***

12 1 0
                                    

Po szybkim prysznicu i zmianie ubrań schodzimy z Suzie na dół do piekarni.
- O, jesteście nareszcie! - Betty uśmiecha się od wejścia - mam dla was po świeżej jagodziance i herbacie.
- Jest! - wykrzykuje Suzie i wbiega do środka rozglądając się z ciekawością. "Kącik Słodkości" nie wyróżnia się niczym szczególnym poza większą ilością różowych akcentów niż normalnie znalazłbyś w piekarni. Długa lada dzieląca sklep na pół, oferuje masę słodkości; od makaroników po najróżniejsze ciasta i ciasteczka. Ściana za ladą wypełniona jest półkami z różnego rodzaju pieczywem.
- Przejdę się z małą po parku, wydaje się dobrym miejscem na spacer - mówię, odbierając od Betty przygotowane dla nas pyszności.
- Oczywiście, nie śpieszcie się. Jak wrócicie, to wprowadzę cię we wszystko, żebyś mogła zacząć jutro bez stresu. Do zobaczenia - Betty macha na pożegnanie.
Powolnym krokiem kierujemy się do parku, rozkoszując się jagodziankami.
Piękna pogoda i pyszne jedzenie nie uspokajają jednak gonitwy myśli, które rozsadzają moją głowę, kiedy tylko znajduję się na otwartej przestrzeni. Odruchowo sprawdzam okolicę, szukając zaparkowanego gdzieś czerwonego Audi albo wysokiego blondyna we flanelowej koszuli. Jednak nie dostrzegam niczego takiego. Ludzie wokoło wydają się zajęci swoim życiem, pędząc przed siebie.
Kiedy docieramy do placu zabaw, Suzie w mgnieniu oka wdrapuje się na zjeżdżalnię. - Mamo, musisz teraz patrzeć, bo zjadę superszybkoooo.
- Dobrze, pokaż mi, co potrafisz - podchodzę, uśmiechając się.

                                                                                                               ***

- Mamo, a mogę wziąć też flamastry?
- No pewnie - odpowiadam, podążając za dziewczynką do alejki ze szkolnymi akcesoriami.
Po spacerze wybrałyśmy się na szybkie zakupy, ponieważ uznałam, że nasze mieszkanie potrzebuje zasłon, ręczników, nowych poszewek i jeszcze kilku niezbędnych rzeczy, żeby jakoś umilić naszą pierwszą noc.
- Poproszę jeszcze paczkę husteczek - mówię, kiedy kolej na wyłożenie rzeczy na taśmę przypada na mnie.
- O, to pani - słyszę kasjerkę, która przerywa nagle skanowanie.
- Ja? - pytam, zakłopotana.
- No ta miastowa z dzieckiem, co mieszka teraz u Bethany.
Czuję, jak oceniający wzrok wszystkich stojących w kolejce wędruje w moją stronę.
- Cóż...tak - odpowiadam krótko.
- Moja kuzynka chciała to mieszkanie jakiś czas temu, a kiedy zapytała o zniżkę na czynsz, to ta zatrzasnęła jej drzwi przed nosem - prycha jedna z kobiet za mną, otrzymując pomruki zdziwienia od kilku osób.
- Co jej takiego zaoferowałaś, że od razu ci wynajęła, co? Obcym daje, a swojemu skąpi.
- Nie, nie, to nie tak... - staram się wyjaśnić.
- A jak? - pyta tym razem inna - jeśli myślisz, że dostaniesz jakiś powitalny upominek, to zapomnij - słyszę złośliwy śmiech.
Suzie przylega do mojej nogi, chowając twarz. Przykre uwagi nie bardzo mnie poruszają, ponieważ przyzwyczaiłam się do traktowania mnie jak kogoś gorszego.
Ignoruję wszystkie uśmieszki i ciche szepty, pakując rzeczy to toreb.
- Powinna wracać skąd przyszła i zabrać dzieciaka - słyszę, stojąc w progu drzwi wyjściowych
- Słucham? - cedzę przez zęby, powstrzymując wybuch złości. Obelgi pod swoim adresem zniosę, ale nie zamierzam przejść obojętnie obok kogoś, kto wypowiada się w ten sposób o mojej córce.
- Czy to jakaś niecodzienna zasada, że każdego nowego mieszkańca miesza się tutaj z błotem zamiast cywilizowanego "dzień dobry"? Kim panie są, żeby mieć czelność obrażać mnie i moją córkę? I to na postawie czego? Dwóch minut stania za mną w kolejce? - pytam odwracając się do wszystkich plecami - niedziwne, że od dobrych 10 lat nie pojawił się tutaj nikt nowy - rzucam, wychodząc.

Na zewnątrz staram się opanować, z cichym jękiem uświadamiając sobie, że te "kilka" rzeczy do domu to aż pięć bardzo ciężkich reklamówek...teraz już cztery, ponieważ jedna z nich postanawia się własnie rozerwać i wysypać całą swoją zawartość na chodnik. Wzdycham i schylam się, prosząc Suzie o pomoc. Ten dzień nie mógłby być jeszcze bardziej zniechęcający.
- Pominęła pani jedną puszkę - głęboki głos rozlega się nagle nad moim uchem, sprawiając, że prawie podskakuję. Opalona dłoń podaję mi puszkę fasolek. Odbieram ją i upycham razem z resztą zakupów.
- Dziękuję - mówię szybko, prostując się.
- To żaden problem. I tak nie zamierzałem dać pani odejść, kiedy zobaczyłem te wszystkie reklamówki - przybliża się do mnie, wyciągając ręce po torby.
Dopiero teraz zauważam, że to mężczyzna w średnim wieku o bardzo jasnych niebieskich oczach. Jego twarz rozszerza się w uśmiechu, kiedy nasze spojrzenia się spotykają.
- Nie potrzebuję pomocy- odpowiadam, trochę za szybko, nie odwzajemniając uśmiechu.
Ignorując jego zdziwione spojrzenie, zaczynam powoli iść w stronę piekarni. Ostatniej rzeczy jakiej mi brakuje to korzystanie z pomocy kogoś poznanego na ulicy.
- Do Betty jest kawałek - słyszę po chwili.
Tężeję i spoglądam na niego podejrzliwie, czując, jak przyśpiesza mi oddech.
- Skąd?
- Usłyszałem rozmowę w sklepie - tłumaczy, jakby przeczuwając narastające we mnie napięcie.
- Dam sobie radę sama, to żaden problem - ucinam, ponieważ cała ta rozmowa zaczyna być już męcząca, zwłaszcza, że stoimy w słońcu, a ja ledwie daję radę stać prosto.
- Nie wątpię w pani kompetencje. Ja po prostu także się tam wybieram - mówi, spoglądając na mnie - jest pani z dzieckiem, zakupy są ciężkie, a ja mam po drodze. Więc? - spogląda na mnie w oczekiwaniu.
- Nie, dziękuję - wzdycham, zaczynając powoli oddalać się od mężczyzny.
Ku mojemu zdziwieniu nie podąża on za mną, dając chyba za wygraną.
Oddycham z ulgą, przygotowując się na długą podróż do piekarni, kiedy czuję delikatne stuknięcie w ramię. Nie mam nawet czasu się odwrocić, ponieważ ten sam mężczyzna, który myślałam, że dał mi spokój,przykłada telefon do mojego ucha.
"Josephine, wsiadaj do tego samochodu". Słyszę stanowczy głos Betty, jednoczesnie spoglądając z zaskoczeniem na nieznajomego.

                              ***

- Ma pan fajny samochód - odzywa się nagle Suzie, siadając na tyle ciężarowki - tylko wolałabym różowy - dodaje.
- No tak, różowe są najlepsze - odpowiada mężczyzna, kiedy ruszamy.
- A ma pan dzieci?
- Suzie! - odwracam się do córki, zaskoczona jej nagłą śmiałością - to nieładnie zadawać takie osobiste pytania.
- Przepraszam za to - mówię.
- Żaden problem - odpowiada rozbawiony - Nie, nie mam dzieci, ale znam wszystkie, które tutaj mieszkają, jeśli chciałabyś z kimś się pobawić i jeśli twoja mam się zgodzi, oczywiście.
- Ale to już jutro - szybko dopowiadam, widząc rosnącą eksytację dziewczynki - dzisiaj posiedzimy trochę w piekarni, dobrze?
- Dobrze, mamo.
- Jestem Josephine a to Suzie  - przedstawiam nas, uświadamiając sobie nagle, że nie zrobiłam tego wcześniej.
- Adam, miło mi.
Po chwili ożeźwiający podmuch klimatyzacji uderza mnie w twarz, przyjemnie chłodząc.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Oct 07, 2023 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

"Jestem w domu"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz