ROZDZIAŁ XIII | Czarnolas

229 84 127
                                    

Minęło już kilka dni, a Heather udało się złapać całkiem dobry kontakt z jej nową drużyną. Wspólnie chodzili z rana polować, potem wspólnie patroszyli zwierzynę i oprawiali mięso, a pod wieczór dzielili się ze sobą nie tylko swoimi przemyśleniami czy głupimi opowieściami, ale także i wszystkim, co udało im się zdobyć. W ten sposób Heather otrzymała kilka fantów (a to, czego nie chcieli jej dać, wygrała z nimi w kości) i była w stanie należycie wykończyć zbudowany dla siebie i Gilberta szałas. Wyścieliła go ładnie zwierzęcą skórą i futrem, moszcząc im ciepłe posłanie, idealne na jesienne chłody.

Jeśli zaś o kuzyna chodzi, widywali się jedynie w nocy i nad ranem, a potem każde rozchodziło się w swoją stronę – ona do Einriego i jego paczki, a on do drużyny Redmunda. Nie rozmawiali zbyt wiele, a ona wciąż lekko się na niego gniewała za to, jaką decyzję podjął. Wprawdzie wplątując się do grupy Redmunda miał większe szanse na kontakt z Donovanem, ale nie umniejszało to jej złości, a wręcz nawet ją podjudzało. Mimo że nigdy nie widziała Donovana na oczy, wyrobiła sobie o nim pewne zdanie, którego nie zamierzała zmieniać. Dalej uważała go za zwykłego lizidupę, który wkupił się w łaski Sylvana dla korzyści własnej – a nie całego Czarnolasu. Ale przynajmniej Gilbert miał jakieś zajęcie i nie spędzał całych dni na opłakiwaniu zmarłych i wyrzucaniu sobie winy. Tak, martwiła się o niego. Ale mimo wszystko była zła.

Westchnęła cicho, opierając podbródek na dłoni. Leniwym wzrokiem obserwowała, jak kompani oprawiają zdobycze porannego polowania. Niby powinna im pomóc, ale bardziej zajęta była słuchaniem ich durnych anegdotek i przekomarzań, które chwilę później obróciły się w opowieści o tym, jak poznała się z Flynnem i w jaki sposób rudzielec zaproponował jej miejsce w drużynie.

– Naprawdę chciałaś go zabić jak spał? – Zaśmiał się z lekkim niedowierzaniem Einri, rozcinając ciało upolowanej sarny. – A ten śpioch usłyszał cię tylko dlatego, że za ciężko chodzisz?

Położyła uszy po sobie, gdy wspomniał o jej sławetnej porażce.

– Nie jesteś Fanningiem, żeby się bawić w Cienia – dodał po chwili Einri.

– Cienia? – spytała, zdziwiona.

– Pojawiają się znikąd. Nikt nie słyszy, jak się skradają. A potem... – Flynn przejechał palcem po krtani i wywalił na wierzch jęzor, udając martwego. – To naturalni zabójcy. Całe szczęście, że ich tu nie ma.

– Ale już niedługo się pojawią – stwierdził Einri, wycierając nożyk z sarniej krwi. – Zawsze się pojawiają, jak Sylvan coś kombinuje.

Heather skrzywiła się lekko. Fanningowie... Już gdzieś to słyszała. I chyba nawet widziała.

– Zapamiętałam ich trochę inaczej...

– Kogo? Fanningów?

– Ale miałam wtedy tylko kilka wiosen. Nawet nie wiem dokładnie, ile. Bardzo możliwe, że coś mi się pomieszało.

Wróciła resztkami rozmytych wspomnień do wielkiej wędrówki, którą musiała odbyć z całym plemieniem Czarnoleszych, gdy ludzie doszczętnie zniszczyli ich jedyny dom. Zmuszeni do ucieczki, przemierzali strome pagórki i góry, a gdy zeszli w końcu ze wzniesień, odkryli u ich podnóża rozległy, ciemnozielony las. A na jego uboczu, tuż przy złotych stepach Wielkiej Równiny majaczyła mała, zbudowana z drewna wioska, tętniąca życiem jasnowłosych wilczoludzi...

– Jak na moje nie wyglądali groźnie – stwierdziła, powracając do rzeczywistości.

– Ha! – prychnął Einri. – Żebyś się nie zdziwiła. Biedni nieszczęśnicy zazwyczaj nawet nie wiedzą, co ich zabiło.

Saga o wilczoludziach. Tom 1. Widmo przodkówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz