Rozdział piąty. „lubię, gdy to robisz."

482 18 5
                                    



Natychmiast zerwałam się z miejsca, zwracając na siebie uwagę mojej rodzicielki i Alex'a.

— mamo, muszę szybko jechać do Maxa. Potrzebuje mnie teraz. Jeśli nie wrócę do północy napiszę, co i jak. Kocham cię bardzo mocno. — rzuciłam na jednym wdechu. Alice patrzyła na mnie w osłupieniu, przyswajając do siebie tę informację, a Alex, jak to Alex siedział rozwalony na krześle i wpatrywał się we mnie z nieodgadnioną miną. Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedz ruszyłam szybkim krokiem do niewielkiego przedpokoju, w którym ubrałam czarne converse'y za kostkę. Dopiero w tamtym momencie zdałam sobie sprawę, że jestem ubrana nieodpowiednio do pogody, ale nie myśląc trzeźwo narzuciłam na siebie rozpinaną bluzę w kolorze khaki i wybiegłam z domu. Wtedy nie interesowało mnie, że bluza ani trochę nie pasuje do szarych dresów i granatowej koszulki.

Swietnie, Stella. Będzie z ciebie idealna projektantka mody.

W tamtym momencie moim jedynym zmartwieniem był samochód mojej rodzicielki, który tamtego dnia był w naprawie, przez małą stuczkę w zeszłym tygodniu. Myślałam, czy dobrym pomysłem było iść na autobus, ale samo dojście szybkim krokiem zajęłoby mi dobre dziesięć minut. Do głowy wpadła mi głupia myśl, kiedy mój wzrok poleciał na dom z na przeciwka i auto znajdujące się na podjeździe. Czarne, błyszczące audi cholernego Alexandra Cross'a.

Przecież by się nie zgodził, idiotko.

A może?

Niewiele myśląc skierowałam się do domu, z którego jeszcze cztery minuty temu wybiegłam jak opętana. Weszłam do domu, zamykając za sobą drewniane drzwi. Poczułam, jak zalewa mnie fala niepewności, a w mojej głowie zakiełkowały się różne, niekoniecznie pozytywne myśli. Co, jeśli mnie wyśmieje? Albo..przecież to Alex, nic mi nie zrobi.

Prawda?

Wchodząc do salonu nie wiedziałam czego dokładnie się spodziewać. Pierwsza zobaczyła mnie Alice. Jej twarz wykrzywiała się w przejęciu. dokładnie siedem sekund później poczułam na sobie te chłodne, błękitne tęczówki. Momentalnie mój wzrok poleciał w jego stronę. Nie zmienił pozycji, dalej siedział tak samo, ale coś w jego twarzy się zmieniło. Nie było to ani zdziwienie, ani wkurzenie. Raczej jakby spodziewał się, że wrócę. Cholera, jeszcze gorzej!

— Możesz pożyczyć mi auto? — zapytałam, skupiając wzrok na twarzy bruneta, ale kiedy widziałam, że chce zaprzeczyć, natychmiast dodałam: — Proszę, musze szybko jechać do mojego przyjaciela. W zasadzie to już powinnam być na miejscu. — powiedziałam. Cała się trzęsłam, ale nie z zimna, bo w domu było gorąco. Trzęsłam się ze stresu. Cholernie stresowałam się z nim rozmawiać. Nie wiedziałam, czy to cud, czy może błagająca postawa, ale zgodził się, mówiąc:

— Ale jedziesz ze mną. Nie ma nawet takiej opcji, że pojedziesz moim autem sama.

Nie bardzo pasowały mi takie zasady, ale wiedziałam, że niezbyt miałam wybór. Dlatego po niecałych trzech minutach siedziałam na miejscu pasażera w czarnym aucie Alex'a. Podałam mu dokładny adres zamieszkania Maxa i zapięłam pas bezpieczeństwa, przypatrując się ciemnym ulicą Nevada City i wsłuchując w piosenkę Lany Del Rey "Brooklyn Baby".

— They say I'm too young to love you I don't know what I need. They think I don't understand the freedom land of the seventies. I think I'm too cool to know ya. You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like. Beat poetry on Amphetamines. — zanuciłam zwrotkę w tym samym czasie, co piosenkarka. Spojrzałam na prawy profil Alex'a, który z uniesionymi brwiami obserwował drogę. zapatrzyłam się na jego twarz chyba zbyt długo, ponieważ zdążył to wyczuć i dosłownie na ułamek sekundy nasz wzrok się spotkał. Trwało to dla mnie jak godziny i było to tak cholernie dobre uczucie.

Brunet odchrząknął i ponownie wrócił do wpatrywania się w drogę. Za to ja spuściłam wzrok na moje paznokcie pomalowane na ciemny granatowy. Czułam rumieńce na twarzy, ale nawet nie wiedziałam dlaczego się pojawiły. Przecież to nic takiego. Piosenka przestała grać, a ja usłyszałam cichy, zachrypnięty głos Alex'a:

— Lubię, gdy to robisz.

— Gdy robię co? — zapytałam zdezorientowana, bo nie spodziewałam się, że będzie się do mnie odzywał.

— Śpiewasz. — mruknął i nawet nie zdążyłam zastanowić się nad sensem jego słów, ponieważ szybko dodał: — Już jesteśmy.

— Dzięki za podwózkę. Pa.

— Przecież idę z tobą. Nie ma opcji, że zostawię cię z tym całym Maxem sam na sam. — powiedział stanowczym głosem, przez co poczułam ciarki na plecach.

— Posłuchaj. On był, kiedy ciebie nie było. — warknęłam z wyrzutem, palcem wskazującym tykając go w tors. — To mój przyjaciel, i teraz to ja jestem mu potrzebna, a nie chłopak, którego prawdopodobnie nienawidzi. Naprawdę dziękuję za przywiezienie mnie tutaj, ale to wystarczy. Ufam mu i wiem, że nic mi nie zrobi. Ale jestem pewna, że ty nie wyszedłbyś z tego domu cało.

Kończąc tymi słowami nacisnęłam na klamkę i wyszłam z pojazdu. Miałam dość ciągłego kłócenie się z Alexandrem. Po prostu dość. Ale nie mogłam nic na to poradzić, że byliśmy osobami, które uwielbiały kłócić się o głupoty, ale także o poważniejsze sprawy. Ale mówienie takich rzeczy o moim przyjacielu to był większy poziom kłótni. Bo Maxa kochałam całym sercem i nikt nie miał prawa mówić o nim złych rzeczy, skoro go nie znał. A ten popieprzony chłopak go nie znał tak jak ja. Z jego perspektywy był w jakimś stopniu zagrożeniem, bo nigdy nie przyjaźniłam się z chłopakami, nie wliczając Archer'a, który tak naprawdę wcale nie chciał być tylko kolegą. Byłam typem przeciętnej dziewczyny z kilkoma koleżankami i jednym wrogiem, którego trochę polubiłam. Choć może coś więcej? W pewnym momencie swojego życia naprawdę chciałam stworzyć z nim coś prawdziwego. Ale dopiero później zdałam sobie sprawę, że wcale tego nie chciałam. Bo nasza relacja nigdy nie mogła wyjść na światło dzienne. Nikt tego nie chciał, a w szczególności my. Bo nasza relacja nie istniała. A przynajmniej tak uważałam. Przecież nie dało jej się porównać do przyjaciół. Nadal uważałam tego chłopaka za idiotę do potęgi. Ani nie było mowy o zwykłym koledze. Przecież koledzy tak się nie zachowują. A już w szczególności nie był to mój chłopak. Nigdy nie zapytał o związek i jeszcze ta sytuacja sprzed trzech miesięcy uświadomiła mi, że jesteśmy dla siebie nikim. Dlatego ciagle powtarzałam, że to mój wróg. Wróg, którego jakimś dziwnym sposobem polubiłam i chciałam spędzać z nim każdą minutę mojego życia. Bo ten niebieskooki chłopak pokazał mi czym jest życie. Pokazał mi coś, czego ja nie potrafiłam dojrzeć, przez całe moje szesnastoletnie życie idąc z zamkniętymi oczami. On pokazał mi, że ono nie jest aż tak kolorowe, jak mogło się wydawać. I nawet jeśli ludzie postrzegają więcej barw ode mnie, to nie znaczy, że ich życie jest piękniejsze.

Każdy cierpi, ale ciagle to ukrywa, bojąc się pokazać tych złych emocji. Bo wszyscy wiemy, że tylko Ta jedna osoba może nas zrozumieć jak nikt inny.

***
Czeeeeść kochani. Tak, tak, wiem długo mnie nie było i ponownie daje wam krótki rozdział, ale za niedługo mam testy i mega się stresuje. Napiszcie w której wy jesteście klasie;)
Kocham, do następnego<3

I Loved YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz