I.V

234 27 21
                                    

Dazai siedział w swoim ulubionym barze o nazwie Łupin i wpatrywał się w szklankę wypełnioną whisky z lodem. Podniósł nieco rękę po czym palcem wskazującym nacisnął na okrągłą bryłę i czekał aż ta się wynurzy na powierzchnię by mógł powtórzyć ten proces. Właśnie przed chwilą odszedł ostatni z jego przyjaciół tłumacząc się tym, że musi odwiedzić jeszcze dzieci na którymi sprawował piecze bonim to obiecał. Zaproponował nawet to żeby poszedł z nim wiedząc, że młodsi lubią towarzystwo szatyna jednak ten odmówił mówiąc, że jest już dzisiaj zbyt zmęczony by iść jeszcze kogoś o tak niewinnym umyśle i nie palnąć czegoś co zmieni ich światopogląd lub mogłoby to zrobić jeśli wzięliby to na poważnie. Nie zamierzał jednak ryzykować więc powiedział stanowcze pas co niebieskooki rozumiał. Pożegnał się z nim czochrając mu włosy i mówiąc by się dzisiaj wyspał po czym wyszedł z budynku.

Brązowooki śledził go przez chwilę wzrokiem dopóki ten nie zniknął, a potem przeniósł wzrok na praktycznie pełną szklankę starszego. Nie dziwił się jednak, że ten nic nie wypił. Przyjechał samochodem więc byłoby to raczej kłopotliwe gdyby podczas jazdy rozbił się o jakiś słup lub samochód z naprzeciwka. Westchnął niemalże kładąc głowę na stole i wpatrując się obecnie w drugie, puste naczynie po soku który wypił drugi jego przyjaciel. Znajdowało się w nim zamiast alkoholu sok, jeśli się nie mylił pomidorowy, a on mógł się tylko zastanawiać po co właściciel zaopatrzył w niego lokal w którym od początku był zamysł do picia trunków. Oparł łokcie o blat po czym podniósł się nie mogąc usiedzieć w miejscu. Tak jak z osobami mu bliskimi mógłby siedzieć tam godzinami to robienie tego w samotności przypominało mu tylko o tym co już zdążył stracić i o tym co straci w przyszłości. Podnosił się zostawiając pieniądze za swój niedopity napój po czym odwrócił się na pięcie i skierował się do wyjścia. Już po chwili znajdował się na zewnątrz, a chłodny, nocny wiatr uderzył w jego rozgrzaną skórę przez co pojawiła się u niego gęsią skórka. Lubił jednak to uczucie więc nie narzekał i skierował się w stronę swojego kontenera w którym będzie zmuszony spędzić czas do rana.

Mógł sobie co prawda kupić własne mieszkanie, było go na to stać jednak nie zmieniało faktu, że Mori z pewnością by się do tego jak nic przyczepił chociaż nie zrobiłby tego bezpośrednio. Nie chciał mieć go blisko siebie w razie gdyby szatyn planował go zabić co szczerze go rozśmieszało. Skoro były lekarz myślał, że skoro zabił swojego poprzednika będąc jego najbardziej zaufaną osobą i myślał, że on mógłby również to zrobić znajdując się w jego pobliżu był jak najbardziej w błędzie. Nie interesowało go przejęcie mafii po nim, gdyby mógł na zawsze zostałby na swoim teraźniejszym stanowisku, a nawet cofnął się nieco w dół nie chcąc mieć tylu obowiązków na głowie ile miał aktualnie.

Przeskakiwał z nogi na nogę próbując trafiać nimi na przemian w centrum kostki brukowej czym wbrew pozorom ćwiczył nieco swoją koncentrację i skupienie. Jednocześnie wziął do ręki przenośną konsolę zaczynając nową grę i ani razu nie nadeptując na krawędź. Uśmiechnął się pod nosem powoli coraz bardziej się w to wkręcając dopóki nie musiał się ku jego niezadowoleniu zatrzymać by przejść przez pasy. Nie jechał żaden samochód jednak światło informujące o tym czy można przejść było przeczące. Wzruszył ramionami nie interesując się tym i przechodząc na drugą stronę. Miał na koncie o wiele więcej i bardziej poważnych przestępstw niż to. Zaczął cicho nucić pod nosem spoglądając ku górze i krzywiąc się lekko gdy nie dostrzegł żadnej gwiazdy. Takie jednak były uroki Yokohamy i niestety musiał to zaakceptować. Nie posiadał w końcu zdolności, ani nikogo i takiej nie znał dzięki której mógł podziwiać niebo rozświetlone milionami małych punktów, które w rzeczywistości mogą już nie istnieć, będąc w tak dużym mieście. Zatrzymał swój krok ponownie czując jednocześnie jak ogarnia go przygnębienie i słysząc, że ktoś do niego dzwoni.

Rozważał wszelkie za i przeciw w swojej głowie. Jeśli był to Mori to mógł się jeszcze jakoś wytłumaczyć kolejną próbą skończenia ze sobą. Tak samo by było z Kouyou, która i tak za nim nie przepadała oraz można pod to podciągnąć Hirotsu choć on z tego powodu byłby raczej dość niezadowolony. Gorszym przypadkiem byłoby gdyby dzwonił do niego Odasaku chcąc się dopytać czy już wrócił do siebie lub Ango który chciałby się zapytać czy przypadkiem nie zostawił tam zegarka na co oczywiście szatyn odpowiedziałby, że nie ponieważ by to zarejestrował. Przy okazji umówiłby się z nimi na kolejne spotkanie chociaż i tak miał już dosyć ludzi na najbliższe kilka lat. Był zmęczony tym, że jego życie w ostatnim czasie sprowadziło się do dość bolesnej dla niego rutyny. W końcu każdy wiedział, że nie znosił bólu chociaż miał na niego dość dużą tolerancję. W najgorszym przypadku mógł być to Chuuya. Wtedy nie wiedział czy by wytrzymał i nie skończyło się to tak jak ostatnio. Postanowił jednak zaryzykować i odebrał połączenie.

— Halo, Dazai?

Odetchnął z ulgą słysząc po drugiej stronie Ozaki. Co prawda miała dość zbliżony temperament do rudzielca jednak tamten był zdecydowanie o wiele bardziej porywczy. Na tą myśl ścisnął mu się żołądek.

— Tak, to ja! W czym mogę pomóc?

— Chciał cię tylko poinformować, że Chuuya przeszedł właśnie operację. Pozytywnie rzecz jasna — jej głos był spokojny chociaż dało się w nim doszukać echa przytłumionych emocji. Osamu za to miał wrażenie, że w jego ustach gwałtownie zaschło. Oparł się o ścianę obok.

— Co się stało? — Zapytał mimo wszystko normalnym tonem.

— Chuuya chorował na hanahaki — na tą wiadomość otworzył szerzej oczy. — Znaleziono go dzisiaj w jego apartamencie po tym jak kazano przekazać mu pewne dokumenty. Nie oddychał. Udało im się jakoś go zoperować jednak podobno ma nie mieć wspomnień o osobie którą kochał. Czy wiesz może-

Rozłączył się niespodziewanie, a urządzenie wypadło mu z drżącej dłoni tak samo jak on po chwili upadł na kolana. Ukrył swoje usta w zgięciu łokcia czując nadchodzącą falę kaszlu. Szybko musiał jednak ten zabieg przerwać czując, że to wcale nie pomaga, a tylko bardziej pogarsza sytuację. Już po chwili chodnik zdobiły czerwone krople, a z pomiędzy jego palców wystawały co jakiś czas pojedyncze płatki. Wpatrywał się tępo przed siebie nie zwracając zbyt wielkiej uwagi na ból gdyż przez ostatnie tygodnie zdążył się do niego przyzwyczaić. Uśmiechnął się niemrawo pod nosem chociaż nie czuł nawet grama rozbawienia.

— Ah... Kto by pomyślał? — Zaśmiał się i zacisnął oczy by pozbyć się mokrego poczucia. — Chyba powinienem kupić sobie w najbliższym czasie trumnę.

Kwiaty dla Ciebie || Soukoku hanahaki au ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz