi i podeszliśmy do pierwszego lepszego medyka. Zabrał mnie na salę obserwacyjną i obejrzał nadgarstek. Powiedział, że jest skręcony. Kurwa, świetnie.

- Przepraszam, a mógłby pan wykonać tomografię głowy, bo źle się czuję? - zapytałem z cichą nadzieją, że się zgodzi. Nie dość, że większa szansa na ucieczkę to jeszcze czuję, że naprawdę coś mogło się stać…

Przeszliśmy do sali, położyłem się, a lekarz wykonał tomografie. Wstałem i podszedłem do lekarza, który cały czas zapisywał coś w swoim notatniku.

- No to tak, ma pan lekki wstrząs mózgu, najlepiej, by było jakby pan tu został przez-

- Dobra, posłuchaj mnie doktorku. Dostaniesz dziesięć tysięcy za wypuszczenie mnie tylnymi drzwiami - przerwałem mu, mówiąc cicho w stronę medyka, błagając w myślach, by się zgodził.

- Dwadzieścia i nie powiem o próbie przekupstwa. I nie zatrzymam tu pana siłą.

- Pojebało cię?! - krzyknąłem szeptem zirytowany. Nie mam nawet takich pieniędzy. Spojrzałem na medyka, który nie wyglądał jakby zszedł poniżej piętnastu tysięcy. - Dobra, piętnaście - westchnąłem, poddając się.

- Dobra, chodź - powiedział, wychodząc z sali drugim wyjściem. Szliśmy długim korytarzem tak cicho, że nawet puma polująca na jedzenie, by nas nie usłyszała. Gdy zauważyłem mały zielony znaczek nad drzwiami ledwo co nie krzyknąłem ze szczęścia. Policji nie było w pobliżu, więc gdy wyszedłem za drzwi, od razu pobiegłem do byle jakiego samochodu, by go ukraść. Odjechałem jakimś małym cheburkiem spod szpitala i zaśmiałem się cicho, że udało mi się uciec. Jezu, było tak blisko.

Jechałem przez miasto chcąc jak najszybciej dostać się na apartamenty, Gwałtownie skręciłem co okazało się niezbyt dobrym pomysłem. Poczułem zawroty głowy i mdłości. Jak najprędzej stanąłem samochodem w miejscu, obraz przed oczami kręcił się nie chcąc zatrzymać. Nagle żołądek podszedł mi do gardła, a ja nie mogąc się powstrzymać, zwymiotowałem na środek chodnika. Fujka. Usłyszałem syczenie obok siebie i spojrzałem na samochód. Nie no kurwa serio? Tylko destylacji silnika mi brakowało, naprawdę świetnie.

Usłyszałem uniesione głosy z samochodu niedaleko. Chyba Nelson właśnie krzyczał na Regresa o nie przeszukanie mnie. Biedny, ale no cóż, za błędy się płaci. Wyjąłem telefon i wybrałem numer do Vasqueza.

- Te, przyjedź po mnie, bo mi auto siadło. Jestem niedaleko szpitala.

- Dobra już jadę - Szatyn mruknął i już chwilę później usłyszałem dźwięk zakończonego połączenia. Już niespełna kilka minut później tuż pod moje nogi podjechał jego samochód. Wsiadłem do samochodu i powiedziałem Sindacco, żeby zawiózł mnie na apartamenty. Byle do domu…

Cisza. Czekając na prawdę - Albert Speedo x Vasquez SindaccoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz