Szpital Świętego Bartłomieja. Sherlock uwielbiał to miejsce. Nie tylko dlatego że chodził tam by oglądać zwłoki. Czuł się tam po prostu dobrze. Nie bez powodu ludzie mówią na detektywa - dziwak, psychopata. Praca przy zwłokach uspokajała go. A szczególnie w tym szpitalu. W szpitalu,
w którym poznał Johna Watsona. Człowieka, który zmienił jego życie o 180 stopni. Właśnie szli długim korytarzem dokładnie wiedząc gdzie iść, jakby znali ten szpital od urodzenia.- Witaj Sherlocku - przywitała radośnie nowych przybyszów Molly. Była jak zwykle ubrana w swój dziwaczny kolorowy sweter.
- Czego szukacie? - zapytała przyjaźnie.- Kogo - brunet wysłał jej delikatny uśmiech. - Dokładnie to zwłoki Sylvi Green - tym razem już się powoli niecierpliwił.
Molly podeszła do odpowiedniego worka i przeciągnęła zamek. Oczom ukazała się poznana wcześniej przez Sherlocka ofiara.
- Ofiara umarła z powodu przedawkowania heroiny - westchnęła cicho. - Na ciele ma siniaki i zadrapania. A na głowie rana. - popatrzyła się na detektywa wyczekująco.
- Mordercą jest jej chłopak - uśmiechnął się triumfalnie młodszy Holmes.
- Jak do tego doszłeś? - odezwał się w końcu blondyn. Jak zwykle był zafascynowany nagłym zwrotem sprawy.
- Na miejscu zbrodni zauważyłem, że kobieta miała naszyjnik. Nie byle jaki. Był podpisany przez ważną dla niej osobę. Po wyborze biżuterii to oczywiste że naszyjnik dostała w prezencie od chłopaka. - zrobił przerwę, a reszta patrzyła się wyczekująco - po zobaczeniu miejsca zbrodni poszedłem do domu ofiary. Wtedy już byłem pewny że ma chłopaka. Zdjęcia, regularnie sprzątane mieszkanie, dwie szczoteczki do zębów. Za obrazem znalazłem paczkę prochów. To była heroina. Jest dilerem narkotyków. Wiadomości Sylvi zmierzały tylko w jednym kierunku - Nie mogę tego dłużej ukrywać. Skończ z tym albo cię zniszczę. Mężczyzna pomyślał że chce powiedzieć komuś o jego sekrecie. Szła w pośpiechu na spotkanie. Przyjął że musi ją zabić bo się wygadała na temat jego prawdziwej tożsamości. To tyle.
John zrobił jedną ze swoich dziwacznych min, która dobitnie wyrażała jego zafascynowanie dedukcją Holmesa. John zawsze to uczucie opisywał trzema słowami.
- To było fantastycznie - brunet nie odpowiedział. W zamian popatrzył się triumfalnie i uśmiechnął się lekko z pełna satysfakcją i dumą że udało mu się zachwycić ukochanego. Uwielbiał to uczucie. Zwykle ludzie słysząc jego znakomite dedukcję wyzywali go od świrów i dziwaków, lecz nie jego John.
---
Krople potu spływał po ich twarzach z powodu nadmiernego wysiłku. Nogi były odrętwiałe, a zmęczenie dawało się mocno we znaki. Czasami można było usłyszeć plusk wody gdy jeden z nich wstąpił nogą w kałużę. To oczywiście nasi chłopcy z Baker Street, którzy gonili właśnie chłopaka Sylvi Green a jednocześnie dilera, który sprzedawał heroinę. Sherlock był już tuż tuż za mordercą kobiety. Zacięcie gnał za dilerem narkotyków. John był jednak nieco dalej. Cały czas próbował dogonić Sherlocka, gdyż ten był zbyt pochłonięty i podekscytowany gonitwą za sprawcą, by usłyszeć wołanie blondyna.
Ciężko było się poruszać bo chodniku gdyż cały był wilgotny i śliski. W końcu detektywowi udało się powalić mordercę ma ziemię i przygwoździć go do ziemi. Sprawca próbował się wyrwać lecz detektyw tylko wzmocnił uścisk, utrudniając przy tym dalszą ucieczkę. Gdy Holmes chciał sięgnąć do kieszeni długiego płaszcza po kajdanki - oczywiście skradzione Lestradowi - chłopak Sylvi dosięgnął do kamienia leżącego w pobliżu i niespodziewanie walnął nim z całej siły w detektywa. Ten lekko zdezorientowany, złapał się za głowę czując silny, rozpływający się ból. Na szczęście na miejscu zdarzeń zjawił się John i sprawnie unieruchomił mężczyznę, nieumożliwiając mu jednocześnie ucieczkę.
---
Ogień w kominku przyjemnie parzył w
twarz i wydawał niezwykle kojące dźwięki.
Z kominka wydobywało się głośne skwierczenie. Było bardzo ciepło.
To ciepło roznosiło się po całym mieszkaniu, czyniąc je jednocześnie przytulniejszym.- Na pewno wszystko okej? - zapytał się zaniepokojony blondyn. Mężczyźni byli w końcu po wielkiej gonitwie. Przekazali sprawcę w ręce policji, a teraz siedzieli wspólnie na podłodze przy kominku. Byli zmęczeni i mokrzy od kropiącego wcześniej deszczu.
- Powtarzam po raz setny. - brunet lekko się zaśmiał. Bawiła go przesadzona troskliwość Johna. Z jednej strony jak zwykle zbyt mocno się niem przejmował, ale z drugiej strony Holmes czuł się dzięki temu jeszcze bardziej kochany - Wszystko w porządku. - podciągnął nogi tak by móc położyć brodę na kolana. Popatrzył się tym wzrokiem. John bardzo dobrze go znał. Oczy bruneta wyrażały dwa słowa. Kocham cię - pomyślał detektyw.
- Martwiłem się o ciebie. - powiedział spokojnie John.
Sherlock nie wiedział co powiedzieć, więc po prostu przysunął się bliżej ukochanego i ułożył mu głowę na ramię.
---
Był już późny wieczór. Było zupełnie ciemno i tylko latarnie pomagały poznać miejsce w którym się znajdowało. Ciepły kolor dużych lamp dodawał uliczce osobliwego uroku. John i Sherlock szli spokojnie spacerując po chodniku trzymając się za ręce. Chłodne powietrze nie przeszkadzało im we wspólnej chwili, gdyż w środku czuli niewyobrażalne ciepło. Szli w ciszy przez co dokładnie słyszeli własne powolne kroki.
- Pięknie, prawda? - brunet popatrzył się na gwiaździste niebo i szczelniej opatulił się płaszczem. Na czarnym tle znajdowały się miliony drobnych, jasnych punkcików. To były gwiazdy. Niesamowite że we wszechświecie jest ich tak wiele. Niewyobrażalna ilość 200 tryliardów. Każda jest inna mimo że wyglądają na takie same. Gwiazdy. Dla Sherlocka jest to symbol szczęśliwości. O tak, rzeczywiście był teraz szczęśliwy. Przypomniały mu się słowa Mycrofta. Samotność nas chroni, Sherlocku. - usłyszał w głowie oziębły głos brata. Teraz wie jak bardzo się mylił. Samotność nie chroni człowieka. Wręcz przeciwnie. Pożera go z każdym dniem, czyniąc człowieka coraz bardziej nieszczęśliwego.
- Myślałem że ciebie nie obchodzą ta... - blondyn po krótkim namyśleniu odezwał się, lecz nie było mu dane dokończyć.
- To nie znaczy, że nie mogę tego doceniać - powiedział głośniej i uśmiechnął się w stronę Johna. Miał rację. Było bardzo pięknie.
Blondyn stanął niespodziewanie, zmuszając tym samym detektywa do tego samego. John wziął obie ręce swojego ukochanego. Spojrzał mu w oczy i przyciągnął do siebie by móc go pocałować. Jego wargi były takie przyjemne, ciepłe. W pełni się oddał temu transowi i zatopił w pocałunku.
Życie w tym momencie wydawało by się być nie realne. Pełne miłości przywiązania zrozumienia. Było tak spokojnie, przyjemnie. Tak cicho. Lecz niestety nad Londyn nadcierały ciemne, potężne chmury. Szeptały między sobą gdzie los ich poniesie. Baker Street - chmury szeptały między sobą. Za chwilę nadejdzie burza. Nadciągną ogromne kłęby chmur. Rozpocznie się ulewa. Pioruny będą bezlitośnie strzelać, nikogo nie oszczędzając. To zjawisko choć metaforyczne bardzo realne się zdaje. Wiele osób nie wierzy w takie. Jednak jeśli nikt go nie doświadczył ten nie wie. Nazywają je krótko. Cisza przed burzą.
CZYTASZ
Początek czegoś wielkiego || Johnlock || Sherlock x John ||
FanfictionNormalność znowu zawitała do Baker Street, a John i Sherlock zaczęli odczuwać niezwyklą więź, która otaczała ich nawzajem. To ciepło kiedy jesteśmy w domu po ciężkim dniu. W naszym spokojnym i komfortowym miejscu. To właśnie uczucie doświadczali chł...