Rozdział drugi. „Chłopak Stellii"

726 18 7
                                    



— w końcu jesteś. Myślałam, że już nie przyjdziesz! — zawołałam z oburzeniem w stronę brązowookiego chłopaka wyższego ode mnie o głowę.

— jak mógłbym przegapić urodziny twojej mamy? Przecież myśli, że jesteśmy razem, więc trzeba zrobić przedstawienie. — powiedział nad wyraz wyluzowanym tonem, wieszając swoją czarną kurtkę na wieszak. Miał na sobie białą koszule, czarną narzutkę i luźne spodnie. Jego brązowe włosy były delikatnie ulizane, co wyglądało co najmniej śmiesznie. W szczególności, że jego wyraz twarzy był skupiony, jakby nad czymś myślał.

   Pokręciłam z niedowierzaniem głową i ruszyłam w stronę salonu łączonego z jadalnią. Słyszałam kroki mojego przyjaciela za sobą. Przeszłam obok kuchni, widząc krzątającą się tam mamę, która myła biały talerz, a barkiem podtrzymywała telefon, przez który z kimś rozmawiała, szeroko się uśmiechając. Nie zwracając na to zbytniej uwagi przeszłam do salonu, w którym był już jeden mężczyzna ubrany w granatowy garnitur. Niestety nie widziałam jego twarzy, ponieważ był odwrócony do nas tyłem. Kiedy po dłuższej chwili zorientował się, że ktoś oprócz niego jest w salonie, odwrócił się w naszą stronę, a ja ujrzałam dosyć przystojnego faceta po czterdziestce. Miał krótko przystrzyżone, czarne włosy, lecz gdzieniegdzie wydać było siwiznę mężczyzny. Miał zarost na twarzy, który ładnie komponował się w jego równymi brwiami. Zielone oczy przeszywały mnie na wylot, a na jego twarzy zagościł uśmiech. Nie byłam pewna czy był wymuszony, czy może szczery.

— Cześć, jestem Patrick. Ty pewnie jesteś Stella. Dużo o tobie słyszałem. — odezwał się po długiej chwili milczenia. Jego głos był przyjemny dla ucha, ale była słyszalna w nim delikatna chrypka. Niewiedząc czemu na moich ustach pojawił się lekki uśmiech.

— jestem ciekawa, co moja mama o mnie mówiła. — rzuciłam, ale nie mogłam nic poradzić na ciche prychnięcie.

— Dużo rzeczy. Niekoniecznie tych złych, więc nie masz się o co martwić. — uśmiechnął się miło, po czym zwrócił się do Max'a, stojącego zaraz obok mnie. — A ty zapewne jesteś Maximilian, chłopak Stelli, tak?

   Z moich ust niepohamowanie wydobył się głośny chichot na słowa Patricka. Kątem oka zauważyłam, jak chłopak stojący obok mnie ledwo powstrzymuje wybuch śmiechu. Kiedy po kilkudziesięciu sekundach się opanowałam, zaczęłam:

— to nie tak. Max to mój przyjaciel. — wytłumaczyłam na jednym wdechu, przewracając oczami, kiedy zauważyłam jak brunet stojący obok mnie chciał zaprzeczyć.

— jasne, przyjaciel. Zawsze zaczyna się od przyjaciela. — mruknął pod nosem, i zanim zdążyłam się odezwać chłopak mojej mamy ruszył do kuchni. Wywróciłam oczami i spojrzałam w stronę tego idioty, który nie wytrzymał i zaczął się śmiać.

— od przyjaciela zawsze się zaczyna. — powiedział donośnym głosem Max, udając Patricka. Prychnęłam pod nosem, w tym samym momencie, kiedy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Byłam niemal pewna, że moja rodzicielka i jej czarnowłosy chłopak są zajęci badaniem swoich jam ustnych, więc ruszyłam, aby otworzyć drzwi. Max nawet się nie ruszył, dalej głupio się śmiejąc.

   Przeszłam obok kuchni, ale nie miałam ochoty patrzeć co tam się dzieje. W końcu otworzyłam drzwi wejściowe, a widok, który zastałam mocno mnie zdziwił. Moim oczom ukazała się piękna kobieta z piegami na twarzy. Na sobie miała sukienkę w kwiaty z dekoltem w serek, który podkreślał jej duże piersi. Jej wielkie niebieskie oczy... Identycznie takie, jakie miał Alex. Bethany Cross. Mama Alex'a. Zaraz obok niej stał jej mąż – Richard. Jego brązowe włosy były ulizane, co wyglądało elegancko z przedziałkiem na prawym boku. Był ubrany w białą koszulę, którą wsadził do tego samego koloru spodni garniturowych z czarnym paskiem. Niestety nie widziałam jego szarych oczu, ponieważ miał na nosie czarne przeciwsłoneczne okulary. Uśmiechał się szeroko, pokazując przy tym wybielone zęby.

— cześć, słońce ty moje. Tak dawno cię nie widziałam. — zawołała rudowłosa kobieta, mocno mnie ściskając.

— Też za tobą tęskniłam, ciociu. — odparłam chłodno. Chciałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi jedynie z tego grymas. Albo mi się wydawało, albo Betty jeszcze bardziej się rozpromieniła, jeśli w ogóle było to
możliwe. Zaprosiłam ich do środka, szerzej
otwierając drzwi. Kobieta szczerze mnie skomplementowała, za co cicho jej podziękowałam, spuszczając wzrok na brązowe panele. Nie lubiłam, gdy ktoś mówił mi, że jestem piękna czy ślicznie wyglądam. Wiadomo, jest to w jakiś sposób urocze, ale również niekomfortowe.

Zaprowadziłam rodziców Alexandra do salonu, po czym pomknęłam do kuchni razem z Max'em, który był nieco zdziwiony faktem, że prócz osób, które były już w domu, będzie ktoś jeszcze.

— uspokój się. Ciocia i wujek są gwardzistów mili i na pewno ich pokochasz. — odparłam szczerze. Naprawdę byli świetni. Przez pewniej czas myślałam, że ich syn też, ale po czasie wiedziałam, że bardzo się myliłam. Uświadomił mi to na tamtej imprezie.

Odgoniłam od siebie złe myśli, wchodząc do kuchni. Max złapał mnie za rękę, aby być jeszcze bardziej wiarygodny. Wywróciłam oczami, splatając z nim palce. W kuchnie nie było już Patricka, ale za to była Alice, która na nasz widok pisnęła i od razu podbiegła do mojego przyjaciela.

— dzień dobry pani White. — przywitał się, ze swoim uśmiechem, który zniewalał na kolana.

— Mów mi Alice, skarbie. — odwzajemniła uśmiech. — jesteś Max, zgadza się? Chłopak mojej córki. — zapytała, chociaż dobrze znała odpowiedz na to pytanie. Cały czas mówiłam mamie, że jesteśmy razem, bo Max chciał zrobić przedstawienie. Idiota.Chłopak wzmocnił uścisk dłoni, co trochę zabolało, po czym uśmiechnął się, na co moja rodzicielka zmrużyła oczy i pokiwała powoli głową.

— tak, chłopak Stellii. — mruknął słyszalnie, na co miałam ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem. Jednak powstrzymałam się w ostatnim momencie i kiwnęłam na potwierdzenie. Kobieta zmierzyła mnie wzrokiem, a następnie ruszyła tylko w sobie znanym kierunku, wskazując gestem dłoni, abyśmy szli za nią. Nie protestując poszliśmy za blondynką.

*

Po całym zamieszaniu ze składaniem życzeń oraz dawaniem prezentów mojej mamie, która mówiła tylko jedno zdanie: „och, nie trzeba było", po czym dziękowała i odkładała je tuż obok stolika na kawę w salonie. Jeszcze raz złożyłam jej życzenia, kiedy w domu rozbrzmiał dzwonek do drzwi.

— pójdę otworzyć. — zakomunikowałam, kiedy zauważyłam, że nikt nie ma zamiaru wstać od stołu. Idąc w stronę drzwi od domu, zastanawiałam się kto to może być. Przecież wszyscy, którzy byli zaproszeni, byli już w domu. Jednak wszystkie moje rozmyślenia poszły się jebać z nadzieją, że może być to pomyłka, kiedy otworzyłam drzwi frontowe.

Z początku myślałam, że to koszmar, z którego zaraz się wybudzę. Ale to nie był jakiś durny sen. On tam stał naprawdę. W szarej bluzie, czarnej skórzanej kurtce i tych czarnych jeansach, których miał na pęczki. Jego włosy urosły, przez co opadały mu na oczy, ale w jego minie i tych przeklętych błękitnych oczach, w których potrafiłam się zatopić, widziałam jedynie pustkę. Rozrywającą mnie pustkę.

Bo przede mną stał Alexander Cross, który przyglądał mi się z obojętnością. Jakbym naprawdę nic dla niego nie znaczyła.

***

Cześć, kochani.
Przepraszam, że rozdział jest krótki, ale mam nadzieje, że wam się podoba i zostawicie gwiazdkę oraz komentarz.

Kocham, do następnego<3

I Loved YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz