Wiosna z każdym dniem coraz bardziej panoszyła się po Los Santos, budząc do życia miejską florę oraz faunę. Ciepłe promienie słońca przyjemnie ogrzewały mieszkańców, którzy od dawna wyczekiwali końca zimy. Gregory był wśród nich, choć dzisiejszego dnia nie mógł w pełni rozkoszować się śliczną pogodą.
Mimo że stał oparty o radiowóz w pełnym słońcu, czuł jak przez jego ciało przechodzą co chwilę dreszcze, a pot spływający mu z czoła dodatkowo ochładzał skórę. Nie pomagał mu do tego ból brzucha, który od rana zdążył się mocno nasilić. Zastanawiał się co mogło mu zaszkodzić, ale patrząc, że zjadł dziś tylko zostawione dla niego kanapki na śniadanie, nie potrafił ulokować źródła dolegliwości. Przez myśl przeszło mu, że może były zatrute, ale dołączona do nich notatka pełna słów miłości kompletnie temu przeczyła.
Ból był na tyle silny, że nawet nie słyszał komunikatów na radiu. Myślał tylko o tym, by sobie ulżyć. Pluł sobie w brodę, że nie miał ze sobą żadnych tabletek przeciwbólowych, czy choćby swoich słynnych elektrolitów.
- Grzegorz, mówię do ciebie od dobrych dwóch minut - odezwał się Hank, który podszedł do niego przysłaniając słońce.
- Co? A tak, tak. - Montanha wrócił myślami do trwającego napadu na bank. Jako supervisor powinien był słuchać bruneta, który zgłosił się na negocjatora. Widocznie ignorował go tak długo, że ten aż musiał pofatygować się do niego. - To jakie mają żądania? - spytał niezbyt pewnie.
- Wszystko ok? - zatroskane pytanie przyjaciela uświadomiło go, że chyba nie wygląda najlepiej.
- Ta, mam tylko jakąś niestrawność - powiedział i żeby dodać pewności swoim słowom szybko się wyprostował rzucając uśmiechem w stronę Overa. Jednak ruch ten był dla niego zgubny, gdyż wywołał falę bólu rozchodzącą się po całym brzuchu. Złapał się za prawy bok, gdzie bolało najbardziej i wykrzywił twarz w grymasie, który nie umknął jego przyjacielowi jak i Wieczorkowi, który stał niedaleko.
- Grzesiu, to chyba nie zwykła niestrawność - odezwał się ten drugi jak na zawołanie.
- No, strasznie zbladłeś - dodał Hank.
- Jest git... no prawie - wydukał z siebie szatyn. - Czarek, masz jakieś przeciwbóle?
Cezary zaniepokojony objawami zbył jego pytanie i podszedł bliżej do kolegi po fachu.
- Gdzie cię boli? - zapytał używając profesjonalnego tonu.
- Brzuch - wydukał szatyn.
- Cały, czy gdzieś konkretnie?
Montanha na chwilę się zastanowił.
- Teraz bardziej z prawej, ale tak to właściwie cały.
Wieczorek kontemplował jego odpowiedź, wertując w myślach choroby jakie mogły dopaść Gregory'ego. Nasuwała mu się jedna, ale potrzebował się upewnić.
- Montanha, muszę cię zbadać. Chodź położyć się na ławce.
- Będziesz mnie badał tutaj?
- Muszę się upewnić, że to nie wyrostek.
Szatyn skrzywił się, jakby chciał powiedzieć, że jego wyrostek ma się dobrze i nie ma czego badać, jednak mimo to posłusznie ruszył do wskazanej przez siwowłosego ławki.
- Montanha, co się dzieje? - usłyszeli pytanie na radiu, zadane przez Lincolna.
- Grzegorz źle się poczuł - odpowiedział mu za przyjaciela Over. - Czarek się nim zajmuje.
- Ok, w takim razie przejmę sv-kę, a ty Hank wracaj do negocjacji.
- Przyjąłem.
Brunet posłał jeszcze spojrzenie w kierunku przyjaciela i widząc go w dobrych rękach ruszył do wejścia do banku zająć się negocjacjami.
CZYTASZ
Cztery pory roku | Morwin
FanficCztery głupiutkie one shoty o dwóch głupiutkich mężczyznach. Co przyniosą im cztery pory roku? -- Shipuję tylko fikcyjne postaci, ale nie wiem czy kogoś to jeszcze obchodzi ;)