pilar
– Ty chyba sobie żartujesz! - uniosłam dłonie ku niebu, nie wierząc w zaistniałą sytuację. – Błagam, powiedz, że żartujesz!
Stojąc w progu mojego domu, patrzyłam jak kolejne torby pełne ubrań, zabawek, pampersów i innych dziecięcych rzeczy lądują pod moimi nogami. Alba po kolei wyrzucała je wszystkie ze swojego bagażnika, jakby razem z nimi pragnęła zostawić pod drzwiami całe swoje dotychczasowe życie. Grające autka i pluszowe misie obijały się o trawę, a tuż w ich ślady szły drewniane klocki, które nie miały tyle szczęścia i rozsypały się po całym chodniku. Patrzyłam przerażona, jak wreszcie wyciąga z auta wózek i pcha go w moją stronę, w drugiej ręce trzymając wrzeszczącego w niebogłosy Santiago.
– Ty nie żartujesz - szepnęłam, gdy wepchnęła mi w ręce swojego syna, prawdopodobnie najbardziej rozwydrzone i płaczliwe dziecko, jakie tylko stąpa po tym świecie.
– No, to ja wracam za trzy tygodnie! - zadowolona z siebie, z uśmiechem klasnęła w dłonie, jakby strzepując z nich całą swoją odpowiedzialność. Niech mnie ktoś uszczypnie. – Powodzenia, dziubaski!
Niczym sparaliżowana patrzyłam, jak wsiada do auta, nawet nie oglądając się za siebie. Byłam w tak ciężkim szoku, że stałam tak z rozdziawionymi ustami jeszcze kilka minut, przypominając kamienną rzeźbę w jakimś niskobudżetowym muzeum. Uwieszony na mojej piersi Santiago wrzeszczał przeraźliwie, jego łzy moczyły moją białą koszulkę a tym, czym przejmowałam się wówczas najmniej, była brązowa smuga czekolady na moim dekolcie, gdy ten mały gargulec postanowił ugryźć mnie w lewego cycka.
Kiedy auto Alby ruszyło z piskiem opon w stronę centrum miasta, popadł w takie spazmy płaczu, że nie byłam pewna, czy nadal dosłyszę na prawe ucho. Pani Iglesias, starsza, wścibska sąsiadka z naprzeciwka patrzyła na nas z niedowierzaniem, pewna, że nie widać jej zza cienkiej firanki w oknie jej kuchni. Nie było trzeba się domyślać, kto tego dnia będzie tematem rozmów osiedlowego kółka brydżowego. Pech chciał, że ostatnimi czasy nieszczęścia trzymały się mnie jak rzep psiego tyłka, a wizja niańczenia siostrzeńca przez kolejne trzy tygodnie nie zapowiadała najmniejszej poprawy mojego losu.
Byłam w kropce. Gdy tylko zobaczyłam moją starszą siostrę w drzwiach, wiedziałam, że nie zwiastuje to nic dobrego. Alba przynosiła kłopoty wszędzie tam, gdzie się pojawiała, a odkąd tylko rozwiodła się z mężem, zupełnie jej odbiło.
Trzymając na rękach zalewającego się łzami Santiago, sięgnąwszy po telefon, postanowiłam skorzystać z jedynej znanej mi deski ratunku. Choć od paru miesięcy łączyła nas dosyć... specyficzna relacja, poza Pedro Gonzalezem nie znałam nikogo, kto w tym momencie mógłby mi pomóc.
– Houston, mamy problem.
________
pilar rosario
pedri
CZYTASZ
Houston, we have a problem | pedri
FanfictionMoja mama zawsze mówiła, że nic tak nie łączy dwójki ludzi jak dziecko. Problem w tym, że smarkacz pospiesznie wepchnięty mi w ramiona nie był mój, a Pedro Gonzalez był ostatnią osobą, która miała jakiekolwiek pojęcie o zmianie pieluszki. Pomimo teg...