Wchodzę sprężystym krokiem do gabinetu mojego prawnika. Artur, młody, ale szalenie zdolny mężczyzna, od jakiegoś czasu zajmuje się moimi sprawami. Potrzebuję pomocy prawnej przy decyzjach, przy czytaniu i pisaniu umów, więc siłą rzeczy musiałam poszukać kogoś, komu można zaufać. Jego biuro prawnicze ma najlepsze opinie w Warszawie, cieszy się dobrą sławą i ma spore osiągnięcia na koncie.
Kiedy staję przed jego biurkiem, wiem, że nie ma dla mnie dobrych wiadomości. Powiedział jasno w rozmowie telefonicznej, że sprawa jest bardzo poważna. Nic jednak nie jest w stanie przygotować mnie na to, co właśnie słyszę z jego ust.
– Przykro mi Amelio. Inwestor zrezygnował – mówi donośnym głosem w ramach przywitania i patrzy na mnie jak zbity pies, przełykając nerwowo ślinę, co nie pasuje do jego niskiego i silnego tonu głosu. Chce zachować pozory spokoju i pełen profesjonalizm, jednak nieskutecznie. Wie, że to dla mnie katastrofalna w skutkach sytuacja.
Patrzę na niego zdezorientowana, wyłapując sens tych dwóch słów. Inwestor zrezygnował. Czuję, jak moja głowa w szoku cofa się, co sprawia, że na mojej szyi powstaje podwójna broda, i nim zdaję sobie sprawę, zaczynam się śmiać. Kaskada śmiechu wypada z mojego gardła niczym zło wcielone i chyba naprawdę przypomina upiorny dźwięk, bo mecenas spogląda na mnie z przestrachem. Widzę w jego oczach zaskoczenie i dezorientacje. On jest zdezorientowany? Co ja mam w takim razie, powiedzieć?
Po chwili nagle milknę tak nagle jak zaczęłam się śmiać i rzucam mu poważne spojrzenie.
– Jak to zrezygnował? – warczę przez zaciśnięte zęby i wstaję pełna gracji, niczym dama, która właśnie nie straciła panowania nad sobą. Opieram się dłońmi o jego biurko i wpatruję w niego groźnie, pełna waleczności. – Zrób coś z tym! Masz pilnować moich spraw!
Prawnik odpowiada spokojnie, patrząc mi w oczy, pewny tego, że nie mogę mu nic zarzucić. Wykonuje swoją pracę i jest w tym dobry.
– Nie da się nic zrobić. Miał jeszcze prawo zrezygnować i z niego skorzystał.
Prostuję się i obracam w kierunku wysokich okien gabinetu, po czym podchodzę do nich wolnym krokiem, widząc budzącą się do życia stolicę.
Strach – to jedno słowo opisuje to, co teraz czuję.
Strach, że mi się nie uda.
Strach przed negatywną opinią czytelników, którzy liczą na moją markę.
Strach przed nieznanym.
Strach przed kolejną walką o przyszłość.
– Szukaj dla mnie nowego wspólnika – mówię spokojnie po chwili namysłu, dumnie unosząc brodę. Nie odpuszczę. Nie dam się. Amelia Werner zawsze stawia na swoim. Dopina swego.
– To nie moja działka – oponuje. Jego błąd, że próbuje kłócić się ze mną w tym momencie – wnerwia mnie przez to jeszcze bardziej, chociaż nie sądziłam, że to możliwe. Mam wrażenie, że moja głowa za chwilę eksploduje z nadmiaru emocji.
– Teraz już jest. Masz czas do jutra, inaczej się pożegnamy! – rzucam gromkim głosem do Bogu ducha winnego człowieka i udaję się do wyjścia. Wychodząc, trzaskam drzwiami, by dodać grozy tej chwili. Futryny aż trzeszczą, a powietrze napędzane przez ten zamaszysty gest, zrzuca papiery z biurka jego sekretarki. O tak, to jest chwila niczym z horroru. Ziścił się właśnie najgorszy mój sen. Asystentka patrzy na mnie karcąco. Pokazuje jej środkowy palec i znów śmieję się szyderczo tak jak przed chwilą w biurze Artura.
Odbija mi palma z rozpaczy.
Ja się tak nigdy nie zachowuję. To nie jest dla mnie normalne. Podobno ludzie tak mają, kiedy sobie nie radzą z sytuacją. A ja nawet jeszcze nie zaczęłam próbować sobie wyobrazić, jak mogę zaradzić temu wszystkiemu. Jestem w szoku...
... i jestem w czarnej dupie.
Wypadam przez obrotowe drzwi biurowca na zewnątrz z impetem. Do mojego nosa wdziera się zapach spalin, a ciało owiewa świeży i mroźny poranny wietrzyk. Poprawiam poły ocieplanego żakietu nerwowym szarpnięciem i idę prosto przed siebie, głośno stukając wysokimi szpilkami o chodnik. Idąc tutaj wcześniej, czułam się jak pani świata. Wiedziałam, że będę kimś. A teraz ... Teraz kiedy już wyszłam, jestem niczym kopciuszek po balu i nawet modne ciuchy nie są w stanie mi pomóc. Nie zgubiłam pantofelka, by odnalazł mnie jakiś książę. Mam ochotę zapaść się pod ziemię albo napić się czystej z prosto z butelki. Może to by mi pomogło rozluźnić nerwy. Albo na chwilę zniknąć.
Wódka to nie jest żadne rozwiązanie – fukam się w myślach. Alkohol wypruwa mózg i niszczy wszystko co dobre, pozostawiając jedynie po sobie ludzką skorupę.
Krążę po mieście, próbując spuścić trochę pary. W pewnym momencie nawet zaczynam biec, sapiąc głośno i machając rękoma jak kukła. Szpilki sprawiają, że nogi w kostkach wyginają mi się jakby były z gumy. Staję więc i podpieram się dłońmi o kolana, łapiąc haustami powietrze.
– Tak, połam się jeszcze, debilko – syczę, sama do siebie, próbując wyrównać oddech.
Wszystko na nic.
Nadal jest do dupy.
Nagle zaczynam płakać na głos. Nikt nawet nie zwraca na mnie uwagi. Banda ludzi bez serca.
Muszę się wyżalić. Potrzebuję rozmowy. Tak, to dobra myśl. Wsuwam dłoń w kieszeń i wyjmuję telefon, by wybrać numer do jedynej osoby, która jest ze mną od lat. Do Anny, mojej serdecznej przyjaciółki.
– Aniu, możesz wpaść do kawiarni za chwilę? – mamroczę cicho.
– Mogę. Co się stało? – oczywiście już wyczuła rozpacz w moim głosie. A jakżeby inaczej. Znów sprawdza się moja teoria, że Anna ma zamontowany w sobie radar na problemy. A może to po prostu rozpacz w moim głosie.
– Wszystko się stało – mówię łamiącym głosem. – Zaraz ci wyśle adres – dodaję jeszcze i się rozłączam. Sama nie wiem nawet za dobrze co to za okolica. Chyba gdzieś nad Wisłą. Idę przed siebie od godziny, zdezorientowana i jestem na jakieś nieznanym mi osiedlu. Chwytam telefon i włączam nawigację, by zorientować się w terenie.
_______________________
Twitter: kasia_rzepeckaa
Instagram: katarzynarzepecka_
Tiktok: katarzyna_rzepecka
Facebook: Katarzyna Rzepecka - książki dla kobiet
#katarzynarzepecka #narok
CZYTASZ
NA ROK (SPADKOBIERCY)
عاطفيةMatthew ma prosty plan. Chociaż wcale nie chce, poślubi Amelię, by dotrzymać niespodziewanych warunków spisanego przez jego dziadka testamentu, a potem się z nią rozwiedzie. Oprócz udawanego małżeństwa w grę wchodzą wspólne mieszkanie oraz prowadzen...