1. Zamieszkaj ze mną

2.6K 105 42
                                    

pilar


Nie minęło dziesięć minut, a Pedri wpadł do mojego salonu z szybkością równą światłu, omal nie potykając się o Freddy'ego - dachowca, którego przygarnęłam zeszłego lata.

Nie wiem, czy chciałabym widzieć obraz, jaki zastał. Nie wiem też, kto z nas płakał głośniej - ja, ze względu na wizję przebierania śmierdzących pieluch przez kolejne trzy tygodnie, czy Santiago, bo widocznie akurat miał taki kaprys. Siedzieliśmy tak oboje na kanapie, zalewając się łzami, pośród przeróżnych walizek i toreb, które w tym czasie udało mi się wnieść do domu. Gdzieś na trawniku leżał jeszcze pewnie zbłąkany klocek, prawdopodobnie zapomniałam o jednej z góry paczek pieluch, które Alba wyrzuciła mi pod domem, ale byłam w takim stanie, że nieszczególnie mnie to wtedy interesowało.

– Nie kłamałaś - szepnął, zdyszany opierając się plecami o drzwi wejściowe. – Rany boskie, Pilar, słowo daję, że przyprawisz mnie kiedyś o zawał. Masz pojęcie, że jadąc tu, złamałem wszystkie możliwe przepisy ruchu drogowego?

Wybuchłam jeszcze większym płaczem, szlochając w niebogłosy. Nie lubiłam prosić nikogo o pomoc, bo życie wystarczająco dużo razy nauczyło mnie, że najlepiej radzę sobie sama, ale jeszcze bardziej nie lubiłam, kiedy moim wybawcą był Pedro Gonzalez. Wiedziałam, jaką przyjemność i satysfakcję czerpał z tego, że choć odtrąciłam go wiele, wiele razy, nadal wracałam do niego jak bumerang i był pierwszą osobą, o której pomyślałam, trzymając w ręku ten dwuletni pomiot szatana.

Nasza relacja była niczym symetryczna sinusoida - zaliczaliśmy swoje wzloty i upadki, ale i tak regularnie lądowaliśmy razem w łóżku, bo Pedri był jedynym mężczyzną, który rozumiał wszystkie moje dziwactwa i nawracającą potrzebę samotności. Zawsze stał jednak kilka kroków za mną, nie był nachalny - po prostu czekał, aż znów będę go potrzebować. Choć nasza relacja z boku wydawała się być toksyczna, zdaje się, że obojgu nam pasował taki układ. Nasze pierwsze zerwanie sprowadziło się do tego, że upiłam się w klubie do nieprzytomności, a później prawie zarzygałam auto Gaviemu, jego najlepszemu przyjacielowi, po tym, jak Pedri wysłał go na poszukiwania mnie po całej Barcelonie, bo dręczyłam go serią pijackich wiadomości. Za drugim razem było już lepiej, a za trzecim razem zgodnie stwierdziliśmy, że powinniśmy dać sobie z tym spokój. Staliśmy obok siebie, choć nie razem, ale w szczególnych przypadkach mogliśmy na siebie liczyć. Byliśmy jak dojrzałe małżeństwo po rozwodzie, które rozstało się w przyjaznych stosunkach ze względu na dzieci, których nie mieliśmy.

To nie tak, że byłam psem ogrodnika i chciałam go ograniczać dla własnej satysfakcji. Z racji tego, że oboje byliśmy swoimi pierwszymi partnerami, nadszedł moment, gdy zapragnęliśmy nowych doświadczeń - ja umówiłam się na kilka randek ze znajomym ze studiów, Pedri próbował szczęścia u siostry któregoś ze swoich klubowych kolegów, ale ostatecznie i tak pewnego wieczoru skończyliśmy pijąc piwo nad morzem i rozmawiając o naszych miłosnych niepowodzeniach.

– No już, nie płacz. Wszystko będzie dobrze, przecież to tylko na jakiś czas - zamruczał tuż przy moim uchu, delikatnie przesuwając ręką po moich włosach. – Pilar, hej, spójrz na mnie.

Teraz, klękając przede mną, uniósł dłonią moją brodę, zmuszając, bym wbiła wzrok w jego czekoladowe oczy. Były przepełnione troską i uczuciem, zresztą jak zawsze, gdy w nie patrzyłam. Pedri sprawiał, że moje serce spowalniało swój rytm od samego jego dotyku, od samego spojrzenia w zawsze spokojne, ciemne tęczówki, zwieńczone aureolą gęstych, czarnych jak smoła rzęs. Był tym chłopakiem, którego babcie zawsze życzą swoim nastoletnim wnuczkom w święta, synonimem stoickiej cierpliwości, równowagi duchowej i żelaznych nerwów.

Bekso - nienawidziłam, kiedy mnie tak nazywał i doskonale o tym wiedział, bo gdy uniosłam zapłakane oczy, napotkałam jego rozbawione spojrzenie.  – Przecież wiesz, że ci pomogę. Jak zwykle zresztą.

Jak zwykle zresztą odbijało się w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak wypowiedział te słowa. Byłam zdana na łaskę i niełaskę chłopaka, który już niejednokrotnie uratował mnie od sromotnych porażek, w które pakował mnie mój niewyparzony język.

Otarłam łzy, przyjmując od Pedro chusteczkę higieniczną. Musiałam wyglądać okropnie z zapuchniętymi oczyma, rozmazanym tuszem, cieknącą z nosa strużką i kleksem czekolady na piersi, bo zaśmiał się, gdy głośno smarknęłam. Nie, żeby nie widział mnie w gorszych sytuacjach, ale wolałam oszczędzić sobie okazji do tego, by przyznać mu rację, karmiąc jego męskie ego, które i bez tego osiągało wartości horyzontalne.

– Cóż, jest chyba za późno na płacz - mruknął, spoglądając na Santiago, który wreszcie przestał się drzeć i również przypatrywał mu się parą ciekawskich, ciemnych oczu. – Nie może być aż tak źle, to tylko dzieciak.

Mierzyli się tak wzrokiem przez dłuższą chwilę, dopóki Santiago, a właściwie jego szczerbata szczęka nie zacisnęła się na dłoni Pedro, wyciągniętej w jego kierunku. Gdy tylko brunet cofnął ją, piszcząc z bólu, młody roześmiał się głośno, klaszcząc w dłonie.

– Cofam to, co powiedziałem. Jesteś pewna, że nie przyznajesz się do niego? Jak na moje oko jesteście bardzo spokrewnieni.

– Jeszcze słowo, a...

– Rany, tylko żartowałem! - uniósł dłonie w obronnym geście. – Cóż, przyznam, że nie wiem jak mogę ci pomóc, Pilar. Nie jestem specjalistą od dzieci, nie wiem nawet, czy kiedykolwiek trzymałem w ręku takiego malucha, ale...

– Zamieszkaj ze mną - wyrwało mi się, chyba nie znając rangi tego, o co proszę.

– Co?

Co?! - zdawały się krzyczeć moje ostatnie dwie szare komórki i resztka wstydu, która we mnie została.

– Zamieszkaj ze mną, błagam. Tylko na trzy tygodnie i ani dnia dłużej!

– Nie wiem, czy to jest dobry pomysł. Zdaje się, że jakiś czas temu mówiłaś, że mam dać ci spokój - mruknął zdezorientowany, a ja poczułam, jak od szyi w górę robię się purpurowa. Odchrząknęłam, próbując ukryć zakłopotanie.

– Nie mówiłam tego poważnie - bąknęłam zawstydzona.

– Mi się jednak wydaje, że krzycząc to, brzmiałaś naprawdę poważnie.

Tonący brzytwy się chwyta, prawda? Miałam ten głupi nawyk, że stojąc pod ścianą, zawsze decydowałam się na rozwiązanie, które paradoksalnie było dla mnie najmniej korzystne. Teraz jednak panicznie bałam się zostać sama z dzieckiem mojej siostry, do tego stopnia, że osobą, którą poprosiłam o pomoc, był mój były.

Wiecie jakie miałam doświadczenie z dziećmi? Zerowe. Nie umiałam zmieniać pieluch, nie umiałam wyparzać butelek, nie wiedziałam co jedzą takie maluchy ani ile snu potrzebują, żeby nie darły papy przez cały kolejny dzień. Teraz jednak, patrząc na Pedro wzrokiem kultowego już kota ze Shreka, dopięłam swego, bo westchnął ciężko, usiadł obok mnie i schował twarz w dłoniach. Minęło kilka minut, zanim wreszcie powiedział:

– Dobrze, pomogę ci.

_______
Do zobaczenia po you, me at six, opcjonalnie rozdziały będą pojawiać się trochę rzadziej niż na pozostałych książkach, jeśli uznam, że zaczynamy wcześniej🙈🙈
See ya!

Houston, we have a problem | pedri Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz