Prolog

749 136 321
                                    

Gdy technologia idzie do przodu, a świat nie widzi nadchodzących zagrożeń, zaczynamy pokazywać swoją prawdziwą naturę. Chciwość i rozrywki przejmują władzę nad światem. Wszystkie firmy, które miały tylko taką możliwość, zamieniły najsłabszy trybik w swojej machinie pieniężnej na lepszy, bezduszny i metalowy odpowiednik pracownika. Ludność ziemi nie malała, lecz rynek pracy kurczył się diametralnie. Bezrobocie osiąga około sześćdziesiąt procent, a przestępczość jest przerażająca. Ale co się dziwić skoro jest coraz mniej prac dla ludzi, a wiele firm wymaga absurdalnych umiejętności i wyrzeczeń dla nich.

Świat teraz to głównie dwie warstwy społeczne: osoby ekstremalnie biedne i ekstremalnie bogate. Elita ma w swoich rękach prawie dziewięćdziesiąt sześć procent gospodarki. Mimo to, że posiada tyle pieniędzy, dalej walczą między sobą o jak największe bogactwo. Nie raz można było usłyszeć we wiadomościach, że jeden z najzamożniejszych ludzi zgarnął siłą majątek kogoś trochę mniej wpływowego od siebie, kierując się ideą dobra wspólnego i moralnością.

Ograbionym zazwyczaj zostawiało się jakieś mieszkanie i drobne pieniądze, by przetrwały samodzielnie przez pewien czas. Jednak ta praktyka stawała się coraz rzadsza.

Najczęściej z dnia na dzień takie osoby traciły rodzinny dobytek, nie uzyskując żadnej rekompensaty i pozostawione były na pastwę losu. Brzmi to dość smutno, lecz nikt nie protestował, każdy się bał sprzeciwiać oligarchom. W społeczeństwie panowała również duża nienawiść klasowa. Klasa średnia, która już wymierała i niższa, krzywo patrzyła się na najbogatszych, a ludzie majętni z obrzydzeniem spoglądali na każdego. Dlatego też biedni byli zadowoleni, jak bogaci wzajemnie się okradali, a oni byli przeszczęśliwi, że powiększyli swój kapitał.  

Ale co było z rodzinami z zabranym majątkiem? No cóż... Ich problem. Wszystkie rodziny, którym skonfiskowano dorobek życia, działały, jak zamożni mówią przeciwko ludziom i światowemu pokojowi. A jeśli przypadkiem znalazłaby się rodzina, niesłusznie oskarżona, to zostało im szukanie schronienia u niezrabowanej części familii lub u dawnych przyjaciół. Oni zaś rzadko się zgadzali, gdyż nie chcieli marnować swych pieniędzy na darmozjadów. Gdy nikt ich nie zamierzał przyjąć, uciekali się nieraz do samobójstwa, nie widząc ratunku lub nie chcąc żyć w biedzie. Takie rodziny żyły wcześniej w dostatku, dlatego zmiana ich ekskluzywnego życia na wegetowanie na ulicy było trudniejsze do przyjęcia niż śmierć. Nierzadko też zaprzedawali się. Stawali się wtedy za część zabranego ich dobytku zniewolonymi pracownikami, którzy wykorzystywali swoje umiejętności do pomnożenia majątku swego szefa.  

Gorzej było jeśli takowych nie posiadali lub nie udawało im się uzbierać wystarczająco, by zadowolić swojego pracodawcę. Wtedy musieli błagać niedawnych znajomych o ochronę, stajać się również ich niewolnikami. Żyli wówczas w ubóstwie, spełniając każdą prośbę swojego pana za kawałek chleba. Mogli to robić na wiele sposobów, na przykład służąc im w ich licznych domostwach lub dołączając do szeregów prywatnych armii arystokracji, która grabiła majątki innych. A coraz bardziej popularne było też zmuszanie ich do grania w sadystyczne gry.  

Znieczulica społeczna, chęć zabawy i wysoka pozycja najbogatszych zmusiła światowy rząd do przyjęcia dekretu o ochronie życia. W tym dekrecie określano wartość życia człowieka, ze względu na ich majątek. Im osoba była biedniejsza, tym życie takiej osoby miało mniejszą wartość. Dawało to też najbogatszym liczne przywileje, jakich świat dotąd nie widział. Ten dokument niejednoznacznie przytakiwał torturom i niewolnictwu. Pozwalał na zabawianie się ludźmi, pod warunkiem że nie umrze mózg i dodatkowo, że taka osoba dostanie odpowiednią zapłatę za swoje poświęcenie. Podczas zabaw elit jednak nieraz dochodziło do drobnych wypadków. Lecz nie należało się niczym martwić. Jeśli dochodziło do złamania ręki, urwania nogi, pęknięcia kręgosłupa, zmiażdżenia nerki, wyrwania oka, czy ukąszenia przez żmiję można było taką osobę szybko skleić w kapsule sanitarnej i szybko wrócić do zabawy. Gorzej było, gdy ktoś umarł, w takim wypadku należało zapłacić wysokie zadośćuczynienie rodzinie poszkodowanego zgodnie z tabelami wartości życia i powodu śmierci.

Dzięki tej ustawie w ugrupowaniach elit powstawały zapędy o zorganizowanie ogólnoświatowych igrzysk. Jeden z ekscentrycznych oligarchów Chris YellowCoin jako pierwszy wpadł na pomysł zorganizowania masowej imprezy dla świata pod nazwą Holly Paradise. Program ten pozwolił uczestnikom gier wybrać dla siebie nagrodę i o nią zawalczyć. Z całego świata zgłosiły się miliony chętnych i choć Chris chciał uszczęśliwić każdego zainteresowanego, musiał zmniejszyć tę liczbę do pięćdziesięciu jeden, tak aby każdy z jego przyjaciół miał czas dobrze zapoznać się ze swoim ulubieńcem. Liczba pięćdziesiąt jeden ma też symboliczne znaczenie, bo każdy uczestnik reprezentuje dziesięć milionów km² ziemi. I wszystko brzmi dobrze, póki nie jesteś jednym z zawodników.

Organizatorzy podczas rekrutacji kierując zasadą równości, przytakiwali każdemu chętnemu, dlatego i ja mogłem zagrać. O dziwo nikt z bogatych rodzin się nie zgłosił. Do programu przyjmowani byli głównie kryminaliści lub zmuszeni przez arystokrację ich podopieczni. Z tego też powodu, choć rejestracja była dobrowolna, zawodnicy byli głównie zmuszani do uczestniczenia w programie. A ja byłem wyjątkiem, do gry zgłosiłem się dobrowolnie. I choć jeszcze tego nie wiedziałem, to na świecie już nic na mnie nie czekało. Myślałem wtedy, że udział w tym konkursie pozwoli mi spełnić moje dziecinne marzenie.

Holly Paradise (Wolno pisane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz