𝕔𝕙𝕒𝕡𝕥𝕖𝕣 𝕥𝕙𝕣𝕖𝕖

651 53 19
                                    

Filch zostawił mnie pod posągiem gargulca, wypowiadając do niego hasło i popychając mnie na kręte schody. Stałem przez chwilę na pierwszym schodku, czekając aż mężczyzna odejdzie, abym mógł się wymknąć. Nie byłem zbyt chętny do przeprowadzania z Albusem rozmowy, szczególnie o takiej godzinie. Kamienna figura jednak, po kilkunastu sekundach przesunęła się, blokując mi wyjście oraz niekiedy niezrozumiałe dla mnie, powoli oddalające się przekleństwa. Z westchnięciem wszedłem na górę, uchylając drzwi do gabinetu i rozglądając się z zaciekawieniem. Pomieszczenie było równie imponujące i przepełnione magią, co Wielka Sala. Ognisty ptak, którego widziałem po raz pierwszy w swoim życiu, a co za tym idzie nie potrafiłem go nazwać, spał na żerdzi za biurkiem. Dopiero, kiedy we śnie uniósł lekko skrzydła, rozpalając powietrze wokół, zobaczyłem posturę dyrektora, który wyglądał zza okno. Obrócił się do mnie i rozpalił świece ruchem ręki. Przetarłem oczy, chcąc je dopasować do światła. 

- Siadaj, chłopcze. Musimy o czymś porozmawiać. - Jego przygaszony głos nie brzmiał surowo. Zdawał się być zmęczony, choć miał na sobie dzienne szaty, których zapewne nie zdążył jeszcze przebrać po dzisiejszej kolacji. Usiadłem na bordowym fotelu stojącym najdalej biurka. Położyłem dłonie na kolanach, wbijając w nie nieświadomie paznokcie. 

- Jeśli chodzi o to chodzenie po nocy, to Snape mi nic nie... 

- Profesor Snape. To po pierwsze, Harry - spojrzał na mnie surowo, a zaraz potem złączył dłonie, pochylił się nad biurkiem i zamlaskał, sięgając po cukierka.  - Chcesz może cytrynowego dropsa? 

- Nie, dziękuję - odparłem szybko, obserwując jak ten zajmuje swój własny fotel i przygląda mi się w skupieniu, oczekując aż dokończę to, co zacząłem. - Wracając, Profesor Snape mnie nie poinformował o tym, że jest zakaz chodzenia po zamku po nocy. 

- Gdybyś to od niego usłyszał, teraz musiałbym cię poinformować, że skłamał. - Widząc moje niezrozumienie, zaśmiał się cicho pod nosem i kontynuował. - Zakaz ten ciebie nie obowiązuje, Harry. Nie jesteś uczniem, czego niezmiernie żałuję. Widzę w twoich oczach to, co widziałem w oczach twojej matki. Była wyśmienitą czarownicą. Zresztą, twój ojciec również, ale zdecydowanie zbyt dużo czasu poświęcał na psoty. 

Nikt wcześniej nie zaczynał tematu związanego z rodzicami. Nikt wcześniej nie mówił mi, jacy oni byli. Sapnąłem cicho, zastanawiając się jednocześnie nad jego słowami. 

- Dlaczego pan mi to mówi? - nie miało to absolutnie żadnego sensu. Wcześniej spotykałem się jedynie z milczeniem, a jeśli już się czegoś spodziewałem, to negatywnej reakcji do mnie i do moich czynów. 

- To jest coś, o czym chciałem z tobą porozmawiać od dawna. Nie potrafiłem się jednak na to zdobyć, mój chłopcze. Zawiodłem ciebie i twoich rodziców. Nie tak miało to wyglądać. 

- Nie... - zamknąłem szybko usta, pochylając się do tyłu i patrząc w sufit. - Nie rozumiem, o czym pan do mnie mówi. 

- Czy wiesz kim był Voldemort? 

Imię w dziwny sposób wydało mi się znajome, jakby czaiło się gdzieś we wnętrzu mojego umysłu, jednak nie potrafiłem przypomnieć sobie w jakich okolicznościach je słyszałem. Mogło to być zarówno w moim dzieciństwie, jak i w Azkabanie. Pokręciłem przecząco głową, z zaciekawieniem obserwując ruchy dyrektora. Oparł łokcie o biurko, mimowolnie przybliżając się do mnie i analizując mnie dokładnie tak, jak ja analizowałem jego. 

- Był on Czarnym Panem. Mrocznym czarodziejem, który chciał zrewolucjonizować magiczny świat. Choć może to złe słowo. Ale to nie było niczym innym jak rewolucją, wdrążaną siłą. Czystość krwi i nienawiść do mugoli były tym, co napędzało całą tę machinę... - przerwał na chwilę, zastanawiając się nad tym, co chciał powiedzieć. Odetchnął głęboko zanim kontynuował. - Prowadziliśmy z nim wojnę. Ja, twoi rodzice i magiczne społeczeństwo, które przeciwstawiało się jego ideologiom. 

Władca Ciem || Harry Potter fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz