05. pocałunek księżniczki.

723 57 43
                                    

Matty

Zawsze uważałem się za mistrza podrywu, jeśli wiecie, co mam na myśli. Czasem wystarczył zaledwie jeden uśmiech i jakiś głupi tekst, a dziewczyny wymachiwały stanikami nad głową i z prędkością torpedy wskakiwały mi na fiuta. I musiałbym być totalnym zjebem, żeby narzekać z tego powodu, bo umówmy się - byłem po prostu facetem bez większych zainteresowań w przeciwieństwie do mojego rodzeństwa, które jakby mogło, uczyłoby się mandaryńskiego, grając jednocześnie na mandolinie, żonglując stopami i wyśpiewując w kolejności alfabetycznej wszystkie stany Ameryki Północnej.

Moje życie wypełniało praktycznie tylko bieganie za piłką już odkąd sięgałem pamięcią. Książek nie czytałem, bo po co, słuchałem każdego rodzaju muzyki, nie umiałem określić, czy dany film był dobry, czy chujowy, a szydełkowanie odpuściłem sobie już po pierwszym nieudanym szaliku. I tak to się żyło powolutku na tej wsi.

Dlatego spacerując powolnym krokiem po małym rynku jakiejś pipidówy na totalnym wypizdowiu przysłuchiwałem się trajkoczącej Cheryl. Musiałem przyznać, że gdyby nie poważna groźba Adama brzmiąca: naślę na ciebie Denisa Smitha, jeśli tylko zobaczę chociaż zaczątek jakiegoś romansu między wami. To moja wedding plannerka!, to w tym momencie posuwałbym Thomas na tylnym siedzeniu samochodu, ewentualnie na materacu w moim niewyremontowanym mieszkaniu w Birmingham. Nie trafiła mnie żadna strzała amora, broń Boże, miałem po prostu opuchnięte jaja, każdy facet chyba to rozumie. Jednak Cher nie wydawała się tym typem laski, z jakimi zwykłem się spotykać. 

Już nie chodzi o wygląd, chociaż nigdy wcześniej nie umawiałem się z dziewczyną, która chyba lepiej chodziła w wysokich butach, niż w trampkach i ubierała się aż tak elegancko, a do tego nie ostrzykiwała się co pół roku w gabinecie medycyny estetycznej. Większość moich byłych... przygód? To dobre słowo. Wracając, większość z moich byłych przygód była zwyczajnie zrobiona i wyznawała zasadę "im mniej, tym lepiej", ale na to też absolutnie nie kręciłem nosem.

Tyle, że te wszystkie laski inteligencją raczej nie grzeszyły, w porównaniu do Cheryl. Miała jakieś tam studia, kursy, uwielbiała czytać książki i słuchała dobrej muzyki, a ponad to udzielała się charytatywnie i zdecydowanie miała poukładane w głowie. Momentami wychodziła z niej pieprzona sztywniara, ale rozmawiało nam się naprawdę dobrze. Nie śmiała się z żadnej wypowiedzianej przeze mnie głupoty, a z kolei, gdy ja czegoś nie rozumiałem, to starała się mi wszystko wytłumaczyć i cholera, pierwszy raz w życiu ktoś nie traktował mnie, jak pajaca, którym w pewnym sensie byłem.

— Może tutaj? — spytała, kiedy znaleźliśmy się pod wyglądającą na całkiem ładną restauracją. — Wydaje się w porządku.

— Panie przodem — pociągnąłem za klamkę, ale drzwi się nie otworzyły. — Co jest? — szarpnąłem jeszcze raz.

— Jest napisane pchać, a nie ciągnąć, Cash — z uśmiechem na pomalowanych na bordowo ustach pchnęła drzwi i przeszła przez nie. Odchrząknąłem jedynie, mamrocząc coś pod nosem i wszedłem za Thomas do środka.

Natychmiastowo doskoczył do nas kelner, oferując nam stolik z widokiem na uroczy ogródek, a Cheryl nie czekając na moją decyzję, zgodziła się i podreptała za wysokim blondynem, stukając obcasami kozaków w posadzkę. Delikatnie kręciła biodrami, ale to wystarczyło, bym faktycznie zapragnął puknąć ją tak, że śpiewałaby kolędy, chociaż była dopiero końcówka marca.

— Nie krępuj się, zawsze płacę na randkach — posłałem jej mój firmowy uśmieszek. Zerknęła na mnie znad menu i pokręciła głową.

— To nie randka — powtórzyła chyba setny raz tego wieczoru.

rocks at my window • matty cashOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz