Smród dymu, spalin, desperacji i napięcia unosił się niewidzialną mgłą mniej więcej powyżej półtorej metra ponad poziomem gruntu, drażniąc wrażliwe nozdrza funkcjonariuszy, ale i docierając do nosów przysłoniętych przez idealnie dopasowane do krzywizn twarzy kominy z wyhaftowanymi kościanymi szczękami. Zwalniające tempo obrotu potężne wiertło w końcu wysunęło się w ogromnej ziejącej pustką i ciemnością dziury w ścianie, wpuszczając w mroczną otchłań sejfu Union Depository pięć osób, uzbrojonych po zęby i zaopatrzonych w ogromne, wypchane sprzętem torby. Pozostawili przy wejściu dwóch kolegów, którzy z prędkością światła wyciągnęli zza wiertła związanych liną zakładników. Prawie wszyscy wyglądali na zdrowych i zadowolonych, tylko drobnej postury rudowłosa kobieta rozglądała się nerwowo dookoła. Widocznie pierwszy raz miała okazję doświadczyć zaszczytu bycia porwaną.
Próbowała uspokoić oddech, jednak w momencie, gdy jeden z napastników – wyższy, z dziko świdrującymi rzeczywistość przed nim dwukolorowymi oczami i brudną od kurzu bejsbolówką – skierował w jej stronę lufę swojego pistoletu. Poczuła skurcz w żołądku i odruchowo chciała chwycić się za brzuch, jednak skrępowane nadgarstki odbiły się głucho od materiału jej fioletowej bluzy. Przymknęła oczy i zaczęła w amoku recytować tekst jedynej modlitwy, która przyszła jej do głowy.
Nerwową ciszę, która nastała po wyłączeniu maszyny wiertniczej rozdarł krzyk drugiego z napastników, którzy pozostali poza sejfem. Jej umysł przetworzył pojedyncze słowa – negocjatora, odjebać, helka, zakładników. Na jednym ze szkoleń z sytuacji kryzysowych na studiach uczyli, żeby nie patrzeć nigdy napastnikom w oczy i wykonywać ich polecenia. Gdzieś z tyłu miała świadomość, że więcej warta jest żywa, niż martwa. Nie potrafiła jednak przekonać samej siebie do tej myśli.
- Wszystko gra? – usłyszała dosyć wyraźnie miękki i ciepły głos przy uchu. Jej ciało spięło się w sekundę. Nie chciała odpowiadać. Nikt nie pozwolił jej się odezwać, więc spięła wargi, by powstrzymać się od rozmowy.
- Jesteś strasznie blada, chcesz wody? – głos wybrzmiał nieco głośniej. Odważyła się podnieść wzrok w stronę jego źródła i skrzyżowała spojrzenie z mężczyzną stojącym obok. Ich dłonie związane były jedną liną. Towarzysz niedoli zdawał się niewzruszony otaczającym go zagrożeniem i obdarzył ją uśmiechem, który przeraził ją do głębi. Pokręciła głową, a jej ciałem wstrząsnął mocny dreszcz. Był tak silny, że zachwiała się na nogach.
- Pieczara! – krzyknął zakładnik w stronę napastnika, a rudowłosa zacisnęła zęby do bólu. Splotła palce w błagalnym geście. Nie przemyślawszy, uchyliła powieki i zauważyła, jak białowłosy zamaskowany zbliża się w jej stronę. Strach przejął nad nią kontrolę całkowicie i zanim mężczyzna do niej dotarł, policzki miała już mokre od panicznie spływających łez.
- Mysza, co się dzieje? – spytał głosem... absolutnie niepasującym do bezwzględnego gangstera. Poczuła dotyk dłoni na swoim ramieniu i chlipnęła ze stłumionym piskiem.
- Carbuś, wody jej daj i powiedz Davidkowi, żeby do niej nie celował. – usłyszała stłumiony szept zakładnika obok. Carbuś? David? Nie rozumiała czemu związany mężczyzna wie z kim rozmawia. Choć w jakiś sposób tłumaczyło to jego luźne podejście.
Białowłosy wrócił do mężczyzny wcześniej nazwanego Davidem i zaczął grzebać w jego plecaku. Po chwili był już z powrotem i podał kobiecie odkręconą butelkę chłodnego życiodajnego płynu.
- Daj znać, jakby coś się działo. W razie czego krzycz. – rzucił siwowłosy i PUŚCIŁ OCZKO w stronę rudowłosej, która zajęta była pochłanianiem łapczywie zawartości plastiku.
Oderwała się od butelki i odważyła się spojrzeć w stronę mężczyzny w czapce, który faktycznie przestał celować bronią w jej stronę.
- Dziękuję. – wymamrotała drżącymi ustami w stronę towarzysza.
CZYTASZ
Star-crossed | 5city | Morwin Oneshot
FanfictionWidok miasta z TEGO dachu zawsze zapierał mu dech w piersiach. Nie potrafił pojąć jak wiele skrajnych emocji wiązało się z tym miejscem - duma, radość, smutek, strach. A teraz do wszystkiego dołączyła bezsilność, której nie potrafił dać ulecieć. Nie...