Anne
Tego dnia Anne czuła się odrobinę lepiej niż zwykle, dlatego właśnie pozwoliła sobie na odwiedzenie Katherine w jej pokoju bez żadnego wsparcia. Próbowała ignorować to jak mozolnie idzie, lecz niestety nogi były jak z ołowiu. Jednak niezrażona słabością nóg stawiała dziarsko każdy krok.
Szła długim, pustym korytarzem, a jej kroki odbijały się echem od bogato zdobionych wymyślną sztukaterią ścian. Wszystkie obrazy wiszące w równych odstępach od siebie były obrazami mugolskimi, ale nie były przez to mniej przyjemne dla oka. Poprzedni wicehrabia Baldwin miał oko do sztuki jak i wystroju wnętrz.
Prostota wnętrz oscylowała wraz z strojnymi elementami dając wytworny efekt. Białe ściany oraz sufit zdobione gipsowymi dekoracyjnymi elementami połyskiwały ciepłym odcieniem złota. Zwodniczo śliski, biały marmur zdobiły czarne, cienkie żyłki przywodzące na myśl dym, który unosi znad zgaszonej świeczki. Całość uzupełniały kolorowe obrazy, które nadawały życia jasnemu korytarzowi.
Czarny niuchacz niesiony w jej ramionach kręcił ciekawsko łebkiem we wszystkie strony, rozglądając się z chciwością w oczach, gdy co jakiś czas migało gdzieś złoto lub srebro. Zwierzę dotrzymywało jej miłego towarzystwa i bardzo chciała przypisać mu swoje trochę lepsze samopoczucie.
Westchnęła.
Gdyby było to takie proste.
Sprowadziłaby niuchacze z całego kraju, a właściwie zrobiłby to Sebastian, gdyby faktycznie miałoby to ją uleczyć. Jej brat stanąłby na głowie i nawet w piekle szukałby tych uroczych zwierząt.
Zatrzymała się przed właściwymi drzwiami i beztrosko zapukała. Odpowiedziała jej cisza.
Zmarszczyła brwi. Według jej skrzatki, Kat nie opuściła jeszcze pokoju. Możliwe, że się z nią rozminęła.
Nadstawiła uszu próbując usłyszeć jakiekolwiek dźwięki zza drzwi, ale nic nie było słychać.
Może jeszcze śpi.
Choć było to niepodobne do Katherine spać tak długo. Nie byłoby jednak niespodzianką gdyby odsypiała nie dającej zmrużyć oka burze.
Nie mniej przyzwyczaiła się do pewnej rutyny. Zazwyczaj Kat jadła śniadanie o tej porze szybko, prawie dostając czkawki i gnała na przejażdżkę konną. Czarownica nie raz była pod wrażeniem w jakim tempie Aurorka potrafi pochłonąć kopiaste porcje jedzenia.
Zapukała jeszcze raz. Tym razem głośniej i mocniej.
Cisza.
Stała przez chwilę wytężając słuch i tupiąc niecierpliwe stopą o marmurową podłogę korytarza.
Zza drzwi w końcu dobiegły jakieś dźwięki. Jakby ktoś podniósł jakąś zasłonę, która tłumiła wszelkie odgłosy.
- Kto tam? - usłyszała wreszcie upragniony głos przyjaciółki.
- To ja! - zawołała Anne w odpowiedzi.
Zza drzwi dobiegały odgłosy szybkiej krzątaniny i zirytowanych parsknięć. Uśmiechnęła się przekornie pod nosem.
Drzwi w końcu się otworzyły i stanęła w nich zaspana przyjaciółka. Anne zamrugała kilkakrotnie. Niedopowiedzeniem byłoby stwierdzenie, że Kat jest ładna. Była przepiękna. Stłumiła westchnienie i narastającą irytację w piersi. Nie chciała być zazdrosna o wygląd czarownicy, ale nic nie mogła na to nieprzyjemne uczucie poradzić. Przygładziła swoje włosy czując się brzydziej niż zwykle.
Zmierzwiona i splątana burza czarnych loków nie odejmowały jej uroku. Przeciwnie. Wyglądała jeszcze piękniej. Dziko. Złociste promienie słońca wpadające przez otwarte okno malowały jasną aureolę na krawędziach jej wzburzonych, gęstych włosów. Dosłownie promieniała.
I oczy...
Błyszczały jak szklane, granatowe kulki.
Zaś jej uśmiech... Nigdy nie wyglądał na tak szczery i radosny. Tak Anne przynajmniej się wydawało. Zastanawiała się co mogło być jego przyczyną. Omiotła wzrokiem przyjaciółkę, a później wnętrze sypialni. Na jej ust mimowolnie wkradł się figlarny uśmieszek.
Koszula Sebastiana, za duża na ciało czarownicy, zakrywała jej smukłe ciało. Zza pleców Aurorki dostrzegła łóżko z skotłowaną pościelą. Nawet gdyby rzucała się przez sen, nie splątałaby tak prześcieradeł.
Złapała niuchacza pod pachy i umiała go w stronę Katherine.
- Oddaję tego nicponia. - powiedziała z trudem ukrywając rozbawienie w głosie.
Kat rozbłysły oczy gdy wzięła zwierzę na ręce. Podrapała go za uchem, który przyjął tę pieszczotę z cichym mruczeniem.
- Mam nadzieję, że nie narozrabiał. - mrugnęła do niej porozumiewawczo.
Nie tak jak wy.
Prawie powiedziała to na głos. Jej suche usta zadrgały od powstrzymywanego śmiechu. Czuła specyficzny zapach brata unoszący się wokół Aurorki. Nie sposób go pomylić z żadnym innym. Pachniał bezpieczeństwem i braterską miłością. Dobrymi wspomnieniami. Pachniał Sebastianem.
- Może trochę. - odpowiedziała choć na usta cisnęły się inne słowa. - Miałabyś ochotę na spacer wieczorem? - zaproponowała Anne.
Kat uniosła czarną wypielęgnowaną brew do góry.
- Wieczorem?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie. - zachichotała.
Przyjaciółka prychnęła, po czym się uśmiechnęło szeroko, a w jej policzkach pojawiły się urocze dołeczki.
Sebastian musi je uwielbiać.
Zagryzła wargę rozbawiona jeszcze bardziej.
- Tak. Upały mnie męczą. - zasznurowała usta na chwilę znów powstrzymując wybuch śmiechu. - Choć Ty też wyglądasz na zmęczoną. Nie mogłaś spać? Ja też nie zmrużyłam oko przez to co się działo w nocy.
Policzki Kat przybrały kolor ostrej czerwieni. Zamrugała kilka razy zmywając wyraz szoku z twarzy.
Usłyszała jakiś drobny hałas dochodzący z łazienki. Kat zesztywniała.
- Ja... - zaczęła się jąkać.
Równie dobrze mogła mówić w innym języku. Nie zrozumiała ani słowa. Postanowiła się ulitować nad dziewczyną, która z zażenowaniem załamywała dłonie. Wyglądała jak uczennica tłumacząca się przed nauczycielem.
- Burza była okropna, prawda? - położyła dłoń na sercu w udawanym przestrachu. - Pewnie się bałaś!
Mięśnie na twarzy Kat się rozluźniły. Odetchnęła z widoczną ulgą.
- Nie mogłam spać, ale lubię burzę. Jest coś pięknego w ich porywczości i chaosie. - wyjaśniła a w jej głosie słychać było nutę rozmarzenia.
- Naprawdę? - Anne nie kryła zaskoczenia.
Kiwnęła głową w odpowiedzi, po czym przelotnie spojrzała na uchylone drzwi łazienki i zmarszczyła brwi. Wyglądała na zirytowaną.
Ją burze zawsze przerażały. Choć nie potrafiła wyjaśnić dlaczego. Całą noc spędziła z głową pod poduszką trzęsąc się ze strachu. Przynajmniej tym razem miała towarzysza w postaci Onyxa, który też drżał ze strachu przy każdym hukiem pioruna.
Przynajmniej Kat i Sebastian dobrze się bawili.
Pogłaskała Onyxa palcem wskazującym między oczami po gładkiej sierści. Zwierzątko poruszyło szybko czarnym noskiem wąchając jej dłoń.
Przeniosła spojrzenie na Katherine. Jakże przyjemnie się na nią patrzyło.
- Tak wyglądasz zaraz po przebudzeniu? - zapytała z rezygnacją.
- Tak. - odpowiedziała po chwili zdziwiona.
Dotknęła policzka jakby miała tam plamę. Pytanie zbiło ją z tropu.
Anne pokiwała głową i nie umiała ukryć wyrazu kapitulacji na twarzy.
Westchnęła.
- Życie jest niesprawiedliwe.
Kat się ciepło zaśmiała.
- Istotnie. Dobrze, że obie jesteśmy ładne. Szkoda mi ludzi, którzy muszą nam zazdrościć.
Chora czarownica szczerze się zaśmiała. Ona zawsze potrafiła wywołać uśmiech na jej twarzy. Najbardziej była za to wdzięczna przyjaciółce w okresie gdy zniknął jej brat, zaraz po śmierci ich wuja. Powiedzenie, iż przyjaciół poznaje się w biedzie było nader prawdziwe.
- Co powiesz na lot na miotle zamiast spaceru? - zmieniła temat.
Anne zagryzła wargę.
Bardzo chciała. Nie robiła tego od lat, ale jedyne na co sobie mogła pozwolić to wolny, nudny lot, więc nie opłacało się nawet wsiadać na miotłę. To nie było to samo.
- No nie wiem...
Spuściła wzrok.
- Polecimy na jednej miotle. Zadbam o to, żeby nic Ci nie groziło. - obiecała z lekkim uśmiechem na ustach.
Ekscytacja rozlała się po jej żyłach, którą marnie tłumiła obawa przed reakcją Felixa. Nie będzie zachwycony, że tak się nadwyręża, ale...
Ale nie zamierza odbierać sobie tych małych przyjemności. W końcu tak mało ma ich w życiu. I nie wie ile zostało jej czasu. Choć żyje dłużej niż myślała, że było jej dane.
- Nie masz pojęcia jak wiele by to dla mnie znaczyło. - glos załamał jej się lekko ze wzruszenia.
- Dla mnie też. - Kat mrugnęła i ścisnęła pokrzepiająco jej kruchą dłoń.
Obie chrząknęły i zaśmiały się zażenowane gdy spojrzały sobie w oczy.
- Wystarczy wzruszeń jak na jeden dzień. - Kat poklepała się po policzkach i zamrugała szybko jakby pozbywała się paprochów z oczu.
- Zgadzam się.
Onyx został postawiony na ziemi i nie tracił ani chwili. Zaczął eksplorować sypialnię w poszukiwaniu świecidełek i kosztowności.
- Widzimy się na śniadaniu? - bliźniaczka zwróciła się w stronę schodów.
- Tak zaraz zejdę.
Chytry wyraz wykwitł na twarzy Anne. Spojrzała przez ramię na przyjaciółkę.
- Weź ze sobą Sebastiana. - zachichotała widząc zgrozę w oczach Kat. - Musi umierać z głodu po męczącej nocy.
Wybuch śmiechu jej brata dochodzącego z łazienki dowiódł, że istotnie miała rację. Zadowolona z reakcji podeszła do schodów śmiejąc się do rozpuku. Po chwili za jej placów usłyszała głośny trzask zamykanych drzwi i donośny, zirytowany głos Katherine, który szybko został przyćmiony szczerym śmiechem jej brata. Ciepło rozlało jej się w piersi i rozgrzało wszystkie nerwy niczym ciepły koc w jesienny zimny wieczór.
Po pokonaniu licznych schodów na dół, co trwało dłużej niżby sobie tego życzyła, wolnym chodem kierowała się do jadalni. Każdy krok stawał się trudniejszy do pokonania. Musiała koniecznie usiąść. Nogi robiły się coraz słabsze, miała wrażenie, że zrobione są z waty. Pot perlił się na czole, gdy sapała ciężko z wysiłku. Zapiekły ją oczy. Płacz próbował wydostać się na zewnątrz i dławił jej gardło ostrymi szponami. Czuła się bezsilna i tego szczerze nienawidziła.
Nadzieja, która jeszcze niedawno trzepotała nieśmiało w jej sercu wyparowała. Nadzieja na odrobinę lepszy dzień niż zwykle. Naprawdę myślała, że lepsze samopoczucie utrzyma się dłużej.
Wsparła się drżącą dłonią o gładką, chłodną ścianę, gdy prawie się potknęła o własne nogi. Starła pot z czoła i przygładziła włosy.
Czyjeś ramię złapało ją pod łokieć i delikatnie pociągnęło do góry.
- Pomoc Panience? - szorstki głos Pani Jenkins przebił panującą dookoła ciszę.
Anne kiwnęła głową z wdzięcznością.
Druga ręka ochmistrzyni dzierżyła półmisek z smakowicie wyglądającymi wędlinami i kawałkami zimnego mięsa. Ślina napłynęła do jej ust, a żołądek ścisnął się nieprzyjemnie domagając się jedzenia.
Śniadanie dobrze mi zrobi.
Oblizała wyschnięte usta.
- Poradzę sobie. - powiedziała ochrypłym głosem patrząc wymownie na paterę z mięsem i rozciągnęła usta w smutnym uśmiechu.
Desperacko potrzebowała pomocy, ale nie chciała Pani Jenkins dokładać obowiązków. Już i tak miała wiele na głowie.
- Niech Panienka nie będzie niemądra. - na jej twarzy nie można było dostrzec cienia ciepłego uczucia, prócz w oczach. One wyrażały szczere zmartwienie.
Zza szerokiej spódnicy gospodyni w szkocką kratę wysunął się skrzat domowy, którego Anne wcześniej nie zauważyła.
- Mrozek, zanieś to do jadalni, proszem. - podała srebrną tacę małemu skrzatowi z wesołymi oczami. - Pan i Panna Walker już tam som. Niech nie czekajom dłużej niż to konieczne.
Mrozek ostrożnie chwycił półmisek i szybkim krokiem udał się w stronę jadalni. Pani Jenkins odprowadziła skrzata wzrokiem po czym się odezwała.
- Dlaczegom Panienka nie poprosiła o pomoc przy opuszczeniu pokoju? - zapytała oschle ochmistrzyni. Jej szkocki akcent był jeszcze lepiej słyszalny, gdy używała tego tonu głosu. Anne dawno zorientowała się, że nie oznacza reprymendy a troskę. Mimo to, gniew zatańczył w jej krwi.
- Nie lubię mieć cały czas przyzwoitki nad głową. - powiedziała ostrzej niż zamierzała.
Złość wyparowała zaraz po niegrzecznych słowach, a zastąpił ją wstyd wraz z czerwonymi plamami na policzkach.
- Przepraszam. - wyszeptała skruszonym głosem.
Pani Sylvia pokiwała głową i poklepała blada, ponaznaczaną niebieskimi, cienkimi żyłkami dłoń czarownicy.
- Nie ma za co. - położyła kruche ramię Anne na własnym i pociągnęła ją za sobą. - Rozumiem, że dla Panienki to musi być ciężka sytuacja.
Anne pociągnęła nosem.
Obie kobiety szły wolnym krokiem, ale starsza czarownica nie pokazała cienia zniecierpliwienia. Była jej za to wdzięczna.
- Dziękuję.
Pani Jenkins spojrzała bystrym spojrzeniem zza okularów połówek. Jej stalowe oczy lustrowały twarz młodej czarownicy.
- Nie musi Panienka dziękować. Wiem, że Panienka zrobiłaby to samo. - uniosła kąciki ust w delikatnym uśmiechu, tak nikłym, że Anne myślała, że się przewidziała. To była rzadkość. Grymas znikł tak szybko jak się pojawił.
- Po prostu nie lubię być taka bezradna. - westchnęła. - Niesamodzielna.
- Znosi to Panienka o wiele lepiej, niż pewnie wiele osób. - rzuciła na Anne przelotne spojrzenia. - Pewnie wielu by tego już dawno nie wytrzymało. Drzemie w Panience wielka siła i determinacja.
- Nie jestem tego taka pewna.
Naprawdę nie była. Czuła się słaba i zależna od pomocy innych.
Nie czuła u siebie determinacji. Jedynie rezygnację.
- Dobrze, że Wicehrabia stara się na to cholerstwo cuś zaradzić. - zaakcentowała nieprawdziwy tytuł Sebastiana.
- Wolałabym żeby mój brat dał sobie z tym spokój. - zacisnęła usta. - Zaczyna mnie to męczyć.
Gospodyni zatrzymała ich powolny spacer i zwróciła do niej twarz. Spojrzenie zmiękło. Było wręcz czułe, jak na standardy starszej czarownicy.
- Niech Panienka nie gniewa się na Wicehrabiego. - westchnęła. - Całkiem możliwe, że nic z tego nie wyjdzie. Jest to bardziej prawdopodobne niż to, że jutro wzejdzie i zajdzie słońce, ale niech Panienka nie odbiera mu nadzieji. - poklepała dłoń Anne. - Mam wrażenie, że to jedyne co Paniczowi daje siłę by co rano wstawać z łóżka. Że to jedynie co nadaje sens jego życiu.
Anne zrobiło się wstyd. Nigdy tak na to nie patrzyła.
Przez myśl przebiegła jej Katherine.
Ona przerwała pewną stagnację i utarte schematy oraz przyzwyczajania. Wprowadziła zamęt i z hukiem zburzyła rutynę, co o dziwo Anne cieszyło. Nie zdawała sobie sprawy jak bardzo potrzebuje zmiany, nowej osoby w życiu. Jakiegoś poruszenia. Rozwoju.
Choć nie popierała powodów z jakich Kat się tu znalazła, to cieszyła się, że jest z nimi. Sebastian również. Nie była do końca pewna czy jej klątwa i szansa na znalezienie lekarstwa daje jej bratu motywację do życia. Czuła, że coś się zmieniło. Na lepsze.
Widziała dużo małych zmian w swym kochanym bracie, które miały dla Anne ogromne znaczenie. Jego wypracowana samokontrola zaczęła kruszeć pokazując w spękaniach radość. Czystą, niezmąconą smutkiem i zmartwieniami. Jego uśmiech stawał się coraz bardziej szczery, sięgał do oczu.
Oczywiście uśmiechał się przez ostatnie pięć lat, ale zawsze miała wrażenie, że nie jest on do końca prawdziwy, tylko powierzchowny. Zawsze szybko gasł i często nie powracał. Często uciekał gdzieś myślami, a w oczach na próżno było szukać jego samego. Teraz zdała sobie sprawę, że Sebastian zakładał maskę pozornej radości i łobuzerstwa dla niej. Dla swojej siostry, dla której przeniósłby góry. A teraz...
Teraz widziała zmianę jak na dłoni.
Stał się na powrót bardziej porywczy. Dłużej i głośniej się śmiał. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, a oczy skrzyły się rozbawieniem i chęcią do psot czy żartów. I wiedziała komu to zawdzięcza.
Katherine.
Przyjaciółka nie była świadoma czego dokonała po prostu byciem sobą w ciągu zaledwie trzech miesięcy. Nie widziała sztucznego, wypracowanego opanowania Sebastiana tak jak Anne. Rozbudziła zastygniętą od dawna duszę czarodzieja i mogła tylko żałować, że jej się to nie udało.
Tak więc, nie uważała, że jest teraz jedynym powodem dla którego Sebastianowi chce się żyć.
Pani Jenkins wznowiła powolny chód i pewnie wspierała słabe ciało Anne.
Westchnęła.
Jakże pragnęła móc samodzielnie iść. Żałosne to było jakie ma zwykłe marzenia.
- Pozwoliłam sobie przygotować na śniadanie ulubioną potrawę Panienki. - przerwała rozważania młodej czarownicy gospodyni.
Anne się ożywiła i na chwilę zapomniała o swojej ułomności.
- Doprawdy? - powiedziała głośno i zagryzła wargę.
Ochmistrzyni kiwnęła lekko głową. Kącik jej ust drgnął nieznacznie.
Ślina napłynęła do ust Anne na samą myśl o francuskich tostach z cukrem cynamonowym. Napięła wszytskie mięśnie i sięgając do resztek sił zwiększyła tempo chodu.
Chichot, który wyrwał się z gardła starszej czarownicy był tak niespotkany, że Anne zarumieniła się po czubki swoich bladych uszu.
Dotarłszy do jadalni zastała Florence przy stole, zaś Felixa przy bufecie nakładającego sobie pieczone kiełbaski na biały porcelanowy talerz. Pogwizdywał wesoło pod nosem, a Anne szybko zabiło serce na jego widok, choć widywała go co rano.
Siostra Felixa podniosła głowę znad talerza, a jej piękna twarz rozpromieniła się w zmysłowym uśmiechu. Poklepała siedzenie krzesła obok siebie zapraszającym gestem.
Usiadła ciężko z pomocą Pani Jenkins powstrzymując westchnienie ulgi. Przed nią na talerzu piętrzył się stos francuskich chrupiących tostów obficie posypanych cukrem i cynamonem. Maślany, słodki zapach uderzył w jej nozdrza sprawiając, że brzuch głośno zaburczał w odpowiedzi. Blond czarownica wesoło się zaśmiała.
- Pozwoliłam sobie nałożyć Ci zawczasu porcję zanim zjawi się tu pewna osoba z żołądkiem bez dna.
Anne zachichotała.
Florence zawsze o niej myślała.
- Dobry ruch. - przyznała i poparzyła z powątpiewaniem na ilość jedzenia na talerzu. - Zapomniałaś jedynie, że mój żołądek taki nie jest. - chwyciła widelec i traciła jedną grzankę. Cukier rozsypał się poza krawędź talerza.
Florence wzruszyła ramionami.
- Kto pierwszy ten lepszy. - uśmiechnęła się chytrze, mimo że na szwedzkim stole, przy którym wciąż buszował Felix było mnóstwo takich tostów.
Anne zabrała się do jedzenia. Pierwszy kęs rozpłynął się w ustach, następny był jeszcze smaczniejszy.
Odsuwając głośno krzesło Felix opadł na obciągnięte kremowym adamaszkiem siedzeniu i głośno postawił przed sobą talerz wypełniony po brzegi smakowicie wyglądającym jedzeniem. Zatarł ręce z wilczym uśmiechem na twarzy i chwycił za sztućce. Pakował do ust wielkie kawałki potraw i szybko je połykał nawet dobrze ich nie rozgryzając, że Anne zaczęła się zastanawiać jakim cudem nie dostał czkawki albo gorzej, się nie udławił.
Uśmiechnęła się pod nosem i sama zaczęła jeść. Z tą różnicą, że jadła jak cywilizowany człowiek.
- Czy ty musisz się tak obżerać? - Florence zadarła do góry zmarszczony nos z obrzydzenia.
- No co? - Felix zapytał z pełną buzią, a z ust wypadło mu kilka okruszków angielskiej muffinki. - Głodny jestem.
Blond czarownica prychnęła zirytowana.
- Każdy Twój oddech wypuszczony w mojej obecności irytuje mnie. - uśmiechnęła się złowieszczo, ale jej oczy pozostały zimne.
Czarodziej podniósł wskazujący palec do góry i zaczął szybko przeżuwać. Druga ręka sięgnął po szklankę z wodą i upił łyka, po czym głośno go połknął spłukując jedzenia z gardła. Jego siostra przyglądała się temu przedstawieniu z coraz większą irytacją, zaś Anne nie mogła się lepiej bawić. Uwielbiała ich śniadaniowe utarczki słowne.
Felix wskazał opróżniony w połowie talerz siostry.
- Będziesz to jadła? - uśmiechnął się szerokim bezczelnym uśmiechem.
Kobieta zmarszczyła tylko gęste brwi i przesunęła talerz pięścią w stronę brata.
- Smacznego. - uśmiechnęła się słodko, a w do głosu wtłoczyła mnóstwo jadu. - Obyś szybko się udławił.
Spojrzała wymownie na posiłek.
Felix zmrużył oczy, zaś Florence rzuciła mu wyzywające spojrzenie. Po kilku sekundach wzruszył ramionami i zrzucił z talerza siostry całe resztki na swój własny.
Rozbawione chrząkniecie Anne wyrwało Florence z intensywnego wbijania wzorku w Felixa. Zwróciła twarz w jej stronę mrugając szybko, jakby zapomniała, że nie jest sama z bratem. Poprawiła się na krześle, po czym sięgnęła po złożymy na trzy egzemplarz Proroka Codziennego i zniknęła za gazetą.
Ciszę co jakiś czas przerywało brzęk sztućców o porcelanę lub mlaskanie Felixa na co Florence wzdychała i przewracała stronę w gazecie.
Wiedziała, że czarodziej specjalnie tak głośno się zachowuje. Widziała jak jego uśmiech z każdym westchnieniem siostry robi się coraz szerszy i bardziej złośliwy.
- Na Twoim miejscu nie denerwowałabym Florence.
Nabiła kawałek pokrojonej grzanki na widelec i z gracją włożyła go do ust.
- Dlaczego? - założył ramiona na muskularnej piersi. - To śmieszne.
Zachichotała.
Zza gazety usłyszeli pogardliwe prychnięcie, które brzmiało jak u rozzłoszczonego kota.
Oboje wybuchli śmiechem. Plecy blond czarownicy zesztywniały, a palce z wypielęgnowanymi paznokciami zacisnęły się na papierze gazety lekko ją gniotąc.
Mężczyzna podniósł szklankę do ust i upił łyka. Jego oczy tryskały rozbawieniem.
- Przypominam wam, że znam się na roślinach. Również tych trujących. - zawołała zza gazety.
Czarodziej zachłysnął się wodą i zaczął krztusić.
Florence opuściła Proroka Codziennego na blat stołu i spojrzała triumfalnie na brata, któremu woda puściła się nosem i zmoczyła białą koszulę.
- Chociaż może nie muszę po nie sięgać. - oblizała usta rozciągnięte w samo zadowolonym uśmieszku. - Skoro picie wody nawet jest dla Ciebie niebezpieczne i powyżej umiejętności.
Spojrzał na nią gniewnie wycierając serwetką mokrą koszulę.
- Dzisiejsze starcie należy do Florence! - zawołała Anne, jakby ogłaszała zwycięzcę meczu quidditcha.
Towarzystwo zwróciła na nią zaskoczone twarze. Przyjaciółka uniosła pytająco brew, zaś Czarodziej wsparł zaciekawiony brodę na złączonych w kolorze kawy z mlekiem dłoniach.
Anne zarumieniła się i spuściła wzrok na talerz. Błękitne oczy Felixa były jedyne w swoim rodzaju. Czesto miała wrażenie, że nic nie potrafi im umknąć i potrafią przewiercić człowieka i dostrzec wszystko co chcą wiedzieć. Były też bardzo piękne. Tak jak u Florence. Odcień był intensywny i głęboki. Przypominał lazurowe wybrzeże.
- No... - próbowała dobrać słowa. - Zawsze przy śniadaniu się przekomarzacie. Zawsze w głowie sędziuje kto wygrał. - gratulowała sobie, że się nie zająknęła.
Felix mruknął i rzucił siostrze zdenerwowane spojrzenie, zaś ta uśmiechnęła się szelmowsko.
- Reszta do nas dołączy czy całe jedzenie jest dla nas? - zmienił temat.
Florence przewróciła oczami, Anne lekko się zaśmiała.
- Myślę, że będą bardzo głodni. - wyznała.
- Co masz na myśli? - przyjaciółka rzuciła pytające spojrzenie.
- Nic. - rzuciła szybko piskliwym tonem.
Muszę się nauczyć trzymać język za zębami.
- Tak sobie plotę bez sensu.
Mogłam wymyślić coś lepszego.
Felix rzucił jej znaczące spojrzenie i uśmiechnął się przebiegle.
Domyślił się...
Anne jeszcze bardziej pożałowała swych słów.
Rodzeństwo wróciło do przerwanych zajęć tak jak i Anne.
Jasne promienie słońca wpadały przez otwarte okna do jadalni.
To było jej ulubione i według niej najładniejsze pomieszczenie w rezydencji. Ściany jadalni zostały wytapetowane tapetami w kolorze bladej pistacji, zdobiły je małe różowe pączki róż. Wysokie okna zasłonięte białymi cienkimi firanami rozświetlały pastelowe pomieszczenie przez cały dzień. Jasne drewniane meble nadawały jadalni przytulnego charakteru, a kilka białych wazonów z ciętymi różowymi różami dopełniały wystrój jadalni.
Jednak to nie paleta kolorów sprawiała, że Anne tak chętnie przebywała tu przy każdym posiłku. Sprawiały to rozmowy podczas posiłków, pełne śmiechów i szczerości. Czuła się wtedy jakby byli prawdziwą rodziną, a nie zlepkiem sierot. Przepełniała ją wtedy miłość.
Drzwi do jadalni otworzyły się. Sebastian wszedł dziarskim krokiem mrucząc pod nosem słowa powitania. W jego oczach błąkały się radosne ogniki, lecz twarz pozostawała spokojna. Nic w jego wyglądzie nie wskazywało na to co robił w nocy.
Szybko nałożył sobie śniadanie na talerz, nalał kawy do cienkiej filiżanki i usiadł przy stole na przeciwko Anne. Uśmiechnął się do siostry czule, co ta odwzajemniła.
- Wyspałaś się? - zapytał.
- Tak. A ty? - przygryzła wargę rozbawiona.
- Coś tam pospałem. - upił łyk kawy ukrywając uśmiech.
- Ja też się wyspałem jeśli to kogoś interesuje. - pożalił się Felix.
- Ja też! - zawołała Florence zza gazety. - Chociaż obudziło mnie raz trzaskanie drzwiami. - dodała z niezadowoleniem w głosie.
Felix uśmiechnął się znacząco, co Anne zignorował.
- Może to burza. - wyjaśniła.
Kobieta opuściła gazetę i spojrzała na nią z dezaprobatą.
- To na pewno były drzwi. - i znów wróciła do czytania.
Sebastian nic nie dodał co mogłoby wyjaśnić tajemnicze hałasy w nocy.
- Może to śmierciotula przyszła Cię szukać w nocy. - przekomarzał się Felix z siostrą.
- Szkoda, że Ciebie nie znalazła. Byłoby nam wszystkim lepiej. - zripostowała.
Wszyscy parsknęli śmiechem.
Anne skończyła drugą grzankę i odsunęła talerz od siebie. Co chwilę spoglądała ciekawsko na brata, który zachowywał się jak gdyby nigdy nic. Jadł swoje śniadanie spokojnie i popijał je czarną kawą.
Do jadalni wpadła jak burza Katherine. Czarownica była usposobieniem dzikości. Zawsze wyglądała jakby jej się spieszyło choć nie miała gdzie. Doskoczył do bufetu uprzednio się witając i zaczęła nakładać po trochu wszystkiego na talerz.
Popatrzyła ukradkiem na brata. Śledził Kat roziskrzonym spojrzeniem. Jak na dłoni było widać, że to co widzi sprawia mu wielką przyjemność.
Anne uderzyła nieprzyjemna myśl, a serce ścisnęło się bólem. Nie powinni w to brnąć dalej. W końcu będą się musieli rozstać. Niezależnie od tego czy uda im się ją uleczyć czy nie. Każde będzie musiało wrócić do swojego życia i nie wiedziała jak jej brat to przeżyje. Nie mieli przed sobą przyszłości. Nieważne jaki wynik wypłynie z ich starań. Sama niewiedziała, który scenariusz byłby bardziej bolesny.
Rozstanie się po niepowodzeniu czy rozstanie po sukcesie. Na pewno po klęsce byłoby bardziej gorzkie ale czy bardziej bolesne? Nie umiała powiedzieć.
Jeśli ich przepełniona głupią nadzieją misja jakimś cudem by się powiodła, rozstanie nastąpi szybko ale boleśnie. Jeśli zawiodą, co dla Anne było bardziej prawdopodobne wręcz pewne, nie odpuszczą. Będą chcieli dalej próbować, a ona nie chciała do tego dopuścić. Była już tym zmęczona.
Chciała, żeby choć raz jej posłuchano. Żeby zostawili to losowi. I tak już zostało jej kupionych kilka dodatkowych lat. Powinni być za to wdzięczni. Ona była.
Musiała porozmawiać z Sebastianem. Musi sobie odpuścić Kat. Nie chciała oglądać jak cierpi.
- Komuś kawy? - zaproponował Felix odrywając Anne od ponurych myśli.
Wszyscy zaprzeczyli.
Wstał, podszedł do bufetu i zaczepnie tracił Aurorkę biodrem, a ta zaśmiała się i obdarowała go pięknym uśmiechem. Walker nalewając kawy wdał się w rozmowę z Kat, która chichotała na jego słowa. Po chwili Czarodziej położył dłoń na dole jej pleców i szepnął jej coś do ucha, na co ta się zarumieniła i nerwowo zaśmiała.
Sebastian przyglądał się im z zmarszczonymi brwiami i widocznie go ten widok drażnił. Anne patrzyła na niego rozbawiona i znów ciepłe uczucie rozlało się w jej piersi, maskowała gorzki smak w ustach. Postanowiła jednak nie przemawiać mu do rozsądku. Potrzebował choć odrobinę szczęścia, nawet tak ulotnego.
Bliźniak z trudem odwrócił wzrok od pary przy bufecie i postukał w gazetę zasłaniającą Florence.
- Coś ciekawego? - zapytał od niechcenia.
- O tobie? Nic. - wskazała głowa Kat. - O niej? Niewiele więcej. - zamknęła, po czym złożyła gazetę. - Jedyny interesujący artykuł był o jakimś uczniu na piątym roku, który wysadził ubikację w męskiej łazience w drugi dzień szkoły. Niejaki Albus Dumbledore.
Sebastian parsknął śmiechem.
- Nie chciałbym być w jego skórze. - zaśmiał się. - Ani nauczycieli. Taki niewdzięczny zawód.
- Gdybyś był nauczycielem dostałbyś to na co zasłużyłeś.
- Mianowicie, siostrzyczko? - zasznurował usta.
- Odwet. - zaśmiała się.
- Za co? - westchnął teatralnie. - Przecież ja byłem wzorowym uczniem.
- Masz wypaczone wspomnienia! - zawołała Kat podchodząc do stołu.
Felix zachichotał siadając z filiżanką kawy w dłoni. Katherine położyła talerz wypełniony górą jedzenia na stole i usiadła obok Sebastiana. Ten spojrzał na nią miękkim spojrzeniem.
Brat Florence poruszył sugestywnie brwiami w stronę Anne, która zmełła uśmieszek na ustach zaciskając je w cienką kreskę.
Nachylając się do ucha jej brata Aurorka wyszeptała mu coś z wielkim podekscytowaniem na co jej brat zrobił wielkie oczy, a jego brwi powędrowały wysoko w górę. Spojrzał na czarownicę jakby widział ją pierwszy raz w życiu, po czym na siostrę. Jego oczy płonęły.
- Anne, proszę przyjdź do biblioteki po kolacji. - jego głos drżał z ekscytacji.
Jej żołądek zawiązał się w supeł. Miała złe przeczucie. Domyślała się o co chodzi, ale wołała o tym nie myśleć.
Uspokoiła oddech i jakby niewzruszona kiwnęła głową.
Jej brat i przyjaciółka spletli szczęśliwe spojrzenia. Powietrze buzowała wokół nich entuzjazmem. Nie widzieli nikogo po za sobą.
Anne chciała żeby tak pozostało.
Chciała też żeby zapomnieli o niej.
CZYTASZ
Nieprzyjaciel
FanfictionMinęło 5 lat od nieszczęsnych wydarzeniach, kiedy to Sebastian Sallow zabił swego wuja i zniknął bez śladu. Po tych wydarzeniach świat dla Kathrine Ashbone nabrał szarych barw... Po ukończeniu Hogwartu przystąpiła do wyczerpującego szkolenia aurorów...