3. W poniedziałek o 17.30

140 24 3
                                    

Leżąc wieczorem w łóżku rozmyślałem jeszcze nad dzisiejszymi wydarzeniami z kółka. Przed oczami cały czas miałem Adama, który zbliżał się do mnie coraz bardziej. Cholera. To brzmiało tak realistycznie. I te jego oczy...OCZY, KTÓRE OCZYWIŚCIE WYGLĄDAJĄ JAK GÓWNO. 

Ubrałem słuchawki i włączyłem pierwszą lepszą piosenkę, która była na jednej z moich playlist. Czemu ja o nim myślę? Będę jeszcze musiał z nim grać w tym durnym przedstawieniu... Wreszcie jednak moje myśli zakłócił spokojny głos w moich słuchawkach. Wyciągnąłem zeszyt z plecaka i zacząłem w nim pisać. 

Po niecałych 20 minutach ktoś gwałtownie wszedł do mojego pokoju. Dobrze zgadliście, był to mój ojczym. 

- Czego chcesz? - podniosłem znudzony, a zarazem zmęczony wzrok na mężczyznę. 

- Twoja matka ciebie woła, a ty jej nie słyszysz! Może byś nas uszanował, gdy coś do ciebie mówimy! 

Westchnąłem. 

- Moją mamę szanuję i kocham niezmiernie. Z tobą natomiast... - starałem się znaleźć słowo, za które by mnie nie wyrzucił z własnego domu. 

- Słuchaj mnie uważnie, nie będziesz sobie tak ze mną pogrywał- 

Ale nawet nie słuchałem go do końca. Po prostu wyszedłem z pokoju i skierowałem się do łazienki, gdzie mogłem usłyszeć zasuwanie szuflad. 

Nienawidziłem Augusta Bécu, za którego rok temu wyszła moja mama. Powiedzmy, że się z nim nie dogadywałem. Na początku starałem się znaleźć z nim cokolwiek wspólnego, ale sam jego charakter był odrażający. Do dzisiaj pamiętam, jak pod koniec 1 klasy Mickiewicz napisał w jednym ze swych dzieł o Auguście. W pierwszej chwili broniłem ojczyma, lecz później sam śmiałem się z tego tekstu i zgodziłem się z Adamem. Jeśli myślał, że będę zły za obrażanie męża mojej mamy, to gorzko się mylił. 

- Wołałaś mnie mamo? - wchodząc do łazienki mogłem dostrzec zbierającą do kosmetyczki płyny, kobietę. 

- Tak. August zabiera mnie na parę dni do Wilna. Planowaliśmy taką wycieczkę w wakacje, ale nie było okazji. Zostaniesz sam na niecałe dwa tygodnie. Prawda? - uśmiechnęła się do mnie. 

- Mhm - powiedziałem pod nosem. 

- Wiesz, twój tata nie był przekonany- 

- To nie jest mój tata - przerwałem jej. 

Mama jedynie cicho westchnęła.

- Twój ojczym nie był przekonany, abyś został sam, także pokaż mu, że jesteś odpowiedzialny. Dobra? 

Kiwnąłem głową. 

- A kiedy wyjeżdżacie? - zapytałem. 

- Za niecały tydzień. Dokładnie, to w poniedziałek rano. 

Cały dom dla siebie już za parę dni, pomyślałem z uśmiechem. 

***

Piątkowy dzień spędziłem w praktyce sam, ponieważ Zygmunta nie było. Oczywiście, musiał się pochorować. Zmierzałem na próbę teatru, gdy przypomniałem sobie ostatnie spotkanie kółka. Otworzyłem drzwi sali. Zauważyłem tylko jedną osobę - Adama Mickiewicza. Nie byłem pewny, czy w ogóle się przywitać, lecz starszy mnie uprzedził. 

- Cześć - mruknął pod nosem. 

"Cześć"? Już nie "Witamy nieudanego poetę"? 

- Ym.. hej? - zmarszczyłem lekko brwi. 

Siedzieliśmy tak w ciszy. 

- Co ty tak cicho siedzisz Słowacki? - odezwał się Adam. - Chyba po ostatnim razie się we mnie nie zakochałeś? No, ale kto by tego nie zrobił - uśmiechnął się pod nosem. 

A nie, jednak nic się nie zmieniło. 

- Nie, po prostu jestem obrzydzony tym co się stało we wtorek i od razu w domu rzygałem. Musiałem umyć porządnie wszystkie miejsca, gdzie mnie dotknąłeś. Nie chciałem dostać jakieś choroby - odpowiedziałem mu. 

- Przypominam ci Juliuszu, że przez najbliższe miesiące będziemy się wiele razy dotykać. 

Czemu te słowa, tak dziwnie zabrzmiały? Czemu pomyślałem sobie o czymś tak złym? Mały rumieniec wszedł na moją twarz i cicho kaszlnąłem. 

W tym momencie do klasy wszedł Fryderyk i przywitał się ze swoim przyjacielem.  Po uzdolnionym pianiście do sali zaczęło przychodzić więcej osób i siadać na krzesłach, które już wcześniej niedoszły poeta przygotował. Wreszcie zjawiła się pani Maria i rozdała nam scenariusze. Właśnie na tym miało polegać dzisiejsze zebranie. Tylko 30 minut i do domu. Zabrałem też scenariusz dla Zygmunta, aby dać mu go w najbliższy poniedziałek. 

Powoli szedłem do domu. Dopiero wychodziłem ze szkoły i powoli przeglądałem scenariusz. Jednym zdaniem: Co to kurwa ma być? Ja i Adam mieliśmy się pocałować, przytulać. Boże, ja tego nie zrobię. Gdy tak żaliłem się nad swym losem (co było w 100% uzasadnionym żaleniem się), usłyszałem głos Mickiewicza za mną. 

- Ej Słowacki! - złapał mnie lekko za ramię, przez co obróciłem się do niego. - Mam sprawę - powiedział szybko. 

Zmarszczyłem lekko brwi. 

- Dobrze wiesz, że gramy razem, dlatego nie obchodzi mnie, że robię to z tobą. W poniedziałki spotykamy się u ciebie o 17.00 i ćwiczymy tekst. Rozumiesz? Musimy to robić, bo na scenie nie będę się zniżał do twojego poziomu aktorstwa. Podczas improwizacji pokazałeś swoje zdolności i to mi wystarczy. Znajdź mnie na facebook'u i wyślij mi swój adres na poniedziałek. Nie chcę słyszeć żadnej negatywnej odpowiedzi. 

Nie wiedziałem nawet co mam mu powiedzieć. Adam chciał siedzieć ze mną w domu? No super, nie dożyjemy nawet przedstawienia. 

W tamtym momencie miałem dwa wybory. Zaprzeczyć i pożałować tego, lub pokiwać głową i mieć spokój. No cóż, wolałem pokiwać twierdząco głową. 

- No i super. Do poniedziałku - z kamienną miną ode mnie odszedł. 

To było takie...dziwne. Trzecioklasista mnie nawet tak nie zwyzywał, jak w zwyczaju miał to zrobić. Chciał się spotkać ze mną w poniedziałek. Czemu się nad tym tak bardzo zastanawiałem? 

Wróciłem do domu i od razu wyciągnąłem telefon w zamyśle zadzwonienia do Zygmunta. Przecież on mi nie uwierzy...


Beautiful boy // SłowackiewiczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz