ROZDZIAŁ IV | Czarnolas

376 106 390
                                    

Młoda, jasna łania nieufnie wyłoniła się zza pni ciemnych, starych sosen. Spojrzała przed siebie i wytężając słuch, obserwowała przestrzeń ślepiami czarnymi niczym dwa węgielki. Poruszyła uszkami; nie usłyszawszy jednak nic poza szumem gałęzi i stukaniem dzięcioła na tle świergotu rannych ptaków, zgrabnym ruchem podreptała w kierunku strumienia. Spragniona zaczęła chłeptać wodę, gdy wtem jej czujność zbudził delikatny, ledwie słyszalny szmer. Podniosła łeb, a krople spływały jeszcze po brzegach jej pyska, gdy raniona strzałą prosto w szyję, zachwiała się i upadła na ziemię, dysząc i sapiąc.

Zza krzewów jałowca wyłoniła się postać dosyć wysokiej, dobrze zbudowanej dziewczyny. Spojrzała na konającą, jeszcze wierzgającą racicami łanię i przygryzła wargę. Otrzepała rękawy tuniki, po czym zarzuciła na ramię łuk.

Wyjęła nóż myśliwski i powoli ruszyła w stronę swej zdobyczy. Zatrzymała się jednak w pół kroku, słysząc za sobą szelest trawy i jakieś jakby warczenie. Zacisnęła mocniej palce na rękojeści noża i na lekko ugiętych nogach zaczęła uważnie nasłuchiwać dziwnego pomrukiwania, obserwując, skąd dźwięk ten dochodził.

Chociaż zdążyła przewidzieć, z której strony nadciąga zagrożenie, nie była w stanie przeciwstawić się sile i szybkości przeciwnika. Ten rzucił się na nią niczym dzika bestia, wytrącając jej z ręki broń i przygniatając ją całkowicie do ziemi. Miał ciemne, rozgniewane ślepia i wzrok szaleńca; włosy jego przypominały gęstą, posklejaną brudem plątaninę długiego, siwego włosia, rozczochraną na cztery strony świata, spomiędzy której gdzieniegdzie wystawały liście i pióra. Dzikus, bo innym słowem nie mogła go określić, otworzył paszczę, szczerząc żółte, długie kły. Oddech miał tak paskudny, że prawie ją zemdliło; odór ten przypominał zapach zgniłego mięsa i jaj.

Jego duże, silne pięści zacisnęły się mocno na jej gardle, wbijając w skórę ostre niczym szpikulce pazury. Warcząc i dysząc, patrzył na nią z gniewem, lecz i szaloną satysfakcją w oczach.

Brakło jej tchu. Z całych sił próbowała odepchnąć od siebie jego duże, zwaliste cielsko, lecz na próżno. Kątem oka dostrzegła nóż, który na szczęście upadł niedaleko. Charcząc i krztusząc się, wyciągała rękę najmocniej jak tylko mogła, byleby tylko go dosięgnąć Ciemniało jej przed oczami, nie była w stanie nabrać powietrza. Resztkami sił i świadomości skupiała się na tym, by opuszkami palców musnąć brzeg... Chwyciła broń i wbiła ją ostrzem w szyję dzikusa. Poczuła, jak rozluźnia się ucisk na jej szyi. Łapczywie nabrała powietrza, lecz wciąż nie przestawała się krztusić. Używając całych swych sil przewróciła na bok cielsko przeciwnika. Dysząc i chrząkając patrzyła, jak w jego szeroko otwartych ślepiach maluje się szok. Dla pewności dźgnęła go jeszcze dwa razy.

Oddychała ciężko i z trudem. Wstała znad ciała i zaczęła kaszleć, mając wrażenie, że zaraz wypluje własne wnętrzności. Dotknęła obolałej szyi, która piekła ją równie mocno niczym podrażnione gardło. Pod palcami wyczuła zadrapania i ciepłą, lepką ciecz. Zaklęła pod nosem.

I znów usłyszała za sobą szmery zwiastujące pojawienie się kogoś nowego. Stanęła w pełnej gotowości, czując, jak serce zaczyna bić coraz szybciej i szybciej...

Tymczasem z leśnej gęstwiny wyszedł młody, wysoki mężczyzna ubrany w tunikę i z łukiem na plecach. Twarz miał bladą i szczupłą, o ostrych rysach i wyraźnie zaznaczonych kościach policzkowych. Modrymi oczami o przedziwnej głębi spoglądał raz na truchło dzikusa, to raz na dziewczynę.

– No już, to tylko ja. Schowaj to – nakazał jej.

Opuściła ostrze, oddychając z ulgą.

Podszedł do ciała. Oczy dzikusa, szeroko otwarte, wyrażały pustkę; wciąż jednak wysoko uniesione, krzaczaste brwi nadawały jego twarzy jakby zdziwienia. Krew sączyła się z ran na szyi plamiąc skóry i futra, w które był odziany. Jedno z jego wilczych, siwych uszu nosiło ślady zadrapań, a w innym miejscu zostało wręcz naderwane.

Saga o wilczoludziach. Tom 1. Widmo przodkówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz