Z początku zupełnie nie potrafiłam wdrożyć się z powrotem w szkolny system. Przeszkadzał mi przede wszystkim gwar uczniowskich rozmów i zamieszanie jakie panowało na korytarzach. Nowością były dla mnie także obowiązkowe mundurki, składające się z granatowo zielonych spódniczek, pasującym kolorystycznie krawacie do białej koszuli, na której można było nosić także sweterek bez rękawów z dekoltem w serek w chłodniejsze dni. Na wierzch zarzucona powinna być marynarka z herbem szkoły po lewej stronie, ale szczerze mówiąc już podczas moich pierwszych dni w szkole zauważyłam, że większość uczniów zamiast marynarek, narzucała na siebie ciemne bluzy lub inne okrycia wierzchnie. Nikomu nie chciało się respektować szkolnego regulaminu w tak wielkim stopniu. Obuwie było raczej dowolne bo znów, nikt tak naprawdę nie przestrzegał obowiązku noszenia balerinek dla dziewczyn i lakierowanych eleganckich butów dla chłopców.
Mundurki wbrew pozorom ułatwiały mi życie. Większość na nie narzekała, ale ja cieszyłam się, że zawsze będę wiedziała, co na siebie nałożyć następnego dnia. Poza tym w dni tak zwane nie świąteczne dni, nauczyciele przymykali oko na zbyt wysoko podwinięte spódniczki i wysokie buty dziewczyn, a także rozwiązane krawaty oraz odpięte pierwsze guziki koszul u chłopaków.
Pozytywnie zaskoczył mnie też fakt, że istniała możliwość wyboru spodni dla damskiej części uczniowskiej społeczności, jednak niewiele z nas z tego korzystało. Prawdopodobnie byłam więc jeszcze większą dziwaczką właśnie ze względu na ten wybór, ale nie przeszkadzało mi to. Spodnie miały przyjemny materiał i zdecydowanie były o wiele wygodniejsze.
Kolejną sprawą jaka różniła się od mojej poprzedniej amerykańskiej szkoły było nastawienie do nauki. Nauczyciele o ile w nasz wygląd nie wnikali znowu tak bardzo, o tyle stopnie traktowali bardzo poważnie. Trzeba było uczyć się o wiele więcej i pilniej, żeby ze spokojem przechodzić z klasy do klasy. Pewnie was nie zdziwi jeśli powiem, że to również nie sprawiało mi problemów. Raczej uchodziłam za dobrą uczennicę, choć moje stopnie nie były znowu takie idealne. Miałam na swoim koncie kilka wpadek, ale szybko nauczyłam się u którego nauczyciela powinnam pracować więcej, a u którego mogę pozwolić sobie na odpływanie z myślami. Z zapamiętywaniem nie miałam większych trudności.
W szkole uważałam przede wszystkim, aby jak najmniej wyróżniać się z tłumu, co i tak mi nie wychodziło. Im bardziej nie chciałam się wtrącać, tym w większe kłopoty wpadałam. Zawsze wychodziłam z nich jednak z podniesioną do góry głową. Tak było też tym razem.
‒ Przepraszam? Ty jesteś Parker, prawda? ‒ poczułam lekkie szturchnięcie w ramię, przez które uniosłam głowę znad książki, napotykając cztery pary wpatrujących się we mnie oczu. Niezrażony gniewnym spojrzeniem, które mu rzuciłam jasnowłosy chłopak, wyciągnął w moim kierunku dłoń uśmiechając się niepewnie. ‒ Jestem Rocky, a to są Tatum, Mylah i Beck.
Przedstawił wszystkich po kolei zaczynając od bruneta stojącego tuż przy jego ramieniu, którego widoczność utrudniona była przez wpadające mu do oczu, przydługie kosmyki. Miał kręcone włosy, jego nos tak samo jak policzki obsypane były piegami, a on sam uśmiechał się szeroko, spoglądając na mnie z uwagą swoimi ciepłymi brązowymi tęczówkami. Następnie blondyn wskazał na dwie dziewczyny za sobą, które nie mogły być dużo młodsze ode mnie. Jedna miała jasne włosy z różowymi pasemkami i zielono niebieskie oczy. Uśmiechała się pogodnie podobnie do swoich kolegów. To stojąca obok niej czarnowłosa wyróżniała się od pozostałych, nieco markotnym wyrazem twarzy. Żadne z nich nie miało na sobie mundurku naszej szkoły. Zmarszczyłam brwi. Co tu w takim razie robili? Nie odwzajemniłam ani gestu, ani uśmiechu chłopaka. Nie miałam zamiaru poświęcać im swojej uwagi i z pewnością obdarzyłabym ich wywróceniem oczu, wracając do przerwanej lektury, gdyby nie jeden istotny szczegół. Ten Ray… Rocky, czy jak mu tam było znał moje imię. A to znaczyło, że zwrócił się do mnie w konkretnej sprawie. Teraz musiałam się tylko dowiedzieć w jakiej.
‒ Wiemy, że to nie jest dla ciebie komfortowe, bo w ogóle się nie znamy, mieliśmy mieszkać u innej dziewczyny i nam też nie jest to na rękę, ale przysięgam, że kiedy tylko poznasz nas lepiej będzie łatwiej. W końcu od dziś będziemy widywać się codziennie. Rok czasu to całkiem długo, nie?
Gdybym coś w tym momencie piła z pewnością bym się właśnie zakrztusiła. O czym on do cholery mówił?
‒ Lizzy mówiła… ‒ zaczął, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.
‒ Lizzy? Lizzy Mane? ‒ Chciałam się upewnić, że na pewno mamy na myśli tę samą osobę. Błagałam by moje przeczucie tym razem mnie zawiodło, bo jeśli wspomniał tę dziewczynę… Czy mogło być jeszcze gorzej?
Rocky potwierdził jednak moje przypuszczenia kiwając głową. Westchnęłam.
‒ Lizzy Mane jedyne co potrafi to kłamać. Cokolwiek wam nagadała z pewnością nawet w połowie nie jest prawdą ‒ oznajmiłam, na co wymienili pomiędzy sobą zaniepokojone spojrzenia. Nikt im nie powiedział, że życie nie jest na tyle kolorowe na jakie wygląda?
‒ Rozmawiałem z nią wczoraj ‒ mruknął już znacznie mniej pewnie Rocky. ‒ Zapewniała, że udało jej się rozwiązać całą sytuację.
‒ Jaką znów sytuację? ‒ powiedziałam bardziej do siebie niż do niego, pocierając skronie. Od tego wszystkiego znów zaczęła boleć mnie głowa. Po powrocie do domu będę musiała wziąć kolejną tabletkę, w innym wypadku nie uda mi się skupić na nauce. Już otwierał usta by odpowiedzieć, ale ponownie mu przerwałam. ‒ Z resztą nieważne. Mało mnie to obchodzi. Jeśli jesteś z nią w kontakcie, możesz przekazać pozdrowienia i posłać ją do diabła.
Po tych słowach sprawnie pochyliłam się podnosząc z ziemi swoje rzeczy zapakowane do płóciennej torby, którą przewiesiłam przez ramię i zabierając ze sobą książkę, wyminęłam ich szybkim krokiem, kierując się w stronę wyjścia. Lekcje skończyły się kilka minut temu. Trening Paxa pewnie też. Zamierzałam zapakować swój tyłek do samochodu brata, kiedy zatrzymał mnie niemal paniczny krzyk.
‒ Czekaj! ‒ zdyszany blondyn złapał mnie za ramię, obracając w swoją stronę. Zaraz za nim pojawiła się reszta. Wtedy zwróciłam uwagę na coś jeszcze. Wszyscy mieli ze sobą torby i walizki. ‒ Spójrz chociaż na to.
Rocky podsunął mi pod nos swój telefon, na którego ekranie wyświetlała się jego konwersacja z Lizzy. Prześledziłam ją wzrokiem o mało nie wywracając oczami na ostatnią z wiadomości.
Od Lizzy: Parker jest miłą i towarzyską dziewczyną. Na pewno wam pomoże.
Z pewnością nie byłam ani miła, ani tym bardziej towarzyska i co najważniejsze nikomu nie miałam zamiaru pomagać. Zwróciłam blondynowi urządzenie, które natychmiast schował w tylnej kieszeni jeansowych spodni. Potem wlepił we mnie wyczekujące spojrzenie jakbym posiadała odpowiedzi na wszystkie pytania kotłujące się w jego głowie. Cóż, nie posiadałam.
‒ Nie wiem czego ode mnie oczekujecie ‒ wzruszyłam ramionami, bo naprawdę nie miałam pojęcia czego ode mnie chcieli. Jeśli Lizzy ich oszukała to mieli problem, od którego wolałam trzymać się z daleka. ‒ Moim zdaniem, teraz tylko marnujecie niepotrzebnie czas na rozmowę ze mną. Na waszym miejscu zaczęłabym szukać hotelu na dzisiejszą noc.
‒ Chyba żartujesz! ‒ krzyknęła jedna z dziewczyn.
‒ Czy wyglądam jakbym żartowała? ‒ uniosłam brew.
‒ Lizzy mówiła, że nam pomożesz! ‒ wyrzuciła wściekle jej przyjaciółka.
‒ Podobno masz duży dom ‒ dorzucił od niechcenia chłopak o ciemnych oczach, który do tej pory milczał obserwując z boku całą sytuację. ‒ Co ci szkodzi nas w nim przenocować? Poza tym możemy razem pójść do gabinetu dyrektorki i wszystko wyjaśnić. Na pewno znajdzie się jakieś logiczne wyjaśnienie.
Moim zdaniem był nad zbyt optymistyczny. Świat nie funkcjonował w ten sposób, a Lizzy Mane jedyne co wiedziała to to że mieszkałam w niewielkim mieszkaniu, na ostatnim piętrze, które dzieliłam z bratem i mamą. Na szczęście byłam na tyle zapobiegliwa, że tak samo jak wszyscy nie miała bladego pojęcia o tym jak naprawdę wyglądało moje życie. Wiedziała o mnie tylko tyle ile sama pozwoliłam jej o mnie wiedzieć. Jak widać – słusznie.
‒ A czy wasza droga Lizzy wspominała, że w zeszłym miesiącu wyniosła się do Hiszpanii? ‒ zapytałam słodko, mając dość ukrywania prawdy. Moja cierpliwość do Lizzy Mane wyczerpała się wraz z dniem, w którym uciekła z Londynu jak ostatni tchórz.
Czysty szok przemknął przez ich twarze. Więc Lizzy nie zająknęła się nawet słowem na ten temat. No kto by pomyślał. Podczas gdy we mnie odżyła dawna złość dwójka chłopaków popatrzyła na siebie porozumiewawczo, a dziewczyny zaczęły do siebie szeptać. Po grymasie jaki odnotował się na buźce tej niższej strzelałam, że nie były zachwycone. Zresztą kto na ich miejscu by był?
‒ Parker? Czy jest jakiś problem? ‒ zza moich pleców dobiegł kobiecy głos.
Odwróciłam się powoli, stając twarzą w twarz z panią Tucker – nauczycielką matematyki, która z konsternacją przenosiła spojrzenie pomiędzy mną, a tamtą czwórką.
‒ Właściwie to tak – nie zamierzałam kłamać. – Oni twierdzą, że mam ich przenocować, a ja, że na nic się nie zgadzałam. Nawet nie wiem kim są ci ludzie.
– Przyjechaliście tutaj prosto z lotniska, prawda? – zapytała. W przeciwieństwie do mnie zdążyła widocznie połączyć ze sobą wszystkie fakty.
– Dwie godziny temu – odparł Rocky, drapiąc się po karku. Musiał czuć się dość zdezorientowany, bo nie wydawał się już tak szczęśliwy i pełen energii jak na początku. Uśmiech na jego twarzy zmalał, a podekscytowanie zastąpiła niepewność.
– Pewnie jesteście zmęczeni po tak męczącej podróży. – Przytaknęli, kiwając głowami. – Parker czy masz miejsce w którym mogłabyś przenocować naszych gości?
– Gości?
– To uczniowie z wymiany – wyjaśniła łagodnie nauczycielka. – Mają za sobą naprawdę długi lot. Ze Stanów Zjednoczonych nie jest tak łatwo się do nas dostać, ale akurat ty jedna powinnaś wiedzieć o tym najlepiej.
Wiedziałam, że raczej nie miała nic złego na myśli, ale od razu poczułam się mniej pewnie. Zwłaszcza, że przysłuchująca się naszej wymianie zdań czwórka moich rówieśników wlepiła we mnie swój zaciekawiony wzrok. Brakowało tylko tego by zaczęli zadawać pytania, na które nie miałam ochoty odpowiadać.
– Parker? Słuchasz mnie? – Przestałam, po tym jak powiedziała, że są ze Stanów, ale kiwnęłam głową. – Naprawdę wyświadczysz przysługę nie tylko mnie, ale i szkole jeśli zgodzisz się ich zabrać ze sobą do domu. Obiecuję, że w poniedziałek z samego rana zajmiemy się tą sprawą w pierwszej kolejności.
Był piątek popołudniu, a to oznaczało, że będę musiała czekać całe dwa dni, aż ktokolwiek się tym zainteresuje. Zirytowałam się. Chciałam jechać do domu i zaszyć się w swoim pokoju a nie niańczyć czwórkę nastolatków przez cały weekend. Czy miałam jakiś wybór? Spojrzałam na nich – dwóch chłopaków i dwie dziewczyny w moim wieku z przewieszonymi przez ramię torbami i walizkami. Prezentowali się dokładnie tak samo żałośnie jak ja po jedenastogodzinnym locie dwa lata temu. Odpowiedź nasunęła się sama.
– W porządku – zgodziłam się, ale od razu dodałam: – Niech pani nie liczy, że będę dla nich miła.
– Musiałabym cię nie znać Parker, żeby pomyśleć w ten sposób – uśmiechnęła się z wdzięcznością. Widziałam, że jej ulżyło. Mi nie. – Dostarcz ich tu w jednym kawałku w poniedziałek chwilę przed lekcjami, bardzo cię proszę.
– Coś dużo tych próśb – mruknęłam do siebie pod nosem, ale tego już nie usłyszała, bo po upewnieniu się że ta opcja odpowiada naszym gościom, odeszła zostawiając nas samych. Zrzuciła odpowiedzialność za nich na mnie, całkowicie nie przejmując się moją reputacją. I to ze mną podobno coś było nie tak…
‒ Chyba nie rozumiem, co tu się właśnie stało ‒ jako pierwszy zabrał głos Rocky, gdy kobieta oddaliła się na znaczną odległość. ‒ Jednak zgodzisz się nas przyjąć?
‒ Nie zadawaj mi takich głupich pytań ‒ burknęłam zła, że coś po raz kolejny nie szło po mojej myśli. ‒ Zawsze mogę zmienić zdanie.
‒ W takim razie… dzięki?
‒ Cokolwiek ‒ machnęłam lekceważąco ręką.
Nie potrzebowałam ich wdzięczności, była bowiem tyle samo warta, co mój sztuczny uśmiech. Trybiki w głowie pracowały mi na najwyższych obrotach. Musiałam opracować plan na najbliższe dwa dni. Przecież nie mogli siedzieć w zamknięciu przez ten cały czas, a ja nie mogłam zbyt długo przebywać w miejscu, do którego postanowiłam ich zabrać. Nic poza rezydencją należącą do ojca nie przyszło mi do głowy. Mama z pewnością nie będzie zadowolona, ale trudno. Nie miałam innego wyjścia.
‒ Potrafimy dostosować się do każdych warunków, jeśli to cię uspokoi ‒ dodał nie wiedzieć czemu. Byłam pewna, że moja mina w tym momencie wyrażała niewiele więcej niż zwykłe znudzenie.
‒ Och nie sądzę ‒ parsknęłam. Wiedziałam doskonale co pomyślą sobie, gdy tylko zobaczą w jakim domu przyjdzie im spędzić kolejne trzy noce. Mi samej wcale nie uśmiechało się odwiedzać ponownie domu, który należał kiedyś do ojca, ale to była jedyna opcja.
Pozwoliłam im zapakować swoje walizki do samochodu Paxa. Nie prowadziłam zbyt często, ale miałam prawo jazdy. Na szczęście dawka moich leków już jakiś czas temu została zmniejszona do takiej, która nie przeszkadza w jeździe. Mimo wszystko poczułam ścisk w brzuchu, gdy chwilę później, obrałam odpowiednią drogę. Prowadziłam całkowicie skupiona i uważna bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Rezydencja, do której zmierzaliśmy mieściła się nieco ponad dziesięć minut jazdy samochodem od centrum miasta, gdzie znajdowała się szkoła. Już z daleka wysoka brama i zdobione ogrodzenie rzucało się w oczy. Tego budynku nie dało się przegapić nawet jeśli znajdował się w dzielnicy, w której podobnych zabudowań stało jeszcze kilkanaście. Każda z nich posiadała tak samo dużo miejsca z przodu jak i z tyłu. Zaparkowałam samochód na podjeździe wcześniej otwierając bramę specjalnym pilotem przypiętym do kluczy, które wygrzebałam z samego dołu torby. Tak miałam klucze. Nienawidziłam tego, że kiedy mama dała mi je dwa lata temu, nie potrafiłam się ich pozbyć. Może to głupie, ale wtedy nie potrafiłam porzucić dziwnej nadziei na poznanie życia ojca z zupełnie innej strony. Wcześniej byłam tu tylko dwa razy. Pierwszego dnia po przyjeździe do Londynu i rok temu, w rocznicę jego śmierci.
