nowy (s)pokój

41 3 0
                                    

Zawsze lubiłem obserwować płynącą krew z ran. Jak powoli torowała sobie drogę w nieznanym kierunku. Najczęściej upadała. Skapywała na posadzkę, sunęła wzdłuż kończyn, zawsze szukając sposobu by znaleźć się u stóp.

Ironiczne jest to jak głębokiego dna musi sięgnąć człowiek, żeby wypuszczać z siebie tą życiodajną, bordową klątwę umyślnie. Tak, klątwę ponieważ niezależnie od tego jak silny jesteś, wystarczy że wyleci jej z ciebie o kroplę za dużo i jesteś martwy.

To też mnie fascynowało.

Sama konsystencja, kolor, zapach, to wszystko było dla mnie czymś magicznym. Obejrzałem wszystkie filmy, w których był rozlew krwi.
Piła? Wszystkie części po kilka razy. Terrifier? Obie części na premierze. Wszystkie horrory jakie powstały, zostały już przeze mnie obejrzane.

Nigdy jednak nie odważyłem się zrobić krzywdy samemu sobie.

To było coś złego, robili to tylko słabeusze. Mięczaki, które nie dawały sobie rady z własnym życiem. Blizny po walce, krwawienie po udanej bitwie. To jest to, z czego można być dumnym. Przynajmniej tak wszyscy mówili i sam w to wierzyłem.

Zmieniło się to kilka miesięcy temu i od tamtej pory nic już nie jest takie samo.

Płynąca krew wzdłuż moich ramion jest narkotyzująca. Lubię jak napina moją skórę i ciągnie za włoski gdy ją zdrapuję. Jak boli gdy zmywam jej pozostałości z ciała. Lubię to jak jest spokojna, cierpliwa i to, że nigdy nie płynie od razu. By zobaczyć jej pierwsze krople zawsze muszę czekać, wbijając wzrok w białą tkankę, tak czystą bez niej. Lubię też to, że nie krzepnie zbyt szybko, że zostaje na dłużej.

Jak przyjaciółka, która nigdy nie zostawi.
Jak najgorszy wróg który się tobą karmi.

Wyszedłem spod prysznica od razu łapiąc czerwony ręcznik. Mam przynajmniej 4 takie same, bo nie widać na nich widocznych śladów.

Wytarłem najpierw swoje przedramiona, z których sączyła się powoli krew by nie pobrudzić nią swojego ciała. Gdy wsiąkła w materiał zdezynfekowałem rany, sycząc z bólu pod nosem.

Następnie owinąłem bandaż wokół ran zapinając na końcu skuwką, której haczyki wbiły mi się w skórę pod bandażem. Nie miałem zamiaru tego poprawiać. Natychmiast na białym materiale pojawiły się czerwone ślady. 

Słysząc jak za drzwiami krząta się moja matka, szybko dokończyłem wycierać się i suszyć włosy przed lustrem, starając się unikać własnego odbicia.

Nie byłem w stanie spojrzeć we własne krwisto o ironio czerwone oczy, kryjące wszystkie wypierane przeze mnie uczucia. Czerwone jak oczy złoczyńcy.

Zbyt często słyszę jak ktoś mnie tak nazywa i powoli zaczynam wierzyć w ich słowa. Moje podkrążone, naznaczone fioletem oczy były puste. Nie rozpoznawałem ani ich ani siebie we własnym odbiciu i to właśnie dlatego tak bardzo boję się zaglądać w lustro. Boję się zobaczyć w sobie kogoś innego.
A może tego kim jestem?

Potwora.

"Co tak długo?! Zaraz się spóźnimy!" Usłyszałem wołanie matki zza drzwi.

Dzisiaj odbywa się przeprowadzka do dormitoriów w U.A. gdzie będę otoczony idiotami. Nie miałem siły nigdzie wychodzić a tym bardziej się z nimi użerać, ale po incydencie, wszyscy nalegają, żeby mieć oko na uczniów.

Brednie

Nie chcę tam jechać z dwóch powodów. Pierwszy to właśnie ci idioci, z którymi będę teraz mieszkać. Oni widzą więcej niż bym chciał i lubią wtrącać się w nie swoje sprawy. Nie ważne jak bardzo się na nich drę, grożę i wyzywam to nic nie daje. Przykleili się na mnie a ja nie potrafię zrozumieć dlaczego.

OtchłańOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz