1

6 1 0
                                    

Kraków, wtorek 13 czerwca 2023 r, południe.

Wydawało mu się, że to było wieki temu, gdy tamtego dnia po raz kolejny wbiegł spóźniony na wykład z historii średniowiecza. To był jego drugi rok męczarni na tym przedmiocie, a wykładowca - profesor Lichoń - usilnie utrudniał mu zdanie na kolejny rok. Już drugi raz słuchał na temat historii rozbicia dzielnicowego i królewskich pieczęci i naprawdę, naprawdę, miał tego już po dziurki w nosie.

Pieprzone średniowiecze... daliby więcej wykładów ze starożytności zamiast tego...

Wczołgał się do jednej z ostatnich ławek na auli i już szykował się do ucięcia sobie drzemki, kiedy profesor uznał za stosowne publicznie go zrugać za spóźnienie.

- Pan Rams, po raz kolejny spóźniony. Może jakby się pan tak nie spóźniał i choć trochę skupiał podczas wykładu, już dawno miałby pan z głowy, a tak wróżę panu iż za rok spotkamy się ponownie w tym samym miejscu.

- Przepraszam najmocniej, panie profesorze, ale wie pan, korki na alejach.

Lichoń był podstarzałym piecdziesiecio kilku latkiem, miał krótkie przetykane siwizną jasnobrązowe włosy i intensywnie niebieskie oczy, ale poza tą intensywnością raczej niczym nie wyróżniał się z tlumu. Wiecznie nosił na sobie garnitur i chyba nigdy, żaden student nie widział go "w cywilu". Gdy był zirytowany marszczył brwi do tego stopnia, że po środku czoła rosla mu ogromna zmarszczka. Właśnie w tym momencie pojawiła się ona na jego czole , a Aleks wzruszył jedynie ramionami w udawanej bezsilności i uśmiechnął się pod nosem, gdy cała aula prychnęła ze śmiechu. Korki na alejach były jego ulubionym tłumaczeniem spóźnień. W końcu, to nawet nie było kłamstwo.

Profesor westchnął tylko i wrócił do rozpływania się nad jakąś pieczęcią. Aleks tymczasem wyciągnął zeszyt i swoim zwyczajem zamiast robić notatki zaczął szkicować. Na pierwszy ogień poszedł więc sam profesor, z karykaturalnie wielkim nosem i nieodłącznym kapeluszem, do kompletu z szalikiem, z którymi się nie rozstawał nawet w lecie. Potem zaczął szkicować fantastyczne stwory, które pojawiały się na wyświetlanych slajdach jako elementy heraldyczne pieczęci. Były to więc smoki, lwy, mantikory i inne takie, raczej niespotykane, których symbolika akurat zupełnie Aleksa nie interesowała.

Tego dnia wyjątkowo mu się nie chciało. Zbliżał się kolejny koniec roku, kolejna sesja i kolejny dół emocjonalny z tym związany. Aleks był już tak znudzony tym wszystkim i swoją pięcioletnią karierą studencką, że równie dobrze mógłby to rzucić w diabły i pożegnać się z tytułem magistra, na którym, w sumie, ostatnio przestało mu już zależeć. Lichoń rozwodził się właśnie nad jakimś mało ważnym elementem kolejnej pieczęci, a Aleks był niemal w dwustu procentach pewien, że właśnie o taki mały, nic nieznaczący, głupi szczególik zapyta go profesor na kolejnym egzaminie. Ostatecznie poprzednio też tak było - a lektura o grobach królewskich na Wawelu była dosłownym strzałem w kolano. Zbyt wiele szczegółów, o które można drążyć studentom dziurę w brzuchu.

W końcu przyszedł koniec. Lichoń oczywiście przedłużył wykład o jakieś dziesięć minut, twierdząc za każdym kolejnym razem, że to już ostatnie zdanie jakie ma do powiedzenia, ale w końcu oznajmił, że mogą już iść. Aleks poskładał więc swój szkicownik i ołówki do torby i ruszył dziarskim krokiem do drzwi.

- Panie Aleksandrze! Proszę zaczekać. - usłyszał za plecami.

Obrócił się i westchnął ze zrezygnowaniem. Lichoń stał za nim z założonymi rękami, patrząc na niego z politowaniem.

- Tak, panie profesorze...?

- Masz zamiar w tym roku podchodzić do egzaminu?

- Oczywiście panie profesorze. Kiedyś muszę to zdać, czyż nie?

Legenda BurzyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz