Życie w Wintervale było dość zwyczajne. Każdy znał każdego, ludzie pomagali sobie na co dzień. Wszyscy mieli dostęp do każdej rzeczy, nikt nie był oderwany od rzeczywistości, przez co samej miejscowości nie można było nazwać, jak to wielu ludzi teraz ujmuje, zadupiem.
Pogoda była spokojna, tak jak w większości świata, jeśliby mówić na temat półkuli północnej – wiosną wszystko ożywało i kwitło, ziemia, drzewa i kwiaty nabierały swoich najbardziej żywych kolorów. W czasie lata słońce ogrzewało radosnych mieszkańców, a sama wioska na jakiś czas traciła swój urok, już nie była tak przyjazna, ponieważ wielu mieszkańców wyjeżdżało do innych miast czy krajów. Gdy liście zaczynały brązowieć, wielu młodszych mieszkańców traciło swoją radość na jakiś czas, przed przyzwyczajeniem się do niewakacyjnej codzienności – musieli stać się bardziej obowiązkowi i tracili dużo wolnego czasu. Gdy biały puch zaczynał opadać na Ziemię, wioska była w swoim żywiole: bajeczne drzewa pokryte śniegiem nadawały jej uroku, wszyscy odwiedzali się nawzajem, a same dwa słowa: „wesołych świąt" stawały się codziennością. Wtedy wszyscy, nawet najwięksi wrogowie, raczyli się życzliwością, jak to zwykle wygląda w okresie świątecznym.
Nie mieszkało tam na stałe wielu ludzi, jednak sama wioska ożywała – jak sama jej nazwa wskazywała – na zimę. Wtedy wielu turystów z innych miast, a czasem nawet krajów, odwiedzało tę urokliwą wieś, żeby spędzić miło czas. Ich oczy były cały czas w tym okresie raczone kolorowymi, miłymi uliczkami w barwach bieli, złota oraz, oczywiście, typowych dla okresu świątecznego, zieleniach i czerwieniach. Ogromne choinki znajdowały się wtedy w wielu zakątkach miasta, ciesząc przechodniów. Wystawy sklepowe cieszyły oko, tak samo jak wszystkie stragany oraz, oczywiście, specjalnie dekorowane na ten czas domy. W tym czasie wiele budynków otrzymywało swoje dekoracyjne ubranie, by okryć się przed zimnym powietrzem i leżącym na ich dachach śniegiem – wielobarwne łańcuchy i radosne lampki okrywały całe miasto, wywołując uśmiech na wszystkich twarzach.
Cała ta radość była tradycją.
Każda szczęśliwa rzecz była cechą specjalną wioski.
Wszystko dodawało uroku innym elementom krajobrazu i atmosfery Wintervale, przez co wszyscy widzieli miejscowość jako cudowną oazę spokoju, przez co coraz więcej ludzi chciało ją odwiedzać.
Każdy był szczęśliwy.
Nikomu niczego nie brakowało.
Aż do tego pamiętnego dnia, w którym wszystko się zmieniło.
Do całkowitego punktu kulminacyjnego, w czasie, którego całą historia wioski poległa w gruzach.
Cały wizerunek, nad którym pani burmistrz, starsza pani, która chciała tylko spokoju w życiu, pracowała przez tyle lat, by utrzymać ciągle zmieniające się standardy i zaspokoić wiecznie głodnych wrażeń turystów, został zepsuty w oczach wszystkich
Wszystko się zmieniło.
Z całej wioski nic nie pozostało, a przynajmniej nic, co było na tyle radosne, jak wcześniej.
A to wszystko przez ludzką głupotę...
***
Avalisa i Damira siedziały na kanapie, zaplatając sobie nawzajem warkocze. Dodatkowo oglądały w telewizji świąteczne filmy, jednocześnie zajadając się serowymi chrupkami. Jak zwykle, dogadywały się bez słów. Nie wiedziały co robić, jednak obie jednocześnie zdecydowały się na warkoczyki i filmy, co spowodowało hałas i kłótnię, tym razem na temat „Czemu mówimy to samo? Znowu?! Przestań! Proszę, nie... chcę żyć! Nie musisz zmuszać mnie do przebrania się za Mikey'a prostytutkę i skakania z dachu!".
CZYTASZ
Krwawa korona
FantasyWioska Wintervale była dość zwyczajna. Małe miasteczko na odludziu, nie wyróżniające się niczym szczególnym. Wiosną wszystko zakwitało, latem było tam dość cicho i ponuro, bo większość mieszkańców wyjeżdżała gdzieś na wakacje, jesienią młodzież z mi...