𝕔𝕙𝕒𝕡𝕥𝕖𝕣 𝕗𝕠𝕦𝕣

511 38 11
                                    

Otworzyłem powoli oczy i westchnąłem z ulgą, kiedy okazało się, że skrzaty pozostawiły zaciągnięte zasłony, a świeca zdążyła się wypalić. Otaczała mnie całkowita ciemność, do której moje oczy były zdecydowanie bardziej przyzwyczajone. 

Potarłem kark, czując jak mięśnie spinają się w nim, zastane w nienaturalnej pozycji zdecydowanie zbyt długo. Sporą chwilę zajęło mi zrozumienie dlaczego nie znajduję się na swoim posłaniu, a przy stole. 

Do tej pory nie udało mi się zasnąć przy robieniu notatek, ale z drugiej strony nigdy nie byłem aż tak wymęczony psychicznie i fizycznie jednocześnie. Od kilku dni nieustanny ciąg myśli nie pozwalał mi zasnąć, a jak już udawało mi się, po chwili budziły mnie koszmary z zielonym światłem, krzykiem kobiety i wysoką postacią kryjącą się w mroku. 

Pukanie do drzwi rozbrzmiało po pomieszczeniu, a chwilę później drzwi uchyliły się ukazując postać profesora Snape'a. 

- Dzień dobry? - bardziej zapytałem, niż powiedziałem. Ten jednak zamiast odpowiedzieć, szarpnął mnie za ramię. Skóra gwałtowanie zareagowała, czerwieniąc się wokół jego dłoni. Skrzywiłem się, ale posłusznie pozwoliłem się prowadzić po korytarzach. - Czy mogę wiedzieć o co chodzi? - 

- Widać, że nikt cię nie wychował. - wymamrotał pod nosem profesor. Wyszarpnąłem swoją rękę z jego uścisku i stanąłem w miejscu. - A jednak wciąż nie jest z tobą tak źle, jak z twoim ojcem, Potter. -

- Co takiego zrobiłem? - ułożyłem dłonie na biodrach, przygryzając wargę. - I proszę nie wspominać więcej o moim ojcu w mojej obecności. Drażliwy temat, nie chcemy chyba, żeby coś się stało. -

- Nie zachowuj się jak dziecko i nie groź mi, Potter. Przez chwilę cię żałowałem, myślałem, że w Azkabanie cię jakkolwiek ustawili. - jego dłoń wyleciała z powrotem w moją stronę, tym razem jednak łapiąc jedynie za szatę. - Zero szacunku. Ani do swoich zmarłych rodziców, ani do profesorów. Gdybyś nie był tak kompletnym beztalenciem i dostał się do Hogwartu, to ta chwila byłaby twoją ostatnią w tym zamku. -

- Panie Profesorze? - zaparłem się piętami, w chwili kiedy pociągnął mnie mocniej. - Niech się profesor z łaski swojej pierdoli. -

Zdjąłem szatę, okręcając się tak, aby pozostała w rękach Snape'a i pobiegłem w przeciwnym kierunku, do którego szliśmy. Krew szumiała mi w uszach, kiedy mijałem kolejne zakręty, obrazy czy rzeźby. W końcu zatrzymałem się, nie mogąc złapać już tchu. Nie byłem wysportowany, nie posiadałem dobrej kondycji, a w trakcie tego miesiąca, kiedy to tkwiłem w tym zamku, nie pomyślałem nawet o tym, żeby tę kondycję wyrobić. 

- Drętwota! - wykrzyknął Snape, celując we mnie różdżką, a ja tracąc równowagę, uderzyłem głową w posadzkę. - Nie mamy czasu na takie zabawy, Potter. Jesteśmy już spóźnieni. Porozmawiam z Dumbledorem i upewnię się, że zapłacisz za swoje karygodne zachowanie. Wychowywał cię ktokolwiek w tym obskurnym miejscu? -

- Była taka pani, która kazała się nazywać ciocią Bellą. - wymamrotałem, starając się pozbyć mroczków przed oczami. - Jak miałem siedem lat została przeniesiona, bo podobno mogła mieć na mnie zły wpływ. Opowiadała cudowne dobranocki. 

- To... - Snape spoglądał na mnie w szoku, dopiero po kilku chwilach reflektując się i przywdziewając na swoją twarz neutralną maskę. - To mało ważne na tę chwilę. Ubieraj swoją szatę i jak najszybciej podążaj za mną. 

Kiwnąłem głową, która zabolała wściekle. Zagryzłem zęby, ruszając za Snapem. 

oOo

- A oto jest i nasz czwarty zawodnik! - wykrzyknął starszy mężczyzna, podchodząc do mnie i krzywiąc się. Spojrzał na kobietę z piórem, ponownie uśmiechając się i mrugając do niej - I jak widać, przybrał już barwy wojenne! -

Władca Ciem || Harry Potter fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz