Rozdział 4

83 22 8
                                    

Dzień VII

Zastanawiałam się kiedyś, jak to jest, nie mieć nic do stracenia. Z jednej strony to wydaje się wspaniałą perspektywą, nieprawdaż? Ale to puste hasło. Jak taka sytuacja może być wspaniała? Nie mieć nic do stracenia to znaczy... nie mieć nic, na czym ci zależy. Nie mieć nikogo ważnego, nie posiadać niczego wartościowego. To nie jest wspaniałe. Na szczęście nie jestem w takiej sytuacji. Może i straciłam życie, przyjaciół, rodzinę, dom, szkołę, pasje, wszystkie ciekawe umiejętności, które teraz w ogóle mi się już nie przydadzą. Ale zyskałam w Długim podporę. Jest mi kimś więcej niż przyjacielem czy bratem. W świecie, gdzie czas nie ma już dla nas znaczenia, możliwe jest wszystko.

Podjęłam decyzję. Nie odpowiem na jego pytanie. Przyglądałam się mojej rodzinie. Lekarze dali im wyraźnie do zrozumienia, że już się nie obudzę. Że będę tak spała, aż ze stanu snu przejdę w stan Snu. Mama zalała się łzami, tata próbował ją pocieszyć. Młody pokiwał głową, patrząc na moje bezużyteczne ciało, jakby tego się właśnie spodziewał. I poszedł biegać. Mamie przeszło szybko. Chyba pogodziła się wreszcie z moim odejściem. Im szybciej, tym lepiej. Wydaje mi się, że w takich momentach nadzieja jest tylko niepotrzebnym ciężarem.

Dziś powiedziałam Długiemu, że chcę być sama. Przeszłam się ulicami miasta, odwiedzając przy okazji moje liceum. Gdyby nie nasza Zmiana Czasu pełne byłoby teraz moich kolegów, pierwszoroczniaków, nauczycieli. Miałam zacząć dopiero profilowaną klasę. Ominie mnie siedem godzin biologii i chemii tygodniowo. Nie wiem, po co by mi teraz to było, ale żal pozostaje. Pewnie nienawidziłabym tego systemu, ale skąd mam wiedzieć, że tak by było?

Szłam tłocznymi chodnikami, owiewając przechodniów chłodnym podmuchem. Na pewno nie mieliby mi tego za złe. Termometry wskazywały powyżej 30 stopni. Poprawiałam za długie paski torebek i plecaków tych dziewcząt i chłopców, którzy za wszelką cenę chcieli być modni. To im się chyba nie podobało, ale ja przecież miałam na uwadze ich kręgosłupy. Ciekawe, czy byłabym w stanie skrócić jeden z wadliwych chromosomów osób z Zespołem Downa tak, by byli zdrowi? Trzeba sprawdzić.

Pod koniec dnia miałam już pewność. Nie wrócę do dawnego życia. Mogę teraz zbyt wiele. Zbyt wiele dobrego. A przede wszystkim mogę pomóc sobie i Długiemu.

Koniec tygodnia swobody

– Chyba czas na pytania – stwierdził z niewyraźną miną. Chodziliśmy po nadmorskim bulwarze niedaleko miejsca, w którym mieszkał mój były chłopak. Poznaliśmy się na obozie i jak to zwykle bywa z wakacyjnymi miłościami nasze wielkie uczucie umarło śmiercią naturalną parę tygodni po powrocie. Morze szumiało głośno, mewy skrzeczały nad naszymi głowami. Dlaczego w ogóle wybrałam to miejsce?

– Chyba czas – przyznałam. Nawet jeśli miałam zamiar z nim zostać i nie wywiązywać się z umowy, byłam ciekawa tych arcytrudnych zagadek.

Przenieśliśmy się na samą plażę. Piasek był drobniutki, przywodził na myśl beżową mąkę. Wystawały z niego muszelki i strzępki wodorostów.

Bez żadnych wstępów wymienił dwa pytania.

– Co można skrócić tak, by nie dało się wydłużyć? A co można wydłużyć tak, by nie dało się skrócić?

– Co?! Możesz powtórzyć?

Powtórzył.

– Nie rozumiem.

– Musisz znaleźć odpowiedź na pierwsze pytanie. Drugie jest dla mnie.

Pokiwałam powoli głową, patrząc na morze. Uwielbiałam je takie wzburzone. Wysokie fale załamywały się, tworząc gejzery piany. Wiatr dął jak oszalały. Aż chciało się śpiewać „Dziesięć w Skali Beauforta".

– Muszę pomyśleć – mruknęłam. Nie odzywaliśmy się już do siebie do wieczora. Cały dzień poświęciliśmy na kąpiel w morzu. Jeśli można to nazwać kąpielą. Jako „skondensowane powietrza" trudno nam było utrzymać nasze postacie w ryzach. Wicher próbował za wszelką cenę nas rozdmuchać. Za to fale rozbijały się na nas lepiej niż na ciałach stałych, tworząc białe pióropusze wysokie na kilka metrów. Nie zrozumie do końca ten, kto nie próbował.

Nie poruszaliśmy tematu pytań. Żyliśmy i bawiliśmy się jak przedtem. Skracaliśmy i wydłużaliśmy, wydłużaliśmy i skracaliśmy. Długi był spięty, choć starał się tego nie okazywać. Mimo że uważał swoją zagadkę za niemożliwą do rozwiązania, bał się, że mi może się jednak udać.

Nie chciało mi się o tym myśleć, ale im bardziej unikałam tego tematu, tym jaśniej zaczął rysować mi się pewien pomysł. Nie wiedziałam, czy ma on jakiś sens, ale nie zamierzałam na razie mu o niczym mówić.

Jaki interes miałam w tym, że trzymałam Długiego w niepewności? Wydawało mi się, że zasłużył sobie na to. Czym? Nie jestem pewna, ale przede mną było już chyba kilka Krótkich. Przychodziły i odchodziły, a Długi się nie zmieniał. Dlaczego? O to już muszę zapytać jego.

Podjęłam nową decyzję. Znajdę odpowiedź na jego pytanie. A potem każę mu zostawić swoją posadę i odejść. Wiem, że możemy to zrobić. To czym jesteśmy nie jest naturalne. Nie powinno nas być. Nie w takiej formie.



~~~~~~~~~~~~~~~~


No i tyle wyszło z karolciowego co tydzień XD Ups. Przepraszam :) Miłego czytania i komentowania.

(Ależ skąd, ja do niczego nie namawiam ;)

Gość od Wydłużania + inne historieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz