Rozdział III

13.2K 424 29
                                    

RozdziałIII


MATTHEW

Obudzony wpadającymi do pomieszczenia promieniami słońca przeciągam się na łóżku. Kurwa, promienie słońca u mnie? Otwieram jedno oko. Wow. Wczorajsza impreza faktycznie była udana.

– Mmm... Może jeszcze jeden raz, tygrysie?

– Odejdź. –odpycham dziewczynę, która wiedze ręką do moich majtek.

– Wczoraj słyszałam przyjdź, dzisiaj słyszę odejdź. Jak możesz?

– Normalnie –wstaję z łóżka w poszukiwaniu swoich ubrań. Nigdy nie zabieram żadnych kobiet do domu. Moje łóżko pozostaje moim łóżkiem i żadna cipa w nim się nie przewinie, ale sam jestem częstym gościem w łóżkach tak pustych lasek jak... A chuj tam, nie wiem jak ma na imię, po co mi to. Do pieprzenia wystarczą takie słowa jak "suko" albo "mała". Dupy to uwielbiają. – Było miło, ale muszę iść. Praca wzywa.

– Ooo... A liczyłam na to, że zrobisz mi minetkę. Ja loda ci zrobiłam, a ty mojej cipki nie chciałeś lizać. – jeszcze czego.

– Przykro mi, nie liżę cipek.

– Mówiłeś, że jestem wyjątkowa – wydaje się, że nie blondynka. Może farbowana?

– Mówię to każdej, którą rżnę, mała. Mogłaś poczuć się wyjątkowo, bo chciałem to zrobić i tyle. Żegnam. – trzaskam drzwiami mieszkania, w którym spędziłem noc. Macam kieszenie. Telefon, klucze, portfel. Wszystko jak trzeba. Zegarek na moim lewym nadgarstku wskazuje jedenastą. Cholera, przegapiłem śniadanie z ojcem, więc na obiad nie mogę się spóźnić. Nicholas i Collin mają zapewne niezły ubaw z jego gadania jaki to ja jestem nieodpowiedzialny, bo sami musieli wrócić do domów, a ja wolny strzelec... Wolność to piękny stan.


***

Podjeżdżam pod bramę naszej posiadłości.

– Panie Matthew – ochroniarz skina głową i otwiera metalowe wrota. Parkuję auto pod wejściem i bez zastanowienia zmierzam w kierunku swojego pokoju.

– Spóźniłeś się na śniadanie, synu. – uhh.

– Tak, wiem, ale miałem... Coś do załatwienia.

– Całą noc? Nicholas i Collin mówili, że nie wróciłeś z nimi z klubu. To skrajnie nie odpowiedzialne, Matthew. Sam nie powinieneś nigdzie jeździć.

– Ojcze, nikomu nie przyszłoby przez myśl, żeby mnie tknąć. Poza tym w kieszeni zawsze noszę kartę. – ucinam rozmowę.

W łazience zrzucam brudne ubrania i wchodzę pod prysznic. Odświeżający, chłodny strumień wody, który ścieka po moim ciele przez parę minut sprawia, że czuję się jak nowo narodzony, czysty i w pełni odświeżony. Owijam ręcznik w talii i staję przed lustrem. Wilgotne pasma włosów przeczesuję ręk...

– Amelia, nie gap się.

– Jest na co popatrzeć to patrzę – bez zastanowienia odwracam się i odwijam ręcznik. Zawstydzona moim zachowaniem dziewczyna zasłania oczy.

– Teraz już nie chcesz patrzeć? – ponownie związuję miękki materiał na biodrach. – Mówiłem ci, że choćbyś chciała nie zerżnę twojej dupy, jesteś tu sprzątaczką, więc zajmij się tym, czym masz się zajać, bo inaczej sam ciebie wypierdolę.

– Pański ojciec na to nie pozwoli.

– Bo co? Bo przy każdej możliwej okazji obciągasz mu fiuta? Błagam, dziewczyno, codziennie robi to przynajmniej kilka takich lasek jak ty, więc nie jesteś niezastąpiona. – burczę i zamykam drzwi od łazienki. Cholerna smarkula.

Ubrany w czarne, eleganckie spodnie i koszulę w tym samym kolorze schodzę do salonu. W strefie wypoczynkowej z gazetą na kolanach siedzi ojciec, a Nicholas i Collin wpatrzeni w ekran wyłapują wiadomości z kraju i świata. Bardzo ciekawe zajęcia.

– Czy w twojej garderobie są jakieś inne kolory, Pic? Takie trochę... Bardziej żywe?

– Nie, Collin, bo lubię tych nieżywych i zawsze jestem przygotowany na imprezkę z nimi. Kocham stypy bardziej niż wesela. W czarnym mi do twarzy – odburkuję. Nie wiem skąd u moich braci tyle poczucia humoru, a ja jestem tak... Zdystansowany i powściągliwy. Gdyby nie to, że wszyscy jesteśmy jednak do siebie podobni z wyglądu mógłbym powątpiewać w to czy mój ojciec – zerkam na staruszka – to faktycznie mój ojciec, ale jednak znamiona na karku, jakie każdy z nas po nim odziedziczył oraz rysy twarzy to niepodważalne dowody na to, że łączą nas więzy...

– Postanowiłem sprzedać dom matki.

– W końcu.

– Nie! – mówię jednocześnie z wypowiadanym przez Nicholasa "w końcu".

– Matthew, dom stoi pusty, tylko się marnuje. Collin i Nicholas mają swoje posiadłości, ty jesteś tutaj ze mną... Pieniądze z tej transakcji będzie można pomnożyć. - cholerne pieniądze.

– Nie ma mowy. Nie zgadzam się.

– Przeprowadzisz się tam? – przez chwilę analizuję wszstkie za i przeciw. Cholera. Dom mamy jest położony dość mocno na uboczu Nowego Jorku. Nie myślałem o tym, aby tam zamieszkać. Nigdy nie przeszłoby mi przez myśl, że ojciec zechce się go pozbyć. – No właśnie...

– Tak, przeprowadzę.

–Sam? Będziesz mieszkał w takim domu sam, Matthew? Nie zapowiada się, żebyś się ustatkował. Źle ci tutaj? – dwa ostatnie pytania postanawiam zostawić bez komentarza.

– Przygotuj mi klucze, jutro tam pojadę i zobaczę co trzeba zrobić.

– Naprawdę?

– A czy ja wyglądam jakbym żartował, ojcze?

– On się nawet nie potrafi uśmiechać, a co dopiero żartować – dodaje Nicholas. Posyłam bratu upominawcze spojrzenie.

– Zacytuję czyjeś słowa, bracie. Jeżeli chcesz być lubiany, uśmiechaj się. Jeśli chcesz być szanowany, nigdy tego nie rób.

– Jak widzę niecała nauka poszła w las. - wtrąca zadowolony Benjamin. Klucze będą leżały na kuchennej wyspie. Jutro podejmij decyzję czy chcesz zachować dom. Na pewno trzeba w niego włożyć dużo pracy, nie wiem czy to się opłaci. – decyzja już jest nieodwracalnie podjęta i nie ważne, jak dużo wysiłku i pieniędzy trzeba będzie włożyć w ten dom. Zostaje mój, ale dla świętego spokoju skinam jedynie głową udając, że to jeszcze przemyślę i wychodzę na taras, żeby odpalić papierosa. – Nie pochwalam tego! – ja pierdolę. – Palenie zabija, Matthew.

Mhm. To zupełnie tak, jak ja.

AS PIK - ZOSTANIE WYDANEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz