Czerwiec 1896„Katherine Ashbone raniona podczas walki z czarnoksiężnikiem Radolphusem Lestrangem" - tak brzmiał nagłówek gazety Proroka Codziennego. Czarownica głośno westchnęła i odłożyła gazetę na stolik nocny przy swoim szpitalnym łóżku.
Mogli użyć lepszego zdjęcia. - pomyślała.
Miejsce na żebrach gdzie została ugodzona nożem znów zaczęło się odzywać. Delikatnie dotknęła zabandażowanej rany i od razu pożałowała swojego głupiego pomysłu, sapiąc z bólu wcisnęła się głębiej w poduszkę szukając wygodnej pozycji, ale na próżno.
Świeżo upieczona aurorka dalej analizowała w głowie przebieg ostatnich, niefortunnych dla niej wydarzeń. Próbowała zrozumieć gdzie popełniła błąd, ale wszystko dalej pamiętała jak przez mgłę. Szok spowodowany wypadkiem oraz otumanienie lekami przeciwbólowymi nie były dobrą kombinacją, żeby myśleć trzeźwo.
-Na pewno jak wyjdę na świeże powietrze to trochę mi się w głowie rozjaśni. - powiedziała do siebie, głęboko westchnęła, po czym się skrzywiła czując kłujący ból w lewych boku.
Rozejrzała się dookoła. Większość pacjentów spała w spokojnym letargu wywołanym eliksirem słodkiego snu. Kilku z nich czytało gazety, książki lub pojękiwało z bólu.
W nocy przetransportowali mężczyznę, który krzyczał jak obdzierany ze skóry, mącąc i tak niespokojny sen Kat. Miał bliskie spotkanie z garborogiem, na jego szczęście uzdrowiciele zdołali go uratować. Jego żądza zemściła się na nim okrutnie. „Dostał na co zasłużył, następnym razem zastanowi się dwa razy nad swoją chciwością." - pomyślał dziewczyna.
Katherine patrzyła po dużej sali pokrytej drewnianą boazerią, gdzie w dużych odstępach od siebie było umiejscowionych kilka małych okien, które dawały niewiele światła, jedyne co oświetlało ponure wnętrze to kule ze świecami unoszące się pod sufitem. Szpital był dość obskurny. Daleko mu było do nowoczesności, w latach założenia może i za taki uchodził, ale to było ponad 200 lat temu, od tego czasu nie uczyniono żadnych upiększeń czy ulepszeń.
Zegar na ścianie nieubłaganie zbliżał swoje wskazówki na godzinę dwunastą w południe. Godzina odwiedzin. Dziewczyna czekała jak na stracenie, a miała odwiedzić ją tylko jej droga przyjaciółka - Poppy. Zapowiedziała się już listem który rano dostarczyła jej sowa. Bała się, że wysłała wyjca, ale ewidentnie czarownica włożyła list do czerwonej koperty, by zadrwić z Katharine. Postawiłaby na nogi cały szpital, gdyby to zrobiła, a i tak pewnie wolała nawrzeszczeć na nią osobiście, nie przez przesyłkę.
„Jeszcze dziesięć minut spokoju."- pomyślała sobie. Wzięła do ręki lusterko z szafki nocnej, by poprawić swój wygląd, nie chciała dać po sobie poznać jak bardzo incydent odcisnął na niej swoje piętno. Jęknęła spoglądając w swoje odbicie. Patrzyła na swoją niezdrowo bladą cerę, podkrążone oczy i sine usta z dezaprobatą, jak gdyby magicznie pod jej spojrzeniem miały wrócić jej normalne kolory na twarz. Poszczypała się po policzkach, by nabrać trochę rumieńców i wyglądać zdrowiej, po czym napiła się wody bo czuła, że gardło ma wyschnięte na wiór i tylko by skrzeczała.
„Jeszcze pięć minut." Przeczesała swoje czarne włosy palcami, wygładziła materiał koszuli nocnej przesłanej zapewne od przyjaciółki. Wyciągnęła z szuflady miętowe pastylki i wzięła jedną. Chociaż na swój oddech mogła coś poradzić.
„Jeszcze dwie minuty." Pozostało jej jedynie czekanie. Ciekawiło ją, czy Poppy pojawi się sama.
„Południe". I tak jak myślała w drzwiach do sali pojawiła się Poppy, ale nie sama. Zaraz za nią szedł z naburmuszoną miną Ominis Gaunt nawigując sobie drogę różdżką.
- Katherine ty okropna dziewucho! Wprowadzisz mnie kiedyś do grobu! Wyglądasz jak śmierć... - ton na to nie wskazywał, ale twarz wyrażała wszystko, była równocześnie zatroskana i wściekła.
- Wybacz, nie miałam czasu się dziś pomalować! - powiedziała Katherine z uśmiechem i podjęła próby by usiąść. Wszystkie jej usiłowania, by wyglądać przyzwoicie poszły na marne.
- Nie waż się siadać! Musisz odpoczywać.
- Muszę usiąść, chce na was patrzeć, a nie w sufit.
- Nie rozumiem dlaczego jeszcze jesteś w szpitalu. Przecież ugodzenie nożem to możesz sama uleczyć. - powiedziała zatroskana przyjaciółka.
- Niestety nóż, który trafił pomiędzy moje żebra był nasączony czarną magią. Uzdrowiciele pracowali w pocie czoła, by nie dopuścić żeby się rozprzestrzeniła po całym układzie nerwowym. Najgorsze zagrożenie już minęło, ale nie mieli łatwo, całą noc próbowali różnych metod by urok czy jeden Merlin wie, co to było, przestał działać. W końcu znaleźli rozwiązanie i na razie trzymają mnie tu, aż rana się zagoi. Będzie się dłużej goić, bo nie była zadana zwyczajnym nożem.
- To straszne! Jak to się stało?! Zawsze jesteś taka ostrożna...
-„Ostrożna" to ostatni przymiotnik jakim bym określił Katherine. - odezwał się w końcu Ominis.
- Witaj Ominisie. - przywitała się pacjentka - jestem zaskoczona, że Cię widzę!
- Przecież nie puściłbym swojej żony tu samej. Znając jej szczęście przywlokła by ze sobą smoczą ospę, a w jej delikatnym stanie trzeba uważać. - powiedział i się zarumienił.
To było naprawdę urocze. Zawsze uważała że pary powinny się dobierać pod względem podobieństwa, a nie przeciwności i właśnie oni stanowili wyjątek. Zwykle oschły i twardo stąpający po ziemi Gaunt, zakochał się w Poppy, dobrodusznej, ciepłej i szalonej dziewczynie. Była dla niego jak balsam i łagodziła jego zimne oblicze. Aurorka tylko przy Poppy widziała jak czarodziej mięknie i robi się czuły, czasem skrycie jej tego zazdrościła.
- I mam uwierzyć że zdołałbyś mnie ochronić przed chorobą? - powiedziała jego żona i podniosła jedną brew.
- Choćby własną piersią! - odparł i pocałował ja w czoło.
- Więcej słodyczy i mnie zemdli! - zawołała Kat.
- Nie bądź zazdrosna. Tak przy okazji, Twój narzeczony odchodził od zmysłów na wieść o tym że zostałaś hospitalizowana. - oznajmił Ominis.
- To dlaczego go tu nie ma? - zapytała.
- Ktoś musiał zająć się sklepem przecież, a pewnie teraz Garreth daje upust swojej fantazji i wymyśla nowe eliksiry. Na Merlina! Doprowadza mnie tym do białej gorączki. Myślałem że po szkole mu przejdzie, ale tylko się rozkręca, przynajmniej poprawił się i jest o wiele mniej wybuchów.
- Zakładam że jest w siódmym niebie, iż Ciebie tam nie ma wiszącego mu nad głowa.
-Istotnie, zakładając, iż można się cieszyć gdy Twoja narzeczona jest bliska śmierci i leży w szpitalu. Miesza teraz te swoje mikstury, by czymś się zająć. Możesz się go jutro spodziewać.
- Przekaż mu, żeby się tu specjalnie nie fatygował. - skrzywiła się.
Ostatnie czego potrzebowała to, żeby zobaczył jak w tak fatalnym stanie.
- Niech mnie odbierze jak mnie wypiszą. Powiedziano mi, że za trzy dni powinnam być jak nowa.
- Ciężko w to uwierzyć patrząc na Ciebie teraz. - oznajmiła zmartwiona Poppy.
- Wybieracie się gdzieś jeszcze? Jesteście jakoś odświętnie ubrani jak na odwiedziny w szpitalu. - zmieniła temat Kat.
Świeżo upieczona Pani Gaunt miała ubraną swoją ulubioną żółtą suknie z bufiastymi rękawami sprezentowaną przez męża jako prezent ślubny, biały żakiet, białe odświętne pantofelki i także biały kapelusik z piórem świergotnika. Zaś Pan Gaunt swój najlepszy czarny surdut, śnieżnobiałą koszulę, żółtą kamizelkę w kratę pasująca do sukienki małżonki, czarny cylinder, który teraz trzymał pod pachą, szare spodnie i czarne buty wypastowane na wysoki połysk. Ominis zazwyczaj wyglądał tak elegancko, co do Poppy to różnie bywało. Doprowadzała go do szału paradując w spodniach.
- Wybieramy się jeszcze do mojej babci. Nie może się wprost doczekać prawnuka! - powiedziała uśmiechnięta i złapała się za swój już dość pokaźny brzuch. - Obiecała maleństwu pufka jak się urodzi. - zaczęła się śmiać.
- Jakbyśmy mieli mało zwierząt w domu. - stwierdził z przekąsem Ominis.
To była prawda. Ich dom to był istny zwierzyniec odkąd Poppy zaczęła pracować w „Kle i Szponie". Gaunt tylko marudził, ale widział jak uszczęśliwia to swoją żonę, więc nic z tym nie robił.
- Poppy jak nie chcesz, żeby Ominis zwariował to przystopuj z tymi zwierzętami. - zachichotała i od razu poczuła ból w żebrach.
- A jak Ty nie chcesz żebym JA zwariowała, to znajdź inną pracę. - zripostowała jej przyjaciółka.
- Touché! - odparła.
Zauważyła, że w ich stronę idzie uzdrowicielka. Jak każdy pracujący w szpitalu miała szatę w żółto - zielone pasy z naszytym na piersi emblematem przedstawiającym skrzyżowaną kość z różdżką.
- Koniec odwiedzin. - oznajmiła - czas na lekarstwa.
Katherine skrzywiła się, wiedziała jakie to będzie paskudne w smaku. Wzięła od kobiety szklankę z eliksirem i wypiła na raz.
- Muszę się z wami pożegnać niestety. To ohydztwo zawsze szybko działa i zaraz zasnę. Ucałujcie ode mnie Garetha.
- Zdrowiej szybko i wracaj do nas. - Poppy się pochyliła i ucałowała przyjaciółkę w policzek. Ominis się tylko ukłonił wziął żonę pod rękę i wyszli z sali.
Kat czuła jak głowa robi jej się coraz cięższa a powieki same się zamykają. W końcu zasnęła i nic jej się nie śniło.
CZYTASZ
Nieprzyjaciel
FanfictionMinęło 5 lat od nieszczęsnych wydarzeniach, kiedy to Sebastian Sallow zabił swego wuja i zniknął bez śladu. Po tych wydarzeniach świat dla Kathrine Ashbone nabrał szarych barw... Po ukończeniu Hogwartu przystąpiła do wyczerpującego szkolenia aurorów...