Rozdział 1

561 29 8
                                    

[Neteyam]
Podniosłem się z mojego leżyska, gdy promienie słońca zaczęły mnie znacznie oślepiać. Westchnąłem ciężko, gdy wstałem do siadu i przetarłem oczy, wszyscy jeszcze spali, rozejrzałem się i powoli wstałem, skoro miałem jeszcze chwilę do wybudzenia się wszytskich postanowiłem to wykorzystać i wyjść na krótki spacer po lesie.

Mimowolnie się uśmiechnąłem, gdy moje stopy dotknęły trawy, a słońce już w pełni okalało moje ciało, zakręciłem się wokół własnej osi, a uśmiech nie schodził mi z twarzy, gdy skończyłem się obkręcać omal na kogoś nie wpadłem.
–A co ty taki wesoły od rana, co? - usłyszałem prześmiewawczy głos mojego młodszego brata
–A ty, czemu już nie śpisz? - odpowiedziałem mu pytaniem na pytanie unosząc brew. Ten zakłopotany podrapał się po karku odwracając wzrok.
–Jakoś tak wyszło, ścigasz się? - zapytał patrząc na mnie a potem w las.
–Napewno chcesz przegrać? - zaśmiałem się na co, dostałem kuśtańca w ramie. –No już, trzy, dwa, jeden - powiedziałem i równo wystartowaliśmy

Biegliśmy dość długo, nie było to męczące, co kilka chwil odwracałem się w tył by zobaczyć jaką przewagę mam nad Lo'akiem i to był chyba błąd. Chłopak z impetem uderzył we mnie, odpychając mnie tak, że wpadłem na drzewo z którego po chwili spadła na mnie siatka łapiąc mnie w nią. Zmarszyłem brwi, zaczynając się szamotać.
–Lo'ak! Co to do cholery jest?! - krzyknęłem patrząc na niego w dół
–Nie wiem! Ale to napewno nie zostało zastawione przez na'vi - odpowiedział zmartwiony, wyciągając nóż, stając na palcach podał mi go, bym mógł rozciąć siatkę.
–Słyszysz to? - zapytał biorąc w ręce kij, i stając obok mnie, krzaki zaczęły niebezpiecznie szeleścić.
–Idź stąd, biegnij po rodziców - warknąłem
–Nie ma mowy, nie zostawię Cię
–Lo'ak
–Nie - warknął

Pokręciłem głową, czekając. Nic nie mogliśmy zrobić, liny były zbyt grube by je rozciąć.
Byliśmy coraz bardziej zniecierpliwieni, moje ręce drżały. Bałem się. Przyznawałem się do tego otwarcie. Nie czekaliśmy specialnie długo, chwilę później z krzaków wyszło kilku.. na'vi? Nie. Nie wyglądali jak zwykli na'vi, to były Avatary! Widząc Quaritcha - największego wroga mojego ojca, pobladłem, tak samo jak Lo'ak.

Avatar podchodząc do nas, zaczął się śmiać, wcisnąłem się w tą siatkę bojąc się tego co się stanie. Okrążyli nas, syczałem na nich lecz to jedynie wspotęgowało ich śmiech.
–Puszczajcie go! - krzyknęłem, gdy tylko jeden z tych idiotów złapał mojego braciszka. –Puszczajcie, albo was pozabijam! - krzyknęłem zaraz tego żałując, gdyż Quaritch podszedł do mnie szybkim krokiem i rozciął siatkę powodując mój upadek na ziemię. Stęknąłem.

[Lo'ak]
–Neteyam - Spojrzałem w jego stronę, zaczynając się wyrywać temu avatarowi, miał mocny uścisk ponieważ nie udało mi się to, zamiast ucieczki poczułem jego pięść na twarzy, a zaraz po tym ciepłą ciecz lecąca z mojego nosa.
–Nie szarp się, albo cię połamie - usłyszałem groźny głos starszego Avatara

Nie zostało nic, patrzyłem co jakiś czas krzycząc by zostawił Neteyama gdyż Quaritch pomiatał nim jakby był jakąś zabawką. Neteyam nic nie chciał im mówić, wypierał się wszystkiego, co w końcu doprowadziło do utraty cierpliwości Avatara, gdyż wyciągnął, coś metalowego. Przeraziłem się, jeszcze bardziej gdy zobaczyłem przerażenie brata.

To wszystko zadziało się tak szybko, chwila ciszy przerwana wrzaskiem, potem następnym..
Neteyam kulił się na ziemi błagając by tamten przestał, raził go prądem tak długo aż nie stracił przytomności. Potem spojrzeli na mnie, przełknąłem gule w gardle.

To nie może być iluzja ¦¦  Aonung x Neteyam Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz