Rozdział IV

12.4K 410 49
                                    

RozdziałIV


MATTHEW

– Panie Anderson, błagam...

– James, nie błagaj. Miałeś czas na przemyślenia, teraz za późno na rozpacz – siedzę na kanapie w pokoju i czekam, aż chłopaki przeszukają dom naszego dłużnika. – Mówiłem ci, że nie żartuję. – odpalam papierosa i mocno zaciągam się dymem po czym powoli wypuszczam szarą chmurę z ust. – Gdzie jest twoja córka?

– Panie Anderson...

– Jeżeli jeszcze raz powiesz "panie Anderson" to wytnę ci język, przysięgam. Zadałem ci konkretne pytanie.

– N... Na uczelni. Ale pa... – unoszę palec go góry, aby zastanowił się trzy razy zanim powie pieprzone "panie Anderson". Wycinanie języków wcale nie jest proste. Całe ręce obślinione, więc wolałbym tego uniknąć tym bardziej, że później mam pojechać obejrzeć dom mamy.

Jakie to żałosne. Ludzie najpierw robią sobie problemy, a później chcą wzbudzić litość. Świat mógłby trochę inaczej funkcjonować. Każdy kto osiąga pełnoletność powinien przejść test zaradności życiowej. Nie zdajesz – giniesz. Tak byłoby najlepiej. Chociaż... Z drugiej strony gdyby nie tacy idioci mój ojciec nigdy nie zbudowałby takiego imperium. I tak źle i tak niedobrze.

– Tato, wróciłam! – wbijam surowe spojrzenie w stojącego przede mną Jamesa. Ze łzami w oczach w niemy sposób próbuje mi przekazać, żebym nie robił tego, co chcę zrobić. Litość to akurat moja słaba strona. – Tato?

– Tato, powiedz swojej córce, żeby spakowała najpotrzebniejsze rzeczy – czekając na jego ruch bacznie się mu przyglądam. – James...

– Nie powiem tego. – chlipie. Co za mięczak. Wstaję, zapinam guzik marynarki i podchodzę do młodej, drobnej dziewczyny. Super piękna nie jest, ale klienci mają różny gust. Przestraszona i sparaliżowana nie robi nawet kroku. Pochylam się nad nią.

– Spakuj swoje rzeczy. Twój ojciec przegrał dużo pieniędzy, a ty będziesz musiała je odpracować.

– J... Ja? W jaki sposób? Ja jeszcze niczego nie potrafię, uczę się, nie mam żadnego wykształcenia, zawodu...

– Oh, mała, wierz mi, do tego nie potrzebujesz wykształcenia. Jak się dobrze rozluźnisz to praca... Będzie sprawiała ci wielką przyjemność.– kwituję po czym wychodzę na zewnątrz. Nie zamierzam słuchać żali i beczenia faceta bez jaj i jego małej córeczki. Nie jestem cholernym księdzem ani psychologiem.

***

– O cholera, ale tu będzie roboty. Chociaż taki klimat pasuje, mroczny, wszystko takie smutne i ponure. Zupełnie jak ty, Pik. Będziesz czuł się tutaj idealnie – posyłam bratu mordercze spojrzenie. Żartowniś.

– Wiem, widzę ogrom tej pracy, Nicholasie, mój wzrok jest sokoli –odburkuję przechodząc do kolejnego pomieszczenia. – Najlepiej czułbym się na cmentarzu albo w krematorium. To są moje klimaty. – dodaję i znikam w głębi kuchni. Dom matki jest w opłakanym stanie, wszystko trzeba remontować. Choć mogło być gorzej biorąc pod uwagę, że budynek tyle czasu stał zupełnie nieużywany. No cóż... – Wyremontuje się. Poproszę Lindę, znajdzie projektanta i ekipę remontową. – przyglądam się wielkiej białej ścianie, na której znajduje się kominek. Hmmm. Dobrze będzie wyglądała czarna. Tak jak i cała sypialnia. Łazienka też mogłaby być czarna, wtedy jest elegancko i prosto za razem. A w kuchni...

– O jaaa... – okrzyk zachwytu odrywa mnie od wirtualnego spaceru po domu. Przechodzę przez otwarte drzwi prowadzące na taras. – Zapomniałem ile tu jest miejsca, mega ogród. Jak zrobi się tu porządek będzie idealne miejsce do grillowania i imprez. Musisz to ogarnąć, Pik.

– Tak, pędzę. Przecież jestem chodzącą imprezą i już nie mogę doczekać się tych zabaw.

Wyciągam z kieszeni telefon i wybieram numer do Lindy. To managerka wszystkich moich salonów jubilerskich, powinna wiedzieć gdzie zadzwonić, żeby ten dom nabrał chociaż trochę... Życia.

ADELINE

– Piękny projekt!– zadowolona inwestorka przegląda kolejno slajdy. – Tak sobie wyobrażałam nasz ogród, jest pani rewelacyjna! Zobacz, kochanie, idealne!

– Dziękuję. – odpowiadam trochę zawstydzona. Nadal nie nauczyłam się przyjmować komplementów. Mam świadomość tego, że robię naprawdę niezłe wizualizacje i moja wyobraźnia nie ogranicza się jedynie do posadzenia paru drzewek i kwiatków, ale nadal mimo wszystko pochwały i komplementacja mnie zawstydzają.

– Świetnie, akceptujemy w pełni. Kiedy może pani zacząć? – zerkam w kalendarz, żeby sprawdzić pierwszy wolny termin. Lubię sama nadzorować sadzenie, sprawdzać stan roślin przywiezionych z hurtowni, a nawet nie raz zakładam ogrodniczki i razem z moją ekipą bawię się w ogrodzie niczym na najlepszym placu zabaw, jednak wykonywanie projektów w biurze zajmuje mi sporo czasu i nie zawsze udaje mi się to połączyć.

– Niestety, ja sama nie będę mogła uczestniczyć przy realizacji, mam bardzo napięty grafik, ale z tego co widzę to... Za cztery dni ekipa mogłaby zacząć wdrażać projekt w państwa ogrodzie. Może tak być?

– Nie ma problemu, wszystko rozumiemy. Proszę zamówić wszystko co trzeba. Czy mamy wpłacić zaliczkę?

– Tak, proszę przelać na to konto. – podaję niewielką kartkę z nadrukowanym numerem konta. – Potrzebna kwota to przynajmniej trzydzieści procent wartości całej inwestycji. Resztę rozliczmy po wykonanej już pracy.

RING. RING.

– Dobrze, to my już uciekamy i nie będziemy przeszkadzać. Do zobaczenia, panno Turner – żegnam się z małżeństwem i odbieram dzwoniący telefon.

– Adeline Turner, słucham.

– Dzień dobry, znalazłam pani stronę w wyszukiwarce internetowej. Czy zechciałaby pani rzucić okiem na ogród na obrzeżach Nowego Jorku? Klient jest dość wymagający, ogród bardzo zaniedbany, bo kilka ładnych lat dom stał jako nieużytek.

– Oczywiście, uwielbiam takie wyzwania. Proszę o podanie adresu. – w notesie zapisuję adres nieruchomości, do której mam pojechać. – Czy oględziny pasowałby za tydzień?

– Wykluczone, to za późno. Panu Andersonowi zależy na czasie. Chciałby jak najszybciej przywrócić do stanu używalności dom jego matki. – ooo, syn chce wskrzesić dom mamy? Piękne. Uhh, moje sentymentalne serce mnie kiedyś zgubi.

– W porządku, więc jutro o dziewiątej rano?

– Świetnie. Przekażę właścicielowi. Do usłyszenia.

Odkładam telefon na bok i wracam do projektu, który zaakceptowali inwestorzy. Przeklikuję wszystko po kolei i otwieram pocztę, aby wysłać meila z zamówieniem do hurtowni. Cieszę się, że po raz kolejny udało mi się trafić w gust i niczego nie zmienialiśmy. Do tej pory miałam tylko jeden przypadek, kiedy musiałam wprowadzać zmiany do swojej wizji, ale kto potrafi dogodzić kobiecie z menopauzą, która tak naprawdę sama nie wie czego dokładnie chce?

RING. RING.

– Zamawiam pizzę, chcesz? – uhh. W brzuchu mi burczy jak cholera. Jest godzina – zerkam na zegarek – siedemnasta!? A ja nie zjadłam dzisiaj niczego, oprócz jakiegoś wymiętolonego batonika, którego znalazłam w biurku.

– TAK! Dużo mięsa i sera! – zamykam laptopa, wciskam go do torby i zbieram się z biura. – I pieczarki! Dużo! – Emma śmieje się w telefon i potwierdza, że zamówienie przyjęte.

Wciskam urządzenie do torebki i przerzucam ją przez ramię. To samo robię z pokrowcem, do którego schowałam sprzęt. Zgarniam klucze i przyjemnym dla ucha stukotem szpilek żegnam się ze swoim małym biurem.

Pizzo! Nadchodzę!

AS PIK - ZOSTANIE WYDANEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz