Wszystko ma swój początek i koniec.
Tam gdzie koniec jest i porządek.
W harmonii odchodzenia, dochodzenia.
Do spraw istonych i sprawdzenia czym jest prawda.Łakła mnie zwykła odwaga, tak często porządna.
Na początku, nie końcu, ile będzie wypominania.
Tych zmarowanych, może innych gałęzi.
Łączących od dawna prostych, głupich więzi.Spalone mosty, prosta interpelacja,
Często już na wierzchu myśli, konstruktywna inwigilacja,
Przewidywalni jak plan tygodnia, i prawdy ziemi,
Czy połączy nas coś więcej niż więź, niech nas podzieliSpokój, odwaga, czerpana z zakazanego kwiatu,
Kształtowany tak by czerpać, do końca ziemskiego raju.
By nie dotrzeć i nie podzielić schematu, jak nas.
Bo czasem idea ludzi, podzieli na rodzaj różnych klas.Kłócąc się, zagubiona asertywność,
Blask ciemnieje, lśniąc, kompromitując boskość,
Mnogość to wrogość, czynu i upadku.
Bo gałęzie już uschły, dzielą je dni ku końcu.O wschodzącym słońcu, dnia ostniego,
Przecież nic nie mamy w sobie, czy wiemy którego?
Nasze ciało ulegnie w grobie,
Tworząc tym samym egoistyczną utopie.Daleką od wad, kontroli i skaz,
Czy dalej jak raz tworzyć życie po raz,
Infiltracja, jak za dawnych lat,
Podupadły świat, czeka na karmy smak, przyjdzie kat.Objawi śmierci smak, jak smakuje czy tego wart.
Oddalony od zmory, to nie horror nam stworzył, tyle strat.
Może to na noże, wywożę to noszę i noszę prawość,
Wokół serca, nie nadąża tętnem by sprawić Tobie radość.