1

18 3 0
                                    

Jak spokojnie i niewinnie wyglądają śpiące dzieci. Otulone kołdrą śnią o tych wszystkich wspaniałych rzeczach, które będą robić zaraz po przebudzeniu. Tak właśnie wygląda Suzie, zatopiona w poduszkę w zielone, latające wróżki, tuląc do siebie poturbowanego przez życie misia.

Delikatnie przesuwam kosmyk ciemnobroązowych włosów, by lepiej widzieć jej piegowanty nos i długie rzęsy. Nigdy nie sądziłam, że minuta wystarczy, by pokochać kogoś tak bezwarunkową miłością. A jednak, gdy tylko ją zobaczyłam, całą różową i wrzeszczącą w niebogłosy, wiedziałam, że jestem gotowa poświęcić dla niej wszystko.

Dlatego właśnie teraz, o drugiej nad ranem, chodzę po pokoju córki, starajac się zwalczyć uporczywe myśli, odradzające mi, to co zaraz mam zrobić.

Nerwowo podchodzę do okna, męczona przeczuciem, że wszystko się już wydało.
Że kasjerka w sklepie odkryła, co planuję tylko na podstawie akrykułów na taśmie i policja na pewno jest już w drodze. Że sąsiadka widziała, jak pakuję wszystkie swoje rzeczy i zapytała o to John'a. "Przestań" - karcę się w duchu. Nikt nie pomyślałby, że chcę zostawić moje wspaniałe życie. Duży dom i kochanego narzeczonego, którego pragnie chyba każda stara panna w tym mieście. Nikomu nie przeszłoby przez myśl, że zrezygnowałabym z idealnego związku i zaryzykowała wszystko tej nocy.

"Już czas, nie wahaj się tym razem" - rzucam w myślach i kieruję się do łóżka córki. Delikatnie nakładam jej grube skarpetki i kurtkę.

- Mamusiu? - słyszę zaspany głos.

- Cii - odpowiadam, biorąc ją na ręce - Pojedziemy na małą wycieczkę, co ty na to?

- Ale chce mi sie spać, chodźmy potem... - odpowiada głosem zapowiadającym nadejście płaczu.

- Hej - uspokajam ją - będzie fajne, zobaczysz. Pobawmy się w Króla Ciszy i jeśli dasz radę nic nie mówić dopóki nie wyjdziemy, obiecuję, że będziesz mogła zjeść tyle naleśników, ile zechesz po drodze.

Szeroki uśmiech utwierdza mnie w przekonaniu, że być może uda mi sie wyjść, nie budząc John'a. Powoli przechodzę do salonu, rzucjąc ostatnie spojrzenia na wkrótce moje dawne życie, rozświetlone wścibskim blaskiem księżyca. „To się dzieje, Josephine. Jeśli nie dla siebie, robisz to dla corki". I z ta myslą naciskam klamkę drzwi wyjściowych.

***

Wraz ze znakiem „Opuszczasz Synville" oddalającym się w tle, moje serce stopniowo spowalnia, aż w końcu mogę nabrać oddechu bez sciśnietego gardła. Suzie śpi skulona na moich kolanach, co jakiś czas mrucząc z niezadowolenia, kiedy kierowca skręca zbyt gwałtownie. Podwójna porcja nalesników na wynos zadziałała jak porządne tabletki na bezseność.

Nie ośmielam się mysleć, jak zareaguje John, kiedy obudzi się rano i odkryje, że nas nie ma. Pójdzie na policję? Wsiądzie do samochodu i zacznie nas szukać? Odruchowo wzdrygam się na myśl, że może być już niedaleko i znajdzie nas zaraz po tym, jak wysiądziemy z autobusu.

Nie bez powodu wybrałam miasteczko oddalone o prawie 500 kilometrów od domu. Niewielu o nim słyszało, nie ma tam niczego, co turysta chciałby zobczyć, a ostatni odcinek drogi prowadzi przez wysokie góry i każde mniejsze trzęsienie ziemi powoduje osunięcia się gurntu i utrudnienia dojazdu. Ostatni detal i fakt, że akurat szukali pomocy do piekarni z pokojem nad sklepem za niższy czynsz, sprawiły, ze podjęcie decyzji stało się odrobinę łatwiejsze.

Z zamysłu wyrywają mnie delikatne wibracje nowego telefonu. Wyglada na to, że dopiero teraz odzyskał sygnał i wsród wielu sms'ów informujących mnie o promocjach i usługach, dostrzegam jeden od prawdopodobnie mojej przyszłej szefowej sprzed kilku godzin. Uprzejmie pyta, kiedy się pojawię i oferuje trasport ze stacji do mieszkania. Szybko odpisuję, że to bardzo miłe i byłabm wdzięczna. Niestety, wiele rzeczy ułatwiających życie musiałam zostawić za sobą, ponieważ byłabym za łatwa do namierzenia. Przed wejściem do autobusu kupiłam pierwszy lepszy telefon, laptop czy tablet zostały w szufladzie sypialni. Nie mogłam też zabrać samochodu, ponieważ John umieścił w nim nadajnik GPs, tłumacząc, że to na wypadek kradzieży, ale za każdym razem, kiedy pojawiałam się w domu po czasie albo pojechałam objazdem, musiałam słuchać o tych wszystkich okropnościach, które na pewno robiłam, kiedy on lojalnie czekał na mnie w domu.

Kiedy w końcu docieramy na miejsce, słońce już pokrywa światłem ulice i zagląda do pobliskich domów. Gdy tylko wychodzimy na zewnatrz, uderza mnie zapach lasu i czegoś jeszcze, co ciężko mi okreslić. Pośpiesznie rozglądam się po okolicy, szukając czerwonego Audi John'a, lecz w poblizu nie ma żywej duszy.

Oddycham z uglą, biorąc Suzie za rękę.

- Gdzie jesteśmy, mamo? - słyszę, kiedy zaczynamy powoli podążać w stronę parkingu.

- Jesteśmy w...

"Jestem w domu"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz