Rozdział XV

139 4 0
                                    

"M O R D E R C A"

Przyjaciele biegli tyle ile mieli tchu w nogach. Musieli uciec jak najdalej od miejsca zbrodni. Nic się dla nich nie liczyło oprócz wolności. To dzięki niej zawdzięczali swoje życie.

Gdy znaleźli się w kamienicy Zawadzkich, lekko im ulżyło. Mimo to, nadal mogli najść ich Niemcy. Ta myśl napawała ich niepokojem. Żadne z nich nie chciało znów się na nich na tknąć. Młodzi ludzie od razu wbiegli po schodach. Gdy w końcu znaleźli się przed drzwiami od mieszkania Tadeusza, Alek wraz z Rudym pukali w nie jakby od tego zależało ich życie. Karolina w tym czasie szukała klucza pod wycieraczką. Niestety, nie było go. Istniała też możliwość, że mogła nie zauważyć przedmiotu. To wszystko przez nerwy.

Po pewnym czasie, który dla nich trwał jak wieczność, w prawdzie był tylko chwilą. Przyjaciele usłyszeli rozmawiających głośno Niemców. Prawdopodobnie chodzili pod kamienicą lub w jej obrębie. Młodzież miała nadzieję, że nie wejdą do środka. Nie chcieli tak szybko igrać ze śmiercią, ponieważ prawdopodobnie byłoby po nich.

Po chwili drzwi otworzył Tadeusz.

— Co? — Nie był w stanie o nic innego zapytać, ponieważ przyjaciele prawie go przewrócili. Ledwo utrzymał się na nogach, ponieważ chłopacy wbiegli prosto w niego. Nie zdążył nawet na nich spojrzeć.

Dziewczyna zamknęła drzwi na klucz i oparła się plecami o nie. Ciężko dyszała. Kondycja znacznie jej spadła odkąd wróciła do stolicy. Jednak, kiedy prowadziła koczowniczy tryb życia więcej chodziła i poruszała się. Teraz strach było wyjść na ulicę. Dopiero po miesiącu zobaczyła i zrozumiała, że było tu okropnie. Cały czas śmierć, wybuchy i strzelaniny. Gdy żyła w lesie, też było to obecne, ale nie na taką skalę jak tutaj. Powoli zaczynała czuć się rozdarta.

Emocje zaczęły schodzić z Karoliny. Nadal nie czuła się bezpiecznie, ale było już trochę lepiej. Przebywała w swoim mieszkaniu wraz z rodziną. Znowu było wszystko dobrze.

— Co się stało? — Zapytał ze zmartwieniem Zośka. Janek opierał się o komodę, a Maciej schylił się i dłońmi opierał swoje kolana. Wszyscy ciężko oddychali. Cały czas biegli przez dobre 15 minut jak nie 20. Momentami musieli zwolnić, a czasem schować się przed Niemcami. Obawiali się ponownego złapania.

Zośka był przerażony zaistniałą sytuacją. Dawno nie zobaczył tak poturbowanych przyjaciół. Rudy miał ślady na szyi, a krew spływała mu z wargi. Do tego stopnia, że nawet pobrudziła jego koszulkę. Na jego ciele powoli powstawały nowe siniaki. Alek natomiast miał rozcięty łuk brwiowy, z którego sączyła się powoli świeża krew. Na jego twarzy była też widoczna zaschnięta. Bolała go skroń, ale nie zwracał uwagi na ten ból. Aleksy był odrobinę w lepszym stanie niż Janek.

Przez chwilę nikt nie odpowiadał. Nikt nie wiedział co miał powiedzieć.

— Niemcy. Chyba... łapanka. — Powiedziała Karolina i odeszła od drzwi. Odłożyła torebkę na komodę, ale niestety spadła. Podniosła ją i z trzęsącymi się rękami odłożyła ją na swoje miejsce. Nie mogła się uspokoić. Jej ręce bardzo się trzęsły. Nie potrafiła wziąć się w garść. Dziewczyna była zbyt roztrzęsiona.

— Chyba? — Dopytał Tadeusz i podszedł do Karoliny. Jej oczy nie wyrażały strachu, wręcz przeciwnie. Dostrzegł w nich spokój. Lekko się przeraził. Nie wiedział co miał o tym myśleć.

— Chcieli od nas dokumenty i kazali iść. Prowadzili nas, ale... — Rudy nie wiedział jak miał tę sytuację ubrać w słowa. Było to dla niego ciężkie. Śmierć zawsze była trudnym tematem.

— Ale? — Zapytał Tadeusz i ruszył w stronę kuchni.

— Zabiłam ich. — Powiedziała Karolina bez emocji. Ich śmierć nie zrobiła na niej wrażenia. Gorszym przeżyciem była dla niej strata przyjaciół lub jej własny zgon. W brew pozorom ci Niemcy nic dla niej nie znaczyli.

Tadeusz miał już przekroczyć próg kuchni, ale nie zrobił tego. Odwrócił się i z lekkim przerażeniem spojrzał na dziewczynę. Przez chwilę nie wiedział co się wydarzyło. Uznał, że się przesłyszał, albo że to był żart.

Zośka lekko zaniepokojony przeszedł przez próg kuchni i stanął przy szafce z lekami. Nie było ich dużo. Wyciągnął jakieś waciki, chustki i bandaże. Miał nadzieję, że to wystarczy.

Zośka zmoczył 2 chusty, a następnie położył na stół to, co posiadał. Chłopak wziął się za opatrywanie Rudego. Był on w gorszym stanie niż jego przyjaciel, dlatego chciał mu pomóc. Własnoręcznie wolał się nim zająć. Miał częściej do czynienia z rannymi niż Karolina.

Alek chwycił zwilżoną szmatkę i starał wytrzeć zaschniętą krew. Karolina widząc jego poczynania, podeszła do niego.

— Pomogę ci — powiedziała spokojnym głosem, a Maciej podał jej chustkę.

Z reguły sam sobie radził. Rzadko pomagała mu w tym jakakolwiek dziewczyna.

W jej oczach było widoczne współczucie. Chwyciła zwilżony materiał i delikatnie zaczęła zmywać z jego twarzy krew. Chłopak patrzył się uważnie na jej twarz, a zwłaszcza na oczy. Starał się coś nich wyczytać, ale nic nie dostrzegł. Była całkowicie obojętna.

Alek spojrzał się przenikliwym wzrokiem. Usta miał ściśnięte w wąską kreskę. Była morderczynią jak okupanci. Mimo to, cierpliwie czekał na rozwój wydarzeń. Nadal buzowały w nim emocje. Miał nadzieję, że szczerze o tym porozmawiają. Karolina wyglądała jakby zabójstwo tamtych mężczyzn nie zrobiło na niej wrażenia. Jakby nie było to nic wielkiego, a przecież było. Teraz szkopy będą szukać winowajców i prawdopodobnie zginą niewinni ludzie.

Gdy Karolina dotarła do miejsca, w którym sączyła się świeża krew, Alek syknął. Niemal od razu mocno ścisnął rękę dziewczyny. Karolina szeroko otworzyła oczy. Zabolało ją to, ale nie zdążyła nic powiedzieć, ponieważ Alek opamiętał się. Gdy dotarło do niego co zrobił, natychmiast ją puścił.

— Przepraszam. — Powiedział cicho.

— Nic się nie stało — posłała mu ciepły uśmiech. Mimo to, nadal w jej sercu była niepewność i strach związana z minionym wydarzeniem.

Po jakimś czasie Karolina skończyła opatrywać chłopaka. Gdy zmyła z niego tą całą krew, nie wyglądał wcale tak źle. W prawdzie miał dosyć widoczną ranę na czole, ale to nie było nic wielkiego. Jego rana w krótce musiała się zabliźnić.

— Niemcy teraz będą legitymować każdego. — Powiedział poważnie Rudy.

— W kolejnych dniach może nie być kolorowo. — Powiedział Zośka i zastanowił się na chwilę. Czy podczas wojny jakikolwiek dzień miał barwę?

Karolina milczała. Poniekąd to była jej wina, ale z drugiej strony, oni mogli nie żyć. Musiała coś zrobić nim było za późno. Jedynym rozwiązaniem na tamten moment było zabicie wroga.

— Najważniejsze, że jesteśmy żywi. — Powiedział Alek bez krzty szczęścia. Nadal odtwarzał w głowie ostatnie wydarzenie. Nie mógł się po nim pozbierać. Wciąż miał przed oczami jak Niemiec, z którym się szarpał, został postrzelony w czaszkę. To było za blisko niego. Umarł, gdy go trzymał. Alek nie wiedział jak miał sobie z tym poradzić.

"Śmierci się nie boję, dalej niosąc naręcza pragnień jak spalonych róż."

— Krzysztof Kamil Baczyński

Wywieziona | Kamienie na szaniecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz