Rozdział 3 #2

124 33 193
                                    

Jechaliśmy busem około dwudziestu minut, aż dotarliśmy do nieczynnej stoczni. Znajdowało się w niej kilka zardzewiałych hangarów, a grunt był zabetonowany. Spod niego wyrastało kilka powyginanych lamp i kup złomu. Pojazd zatrzymał się, przy jednej z ostatnich hal. Choć była ona osiem razy szersza i piętnaście razy dłuższa od autobusu, nie była ona największym, ze stojących tu magazynów.

Gdy wysiedliśmy z busa, ten nagle odjechał, zostawiając nas samych. Czekaj! Oni nas zostawili bez żadnych wyjaśnień. Może ten program to bujda i chcieli nas tutaj sprowadzić, aby później mnie sprzedać. Albo chcą, abyśmy się tutaj nawzajem pozabijali. Spoglądając się na przeciwników, zlękniony, lecz nie pokazując tego po sobie, odszedłem od nich.

Ciekawe, o czym tam rozmawiają. Nieco niebezpiecznie jest teraz podejść do nich. Przykucając przy ziemi, zauważyłem na wilgotnej powierzchni ogromną tęczową plamę. Pachnie, jakby to była benzyną.

O wreszcie coś uzgodnili! Grupka ta próbowała otworzyć rdzawo czerwony hangar, lecz słabo im to wychodziło. Po kilku minutowych staraniach przesunęli wrota o zaledwie parę centymetrów, tworząc małą szparę w drzwiach. Chyba jednak muszę do nich iść, aby zajrzeć do środka.

Jak przeciskałem się przez nich, by zbliżyć oko do uchylonych wrót, zauważyłem w szparce ciemną hale z kilkudziesięcioma drobnymi światełkami i ogromne żółte koło. Wszystko wyglądało niesamowicie, prawie jakbym był w kosmosie. Lampki wyglądały, jak gwiazdy otaczające słońce. Muszę się tam dostać, za wszelką cenę, abym mógł podziwiać to z bliska. Gdyby ta wyrwa była choć trochę szersza, to dałbym radę się przecisnąć. Napierając całą siłą na drzwi, nie dostawałem żadnego efektu.

- Może byście mi pomogli? - Pisnąłem, walcząc dalej z drzwiami.

- Dasz radę się wcisnąć. - Złapał mnie i wpychał mnie do dziury na chama mężczyzna o arabskim wyglądzie. Miał krótki ciemny zarost i proste czarne włosy z niebieskim napisem trzydzieści siedem.

- To boli, zostaw mnie. To nic nie da! - Z jękiem wymachiwałem rękoma, aby się od niego uwolnić.

- Zostaw go. Go to boli, widzisz przecież, że nic to nie da. - Zaczęła się z nim szarpać Chiyo.

- Poczekaj jeszcze chwilę. - Zaczął wciskać mnie jeszcze mocniej, aż po chwili wyrzucił mnie na drugą stronę. - Tadam widzisz kochana, było trzeba użyć tylko trochę siły.

Aua, dlaczego oni to robią? Delikatnie wstając z ziemi, z czułością dotykałem swojej twarzy. Bolała mnie klatka piersiowa, a moje uszy były ciepłe. Lilly mówiła, że mogą tu być takie osoby, ale się nawet nie wychylałem. Tylko chciałem zajrzeć do środka. Od początku czułem, że nie mogę się do nich zbliżyć. Ale czy to znaczy, że od pierwszej gry będę miał prześladowców.

Wepchnęli mnie do magazynu, który najwidoczniej nie należał do naszego świata. Pierwszą osobą, która mnie powitała po tej stronie, był siedzący pod kołem Chris przeglądający coś na telefonie. Choć był środek dnia, to promienie słońca nie miały odwagi tu wejść. Miejsce idealnie stworzone do pierwszej rundy. Stąd już było widać, co się będzie działo. Pod każdym światełkiem stał czerwony stół, pewnie będziemy grać w jakąś grę planszową.

- Byście się wstydzili, żadni z was mężczyźni. Zamiast trochę się jeszcze przemęczyć, aby otworzyć drzwi, wpychacie w nie dziecko. I co wam to niby dało? - Krzyczała do nich Azjatka.

- Dobra ochłoń, kobieto. Ej ty tam, mów nam co tam widzisz - krzyknął do mnie. - Jest tam jakaś dźwignia, czy coś?

- Widzę machającego do mnie pana Chrisa - mówiłem niepewnie, jednocześnie odmachując mu.

Spoglądając się na koniec bramy, zobaczyłem wciśniętą plastikową beczkę w szynę wrót. Pewnie się tam wcisnęła poprzez silne i dynamiczne pociągnięcie za drzwi. Może lepiej im o tym nie mówić i ich zostawić, sam zacznę grę bez nich, wtedy na pewno wygram. Nie jednak to głupi pomysł, zbyt się tego boję, przecież Lilly mówiła, że nie mam tak robić, a gdybym nawet tak zrobił, oni pewnie by mnie zabili.

- Beczka zablokowała drzwi. Jeśli je zamknięcie, spróbuję ją wyciągnąć.

- I widzicie, jaki stał się potulny. Róbcie, jak powiedział. - Zaśmiał się sam do siebie Habib.

Gdy zamknęli wejście, zacząłem je odblokowałać, puszczając tym samym ich do środka. Pierwszy wszedł przez nich dumnie nowy lider, poklepując mnie w ramię za dobrze wykonaną pracę, a za nim reszta. Jeszcze nawet nie zaczęliśmy, a już jestem zmęczony. Jak wszyscy pomaszerowali do koła, Chiyo złapała mnie za rękę, odsuwając nas od nich.

- Nic ci nie jest? - Przykucnęła do mnie, przy czym jej długie czarne włosy dotknęły ziemi.

- Jest dobrze. - Niepewny tej sytuacji, lekko się odsunąłem.

- To dobrze. Jak ci nie będzie zbyt dobrze szła gra, to powiedz, spróbuję ci jakoś pomóc. - Z troską szepnęła do mnie.

Po dołączeniu do reszty, na betonowej posadzce stało podwójne koło fortuny i kilka stołów. Między dwiema podporami kół stał Chris, ubrany w glonowy garnitur z dodatkiem brokatu.

- No to wreszcie jesteście. - Ze zmęczoną twarzą zaczynał Chris. - Ile można przechodzić przez zwykłe drzwi? Może gra wam lepiej pójdzie. Wybraną dla was konkurencją jest Blackjack. Wczoraj rozegrano ją niemal dwieście razy. W tej grze będziecie stawiać żetony uzyskane za wykonanie poszczególnych zadań. Przegrywa osoba, która będzie miała najmniejszą ich ilość. Tak jak widzicie, za mną jest koło fortuny. Pierwsze koło oznacza trudność zadania, a drugie, ilość uzyskanych punktów za jego zrealizowanie. Jeśli zakręcicie kołem, nie możecie odmówić wykonania wyzwania. Wszystko jasne, czas start, czas gry to trzydzieści minut. Zaczynamy!

Holly Paradise (Wolno pisane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz