Rozdział 2

229 45 25
                                    

Dziś była bardzo pochmurna i deszczowa pogoda, a ja stałam cała zziębnięta na przystanku autobusowym czekając, aż racz pan (kierowca busa) pośpieszy swoją dupę i w końcu przyjedzie zabrać mnie z zimnego miejsca, do mojego znienawidzonego mieszkania.

- Wieje, jakby co najmniej papież się powiesił. - pomyślałam stojąc na przystanku i czekając na zielonego autobusa, który od ponad trzech lat woził mnie po lekcjach do domu. Wyjątkiem były dni, w których skończyłam wcześniej lekcje. Wtedy moja matka przyjeżdżała specjalnie po mnie pod High School University, tylko po to, abym czasem chodź na minutę nie zajrzała do pracy Melanie. Oni przecież uważali to za zbrodnię.

Z Czasem utwierdziło mnie to w przekonaniu, że zdecydowanie mają coś do ukrycia i są przerażeni faktem, że dzięki mojej cioci prawda może ujrzeć światło dzienne. Niestety ona nic nie wiedziała, gdyby było inaczej z pewnością bym się czegoś dowiedziała. To właśnie dzięki niej połączyłam kropki, odkrywając, że, mój ojciec początkowo chciał zeswatać swojego syna z moją matką.
Jak się okazało, kupił nawet dla niego pierścionek zaręczynowy, który ten miał włożyć na palec mojej rodzicielce. Przypuszczam, że cała ta sytuacja była grą, aby nie wydało się, że tatuś romansuje ze swoją niepełnoletnią uczennicą, bo mimo, że ona również dobrowolnie w to szła, ten mógłby mieć z tego powodu niemałe problemy.

Czasami żałowałam, że ta sprawa nie trafiła na policję, a kolejno do sądu. Może gdyby musiał zbierać mydło z podłogi w celi z chłopaczkami, to czegoś by się nauczył i zrozumiał, jak wstrętne jest jego zachowanie. Tym bardziej, że w dzisiejszych czasach jest ono głównie w płynie.

Moje rozmyślania przerwał klakson białego autobusu. Zatrąbił stając na podjazd, bo niektóre osoby nie potrafią zrozumieć, że to nie jest miejsce do ploteczek z przyjaciółeczką, czy chłopakiem.

Weszłam do środka, skanując swój bilet miesięczny i zajmując miejsce siedzące, na żółto niebieskim fotelu. Do domu mam równe piętnaście kilometrów.

Kiedyś, krótko przed zakończeniem roku szkolnego w trzeciej klase postanowiłam wrócić pieszo, bo akurat zwolnili nas z powodu nieobecności nauczyciela. Tak się złożyło, że Mel była na urlopie, a ja nie chciałam spędzić więcej czasu w tej głośnej, przepełnionej od ludzi placówce zwanej szkołą. Nie poinformowałam o tym mojej mamy, ale nawet by się nie zorientowała, bo akurat nie zaglądała wtedy na Librusa. Ale oczywiście los miał dla mnie inne plany i gdy tylko moja rodzicielka wkroczyła do domu , zrobiła mi taką aferę, jak nie z tej ziemii. Zaczęła prawić mi kazania, że przecież mógł mnie ktoś porwać.

Mój ojciec gdy usłyszał o tym, olał temat i poszedł do lodówki po zimne piwo, jak to miał w zwyczaju codziennie po pracy.

W tym jednym  wypadku przyznał mi rację, ale w taki sposób, że przysięgam miałam ochotę wyjść z siebie i stanąć obok, aby mu przywalić z liścia. Powiedział swojej żonie, żeby nie przeżywała tego, jak żaba poród. Argumentował to tym, iż nawet jeżeli ktoś miałby zlecenie mnie porwać, to po pierwsze na mój widok sam by spierdolił w przeciwną stronę, a po drugie dla moich rodziców nie byłaby to żadna strata. Momentami miałam ogromną ochotę uciec do chrzestnej i z nią zamieszkać.

Niestety w świetle amerykańskiego prawa byłybyśmy na przegranej pozycji. W razie rozprawy sądowej byłoby to słowo przeciwko słowu, ponieważ nie miałam żadnych dowodów na zachowanie ojca. Przecież wśród ludzi udawał on wspaniałego tatusia.
Logiczne, że przez pryzmat tego inni członkowie rodziny zeznawali by na jego korzyści.

Obiecałam sobie, że wkrótce powiem im jaka jest rzeczywistość, bo strasznie odbiegała ona od świata, który wymyślił sobie mój ojciec.
Po około dwudziestu pięciu minutach stałam już pod drzwiami mieszkania, gdzie doświadczyłam okrutnych przeżyć związanych z moimi głupimi rodzicami.

OCZKO W GŁOWIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz