ROZDZIAŁ 2

10 1 4
                                    

Wysoki mężczyzna stał
prosto na fragmencie zawalonego eternitu. W dłoni trzymał podejrzany dość przedmiot, który, na co wskazywał rozgardiasz wkoło, został wyciągnięty z również po części zniszczonego już pieca, o czym świadczył brunatnoczerwony kurz na płaszczu osobnika. Dziewczyna niepewnie podeszła bliżej okna, w celu przyjrzenia się dokładniej owemu przedmiotowi. Gdy już znalazła się praktycznie przy samej ścianie, jej oczom ukazała się lekka poświata bijąca od artefaktu wciąż tkwiącego w stanowczym uścisku mężczyzny o czekoladowych, niesfornych lokach.


Wtem, usłyszała lekko
ochrypły, niski głos mężczyzny,


który mimo swej dojrzałości zdawał się być całkiem młody. Nieznajomy szeptał jakieś kurjozalne wersety sam do siebie, jednocześnie czyniąc niezrozumiałe i cudaczne ruchy dłońmi. Biorąc pod uwagę cały absurd tej sytuacji, Liwia pomyślała sobie, iż musi on być z pewnością lekko uchybiony bądź należeć do jakiejś sekty. Obie wersje nie zdawały się być szczególnie optymistyczne, jeśli przyszłoby jej z nim stanąć oko w oko. Był to moment, w którym zaczynało do niej docierać potencjalne zagrożenie wynikające z tego spotkania. W ten sam sposób uświadomił się też jej organizm. Serce zaczęło niemal dudnić przez klatkę żeber, a oddech przyspieszył. Wszystko to świadczyło o podniesieniu adrenaliny i gotowości do działania.


Kiedy już tak rozmyślała
nad swoimi szansami w prawdopodobnym starciu, nie zauważyła nawet, że dziwaczne podszepty dziwnego młodzieńca ustały.


- O proszę, wygląda na to że mam towarzystwo...- Odrzekł po części do siebie, a po części chcąc sprawdzić reakcję potencjalnego obserwatora. Brązowooka stanęła jak wryta betonem w ziemię. Choć rozum kazał jej brać nogi za pas i wiać gdzie pieprz rośnie, to słabe, wrażliwe na stres młode ciało odmówiło posłuszeństwa i pomimo deklarowanej wcześniejszej pewności swoich możliwości, emocje przejęły inicjatywę, paraliżując Liwię od góry do dołu.


Zbierając w sobie resztki sił uniosła prawą nogę z zamiarem jak najszybszej ewakuacji, jednak plany pokrzyżowała jej następna wypowiedź:


- To niekulturalne tak odchodzić bez przywitania.- Rzucił ironicznie, znów trochę do siebie, a troszkę w pustą przestrzeń. Ostatnią rzeczą jaką było dane jej zobaczyć była ręką chłopaka, wędrująca w stronę kieszeni długiego, czarnego płaszcza i znikająca w niej połyskująca kula.- Nawet się nie przedstawiłaś!- Zauważył i ni stąd, ni z owąd pojawił się jednej z drewnianych obramowań okna, dokładnie tego przy którym stała Liwia...


Dziewczyna odskoczyła jak poparzona, lecz mimo szybkiej reakcji szatyn błyskawicznie znalazł się przy niej, zasłaniając możliwe drogi ucieczki. Dostrzegła jego jasne oczy, tak bardzo niepasujące do reszty jego wizerunku. Jeśli to prawda, że oczy są zwierciadłem duszy, to te należące do niego wyrażały empatię, ciepło i troskę, a z lekka nawet szarmancję. Kontrastowały więc z zewnętrzną stanowczością i zimnem.


- Przyznaj się! Dla kogo pracujesz, co? Ktoś cię tu przysłał?- Posłał w stronę Liwii ogrom oskarżeń. I prawdopodobnie dalej stałaby tak i patrzyła mu w oczy gdyby nie Właduś, który niespodziewanie rzucił się na nogawkę jegomościa, rozrywając ją znacznie a także raniąc niedoszłego napastnika.


Zielonooki więc odruchowo machnął nogą, odtrącając


kota w tył. Sam zaś złapał się za zranione miejsce i zaczął oglądać uważnie nacięty fragment skóry, z którego zdążyły wytoczyć się pojedyńcze strużki krwii. Po chwili, zorientowawszy się, że to płytkie draśnięcie, wykrzyknął:


- Ty dziki kocurze!- Nienawistnie syknął w stronę zwierzęcia, które leżało zwinięte na liściach. Napełnioną nową odwagą Liwia, odpowiedziała podobnie:

Druga strona gwiazd Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz