Namaluje Ciebie ostani raz, to słabość.
Nazwijmy to jak znasz, miłość.
Pamiętasz, łąki, biedronki i drzewo..
Wtuleni w nie jak martwa, żywa natura, obumarło.To wszystko, tak szybko minęło,
Zmieniłaś sny, na łzy moje,
A ja twoje skronie w usta moje,
Gwałtem całowałem, by nic mi nie umknęło.Te ciastka, kolacje i Marsowe marchewki..
To wszystko już kwaśne, jak czarne porzeczki
To, te, nie wina moja, co twoja osoba,
Wpatrzony jak Bóg, w wylewne niebiosa.Niebieskie jak woda, tłoczone oczy Twoje,
Zgasły przy tobie moje gorące dłonie.
My we dwoje, jak dzieci, do snu utulone,
Wyłonię, w łonie nasze marzenia i cele.Ulotne z czasem, przestały istnieć,
Jak my nas, nie znaczy mieć.
Posiadać na własność siebie,
Za wiosen naście, do zobaczenia na polanie.Gładząc włosie twoje, ręce ocieplone .
Pokorniały myśli, słuchając zdań powolnych.
Otoczonych prawdą, wiarą, miłością.
Zostały niebiosa za naście zim.Za tuzin letnich chwil, stoczę bój..
Wytoczę os całych chmar rój.
Ludzi, rozproszę, oddam tobie wiosnę.
O niebo Boga za grzechy poproszę.