Odepchnęłam przykre wspomnienia od siebie, gdy wyczułam, że ponownie mi się przyglądają, Byłam pewna, że żaden szczegół nie umknął moim towarzyszom, którzy ku mojemu zadowoleniu przez całą jazdę nie męczyli mnie zbędnymi pytaniami. Chyba zwyczajnie bali się odezwać w obawie, że tak jak zagroziłam – zmienię zdanie, pozbawiając ich tym samym noclegu.
‒ Czy Lizzy też mieszkała w takim domu? ‒ odważyła się zapytać jedna z dziewczyn, kiedy wysiadaliśmy. Blondynka była o wiele bardziej rozgadana od swojej milczącej towarzyszki.
Prychnęłam. Gdyby Lizzy mieszkała w okolicy… Nie sądzę, że skończyłoby się to dobrze zarówno dla mnie jak i dla niej.
‒ Nie.
Przed wejściem do środka głęboko odetchnęłam. Naprawdę nie chciałam wchodzić do środka, doskonale wiedząc co mnie tam czeka, ale musiałam. Teraz nie było już odwrotu. Popchnęłam więc otworzone kluczem drzwi, puszczając ich przodem. Podczas gdy oni zachwycali się wnętrzem, ja stanęłam w progu, nie zdolna do tego by ruszyć się z miejsca. Ignorowałam podekscytowane krzyki blondynki i radosny głos tego chłopaka, który mówił coś do swojego ciemnowłosego przyjaciela, rozglądając się wokół. Mogłam myśleć tylko o tym, żeby nie dać się zwieść moim własnym emocjom.
Zostałam choć jedyne, co chciałam to uciec jak najdalej stąd.
‒ Wow, ale masz szczęście, że mieszkasz w takiej chacie ‒ podeszła do mnie ta bardziej przyjazna dziewczyna, kładąc rękę na moim ramieniu. Powstrzymałam się przed wywróceniem oczami.
‒ Nie mieszkam tu.
‒ Jak to nie? ‒ zmarszczyła brwi.
‒ Nie mieszkasz tu… ‒ podłapał Rocky, nagle pojawiając się po mojej prawej stronie. ‒ W takim razie czyj to dom?
‒ Mojego ojca.
Po tych słowach nastała chwila ciszy, aż nie dodałam:
‒ Chodźcie pokażę wam wasze pokoje i resztę pomieszczeń.
Zostawiłam przestronny salon za sobą i sprawnie oprowadziłam ich po całej rezydencji, bo mimo jedynie dwóch wizyt wiedziałam gdzie znajdowały się pokoje gościnne. Oprócz tego pokazałam im jeszcze kuchnię, łazienkę oraz wszystkie pozostałe istotne pomieszczenia, sugerując by lepiej nie zapuszczali się samodzielnie w niektóre miejsca. Nie chciałam by wchodzili do jego gabinetu, który przezornie zamknęłam na klucz, ani do skrzydła pracowniczego. Z reszty mogli korzystać do woli.
‒ Tutaj macie klucze do drzwi i bramy wejściowej ‒ powiedziałam kładąc przedmioty na stoliku kawowym, gdy z powrotem wróciliśmy do salonu. ‒ Pamiętajcie, żeby włączyć sobie na wieczór ogrzewanie bo inaczej zmarzniecie w nocy. To już chyba wszystko, widzimy się w jutro rano. Cześć.
Obróciłam się z zamiarem wyjścia, ale zatrzymał mnie głos ciemnowłosego chłopaka.
‒ Nie zostaniesz z nami?
‒ Nie.
Nawet jeśli bym chciała, nie mogli tego ode mnie wymagać. W końcu i tak w poniedziałek zostaną przekazani innemu, znacznie bardziej chętnemu do poznawania nowych ludzi uczniowi, który nie będzie miał żadnego problemu z podstawową komunikacją oraz nawiązywaniem znajomości. Nie pisałam się na to dlatego zanim zdążył dodać cokolwiek innego, wyszłam. Biegiem dotarłam do samochodu jakby gonił mnie wściekły pies.
W rzeczywistości goniły mnie jednak demony przeszłości. Znacznie groźniejsze od jakiegokolwiek zwierzęcia._rozamakolce
CZYTASZ
Umierając powoli
أدب المراهقينNa świecie jest miliony dziewiętnastoletnich dziewczyn, ale była tylko jedna Parker Potter, która doświadczyła w przeszłości coś okropnego. Śmierć ojca z jej własnych rąk. Niewiele jej w życiu przeszkadza, z wyjątkiem upartego ciemnowłosego chłopaka...