"Przygotowując się do wspinaczki na górę, spakuj lekkie serce". (Dan May).
rok wcześniej
Staję z kubkiem parującej kawy na tarasie mojego, a właściwie naszego domu. Bez Szymona i jego wsparcia nigdy nie podjęłabym się remontu, który był niezłym wyzwaniem. Po kilku miesiącach, setkach zwątpień i hektolitrach wylanych łez i potu, mamy swoje miejsce na ziemi, do którego z taką chęcią wracamy ze wszystkich podróży, wędrówek i z pracy. Odnajdujemy w nim ukojenie, szczęście i miłość.
Spoglądam na wyłaniające się powoli z mroku Tatry Bielskie, które uwielbiam. Choćby właśnie dla tych widoków każdego dnia, było warto.
Sierpień w tym roku jest upalny, dlatego każdą naszą wędrówkę rozpoczynamy bardzo wcześnie rano. Kocham być świadkiem, gdy natura budzi się ze snu, a drobne krople rosy mienią się w porannym słońcu. Nic nie zastąpi tej magii i ciszy uśpionego świata. Bywają dni, że czuję się niegodna piękna, które jest mi ofiarowywane.
Nie mam problemu, by wstać wcześnie rano, gdy celem jest szczyt. Intuicyjnie budzę się jeszcze przed budzikiem.
Jestem wdzięczna za wszystko, co mam, a najbardziej za tego mężczyznę, który właśnie staje obok mnie, całując mnie w skroń. Zawsze to robi, a ja nigdy nie będę miała tego dosyć. Wierzę, że każdy z nas ma na świecie swoją idealną dugą połowę. Moja ma metr dziewięćdziesiąt, jasne włosy i najpiękniejsze serce na świecie.
– Gotowa na kolejną wyprawę? – pyta, wyrywając mi kubek i wypijając jego zawartość do dna.
– Hej! Zrób sobie swoją. – Szturcham go, wywołując na przystojnej twarzy delikatny uśmiech. Nie jest to zbyt częste zjawisko. Z natury jest niezwykle opanowany i stonowany. Wybuchy głośnego śmiechu zdecydowanie nie należą do jego repertuaru i chyba jeszcze nigdy, przez pięć lat naszego związku nie było mi dane ich usłyszeć.
– Nie ma już czasu. Ruszajmy – mówi, odstawia kubek do kuchni i zamyka za sobą drzwi na klucz.
Przynajmniej raz w tygodniu wychodzimy w góry. Oboje nie wyobrażamy sobie bez nich życia. Co roku mniej więcej o tej samej porze idziemy na Orlą Perć, by dostarczyć naszym organizmom dawkę adrenaliny. W ten sposób świętujemy też kolejne rocznice naszej znajomości.
– Wybieraj trasę – mówi, gdy wyjeżdżamy spod domu.
– Oczywiście, że od Hali Gąsienicowej. Doskonale wiesz, jak uwielbiam wspinaczkę po zawratowych łańcuchach – odpowiadam podekscytowana. I chociaż byłam tam już trzy razy, nigdy mi się ta trasa nie znudzi.
Niezbyt dla mnie ciekawą i wygodną drogę prowadzącą z Kuźnic do Hali Gąsienicowej pokonujemy sprawnie i szybciej, niż sugerują to znaki. Oboje jesteśmy wysportowani i już dawno wzniesienia przestały robić na nas wrażenie. Nie męczą tak jak kiedyś, gdy zaczynaliśmy wędrówki. Treningi robią swoje, a bliskość szczytów jedynie nam to ułatwia.
Uczta dla oczu zaczyna się tak naprawdę dopiero, gdy docieramy do Przełęczy Między Kopami, a później wychodzimy ścieżką obrośniętą po obu stronach wysoką i gęstą kosodrzewiną, na szeroką halę. Obecność wysokich szczytów i różowy dywan od kwitnącej wierzbówki kiprzycy, zapierają dech w piersiach. To najlepsza nagroda za ten cały trud włożony w dotarcie tutaj. Krajobraz jest niemalże bajkowy. Jakbyśmy się przenieśli w krainę Hobbitów.
Znam to miejsce na pamięć, ale za każdym razem tak samo zapiera mi dech w piersiach. Mogłabym tu zamieszkać w jednym z drewnianych domków, które rozrzucone są w kilku miejscach. Móc budzić się codziennie w tym magicznym miejscu, to szczyt marzeń.
CZYTASZ
W ciszy gór - PREMIERA 13.02.2024
Romance„Góry tylko wtedy mają sens, gdy jest w nich człowiek ze swoimi uczuciami, przeżywający klęski i zwycięstwa. I wtedy, gdy coś z tych przeżyć zabiera ze sobą w doliny." (Andrzej Zawada). Joanna May, wraz z końcem swojej miłości, odcina się od rodzin...