ROZDZIAŁ XIX

228 87 128
                                    

Phoebe starła krew ściekającą z jej piekącego, zadrapanego policzka. Gdy tylko jej tajemnicza wybawicielka się oddaliła, ukucnęła nad drewnianą klapą prowadzącą do piwnic. Wzięła głęboki wdech, po czym zacisnęła wargi w wąską linię i ostrożnie uchyliła wieko. Nie zdążyła nawet ujrzeć ciemności podziemi, gdyż ostro zakończona włócznia błysnęła jej swym ostrzem tuż przed oczami. Zachwiała się lekko, po czym straciła równowagę i upadła na klepisko.

Z czeluści Groty wynurzył nosa młody Firnejczyk i ponownie wycelował w nią włócznią. Gdy jednak zamiast wroga ujrzał przerażoną, bezbronną dziewczynę, od razu rozpoznał w niej córkę zmarłego alfy. Opuścił broń, a na jego twarz wypłynął niewielki rumieniec zażenowania.

Chwilę później wyciągnął dłoń, by pomóc wstać Phoebe, jednak ona spojrzała na jego rękę z przestrachem i nieufnością. Sama, choć z trudem, podniosła się z gruntu i poprawiła zmiętą spódnicę. Posłała chłopakowi jedno ukradkowe, kontrolne spojrzenie, po czym bez słowa czmychnęła prosto do piwnic. Strażnik jeszcze chwilę stał przed zejściem, obserwując uważnie chatę i sprawdzając, czy nikt nieproszony nie ukrywa się przypadkiem gdzieś w kącie, czekając na idealny moment do ataku. Gdy jednak po dłuższej chwili nie wyczuł niczyjej obecności, również zszedł do podziemi i zamknął za sobą klapę.

Phoebe pospiesznie pokonywała ciasne, ciemne korytarze, za wszelką cenę próbując się nie rozpłakać. Jej serce wciąż biło jak oszalałe, a ciało pamiętało każdy jeden brudny dotyk zdradzieckich dłoni. Chciała odgonić te myśli, odrzucić ten widok jak najdalej, a najlepiej spalić za sobą jak zepsuty most. Ale wiedziała, że Killian już pozostawił na niej to bolesne, piekące piętno.

Wypalił na niej swój ślad, tak jak Sowilianie wypalali runy na swoich nadgarstkach.

Wpadła do jednej z większych skalnych wnęk, oddychając ciężko ze zmęczenia. Powiodła chaotycznie wzrokiem po dziesiątkach zebranych, którzy desperacko podpierali ściany Groty, pogrążając się w żałobie, albo krzątali się z kąta w kąt, nie mogąc usiedzieć w miejscu. Zaczęła ostrożnie przeciskać się przez tłum. Musiała znaleźć ojca. Musiała znaleźć Syriusza. Musiała...

– Phoebe! – Usłyszała za sobą znajomy głos.

Chwilę później na jej ramiona spadły mocno czyjeś dłonie. Zadrżała i odsunęła się dwa kroki do tyłu, prawie wpadając na przechodzącego właśnie Firnejczyka.

– Jasny Zaangu, Phoebe! – Faye przylgnęła do niej, zamykając ją w mocnym uścisku. – Matko, Syriusz tak się o ciebie martwił, ja też się martwiłam!

Młodej Valkyrianównie łzy napłynęły do oczu. Odepchnęła przyjaciółkę od siebie i wbiła wzrok w ziemię.

Faye zlustrowała ją uważnym spojrzeniem. Prędko zauważyła krwawy ślad na bladym policzku dziewczyny. Nie rozmyślając nad tym za długo, chwyciła ją za nadgarstek i podprowadziła w nieco bardziej ustronne miejsce, do małej, niewielkiej wnęki, która nie była akurat wypełniona rozpaczającymi Firnejczykami.

Faye wypuściła powoli powietrze z ust, po czym przyłożyła delikatnie wierzch dłoni do niezasklepionej rany na policzku. Małe, liche światło o odcieniu szmaragdu błysnęło spomiędzy jej palców, otaczając szramę i powoli wnikając w jej wnętrze. Phoebe przygryzła wargę, czując mrowienie i pewne szczypanie. Dyskomfort jednak zniknął po chwili, a zastąpiło go miłe ciepło, rozlewające się przyjemnie po jej skórze.

Faye udało się całkowicie zabliźnić dwa ślady po szponach, został jej tylko ostatni. Nim jednak przyłożyła do niego palce, posłyszała czyjeś kroki, zmierzające szybko w stronę wnęki. Odsunęła pospiesznie dłoń i ukryła ją w fałdach spódnicy, nim Syriusz zdążył zobaczyć resztki blednącego światła.

Saga o wilczoludziach. Tom 1. Widmo przodkówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz