Rozdział 4 - Natręt

2 2 0
                                    

Wstałem gdzieś koło godziny 8:37. Obudził mnie jakiś dziwny szelest dochodzący z samego czubka drzewa. Dziwne było również to, że położyłem się spać bez koca a obudziłem się przykryty, ale już dobra. Po chwili okazało się, że to dziwne stworzenie wlazło tam wyżej i jakby czegoś szukało.
- Rety, czego się tak tłuczesz? Coś się stało czy co? - spytałem zaspany.
- Nie, Panie, przepraszam. Już schodzę. Wybacz, nie chciałem cie obudzić. Szukałem tylko czegoś do jedzenia, i znalazłem - powiedział schodząc niżej. Kieszenie jego płaszcza były wypełnione jakimiś dziwnymi... owocami?
- Co to jest? Nigdy czegoś takiego nie widziałem - rzekłem.
- Wiem, ponieważ w budynku, w którym mieszkałeś, nie można było dostać czegoś takiego. Jeśli chodzi o rozmieszczenie na drzewie, to rosną na samym czubku. W dodatku nie zwisają w dół jak normalne owoce, tylko rosną do góry. Proszę, możesz je spokojnie jeść. Nie są trujące dla ludzi, więc nic ci po nich nie będzie - powiedział wyciągając owoce ze swojej kieszeni.
Ten owoc wyglądał na prawdę dziwnie. Kształtem przypominał mango, ale to na pewno nie był ten owoc. Rzeczą, która zdziwiła mnie najbardziej było to, że ten owoc był półprzezroczysty. Miał niebieski kolor, lecz można było zobaczyć prześwitujące przez niego słońce, kiedy się go pod nie podstawiło. Szczerze bałem się trochę jeść tego czegoś, bo nie wiedziałem, co to tak na prawdę jest.
- Coś się stało, Panie? Wszystko ok? - spytało stworzenie.
- Weź mnie tak nie nazywaj, nie jestem i nie będę żadnym twoim "Panem". Poza tym nie będę jadł tego czegoś. Nie mam pojęcia co to jest, więc się tego nawet nie dotkne - odrzekłem.
- Panie, nie masz się o co martwić. Ten owoc nie zagraża twojemu zdrowiu, spokojnie.
- Ale dlaczego ci tak bardzo zależy na tym, żebym to zjadł? Mam jedzenie, nie musisz mi więcej przynosić. Z resztą, co ty tu jeszcze robisz? Powiedziałem ci, że masz iść, więc czego tu jeszcze szukasz?
- Panie, dlaczego taki jesteś? Chce ci tylko pomóc. Proszę, zaufaj mi.
- Na tym świecie nie mam już osoby, której mógłbym zaufać... - powiedziałem, po czym nastała głucha cisza.
- Ten przyjaciel... Był dla ciebie bardzo ważny, nie?
- Tsa... A z resztą po co będę ci się tłumaczyć. I tak pewnie nie będziesz chciał słuchać.
- Nie. Jeśli chcesz mi powiedzieć, to posłucham z przyjemnością-
- N-nie... Na razie nie chce tego mówić. Może kiedyś...
- No dobrze, skoro nie chcesz, to nie będę cię zmuszać. Powiedz mi chociaż jak miał na imię.
- Nazywał się Aaron. Był ode mnie 2 lata straszy...
- Rozumiem. Cóż, na razie tyle chciałem wiedzieć. Teraz zjedz coś i idziemy. Stanie w miejscu nie jest dobrym pomysłem - powiedział, po czym przysunął te dziwne owoce bliżej mnie.

Wciąż się ich obawiałem, ale nie chciałem się już kłócić. Nie miałem już na to siły. Wziąłem jednego i ugryzłem. Okazało się, że owoc był bardzo słodki i soczysty. Jednak nie był taki zły. Zjadłem jeszcze dwa i zacząłem się zbierać. Chciałem zejść z tego drzewa normalnym sposobem, ale oczywiście ta dziwna kreatura musiała mnie z niego ściągnąć osobiście. Zaczęliśmy znowu iść przed siebie. Kiedy szliśmy, napotkaliśmy dużo niebezpiecznych stworzeń oraz roślin. Były tam między innymi ogromne latające stworzenia z żelowymi kapeluszami i dziwnymi mackami, małe, białe, latające wróżki, które sprawiały wrażenie jakby płonęły, dzikie psy wyglądające jak ten, którego spotkaliśmy wcześniej i wiele innych zwierząt. Jeśli chodzi o rośliny, to rosły tam długie, niebieskie kwiatki w kształcie kieliszków, wielkie wygięte w dół łodygi, na których rosły dziwne, zielone, ociekające dziwną mazią kule i wiele wiele innych, których nie potrafię nawet opisać. Szczerze mówiąc, wyglądało to zjawiskowo. Gdyby mi ktoś powiedział, że te wszystkie cuda natury mogłyby mnie zabić, nigdy bym nie uwierzył. Cały ten las był na prawdę magiczny. Czułem się jak w jakiejś bajce. Po chwili weszliśmy w strefę, gdzie drzewa prawie w całości zasłaniały nas od światła słonecznego. Latało tam bardzo dużo dziwnych, świecących robaków. Wyglądem przypominały ćmy, jednak były dużo większe od nich. Można nawet powiedzieć, że były większe od mojej dłoni. W sumie to wyglądały uroczo. Chciałem pogłaskać jedną z nich, ale nie pozwoliła mi na to.
- Nie są groźne, więc możesz ich spokojnie dotknąć - powiedziało stworzenie zrywając z niskiego krzaka jakieś kolejne dziwne owoce - jeśli je weźmiesz i wystawiasz rękę, same do ciebie przylecą. Spróbuj.
Zabrałem od niego owoce. Wyglądały dość dziwnie. Ich kształt przypominał zniekształconą gwiazdę jasnożółtego koloru. Kiedy wystawiłem rękę z owocami, wszystkie ćmy się nagle zleciały. Każda zabrała sobie po jednym i zaczęły jeść. Wyglądało to uroczo.
- Złap jedną. Posłuży nam jako lampion, hehe.
- Eh? Ale po co? Nie chcę, z resztą mogę jej zrobić krzywdę - odrzekłem.
- Nic im się nie stanie, są bardziej wytrzymałe niż myślisz.
- Eh, no już dobra - powiedziałem, po czym szybkim ruchem złapałem jedną z nich. Była taka... puszysta. Jej "futerko" było biało-zielone. Miała dwie pary oczu z czerwonymi tęczówkami. Za wszelką cenę próbowała się wyrwać, ale nie chciałem jej na to pozwolić.
- Brawo, udało ci się złapać dziewczynkę - powiedział.
- Eh? Ale skąd to wiesz?
- Dziewczyny mają trzy pary skrzydeł. Faceci mają tylko dwie. Masz szczęście, bo dziewczyny są bardziej przyjazne i lubią spędzać czas w towarzystwie ludzi, oczywiście jak będziesz je karmić. Jeśli chcesz, żeby została z tobą dłużej, musisz wziąć zapas tych owoców. Inaczej po prostu odleci. Daj jej jeszcze kilka tych gwiazdek, żeby ją przekupić, by została z tobą.

Zrobiłem tak, jak mi doradził. Dałem jej jeszcze trzy owoce, po czym ćma sama zaczęła się do mnie kleić. Zupełnie nie chciała ze mnie zejść i cały czas siedziała mi na ramieniu poszukując więcej owoców. Postanowiłem nadać jej imię.
- Od teraz będzie się nazywać Megan - powiedziałem.
- Heh, urocze imię. W zasadzie to jej pasuje - odpowiedział stwór.
- Czekaj bo ty powiedziałeś że... też nie masz imienia, prawda?
- No, niestety tak wyszło.
- To skoro już się do mnie przyczepiłeś, to nie będzie ci przeszkadzać jak będę mówić na ciebie na przykłaaad... Xen?
- Hmm? Xen? Nie słyszałem takiego imienia, ale szczerze bardzo mi się podoba.
- To w takim razie od teraz jesteś Xen. I tak jak powiedziałem: nie musisz nazywać mnie "Panem".
- Ale ja chcę cię tak nazywać. Poza tym dlaczego ci to tak przeszkadza?
- Przeszkadza mi sama twoja obecność. Przecież możesz sobie łazić gdzieś tam. Z tego co mówiłeś to jesteś tu tylko dlatego, że chcesz się po prostu wzmocnić, tak? Więc idź sobie i mnie zostaw. Poza tym ja sobie poradzę bez ciebie - odrzekłem. Po tych słowach nastała niezręczna cisza. Xen sprawiał wrażenie smutnego, ale nie przejmowałem się tym, ponieważ to poniekąd miało go zaboleć. Chciałem, żeby się ode mnie odczepił. Potrzebowałem po prostu samotności. Tamtych gnojów w potarganych szmatach już zgubiłem, to teraz przykleił mi się do dupy kolejny, tylko mniejszy. Denerwowało mnie to strasznie, ponieważ nie ważne ile razy mu powiedziałem, że ma sobie iść, on i tak siedział koło mnie. Łaził za mną przez kolejne dwa dni. Codziennie go odpędzałem, ale on niczego sobie z tego nie robił. Uczepił się mnie jak rzep psiego ogona i teraz nie chce mnie zostawić w spokoju. Już kilka razy dałem mu jasno do zrozumienia, że ma się ode mnie odpieprzyć, ale on i tak łaził mi koło nosa. Muszę mu w końcu wbić do głowy to, że jego towarzystwo nie jest dla mnie interesujące.

- Xen, czy ty możesz się w końcu zastosować do moich poleceń? - zapytałem poirytowany.
- Oczywiście! Co chciałbyś, żebym zrobił, Panie?
- Daj mi w końcu spokój. Łazisz za mną jak smród po gaciach mimo tego, że cały czas cię przepędzam. Możesz w końcu przestać? Jedyne co robisz to tylko mnie denerwujesz.
- Ale Panie... Ja... tylko chciałem dobrze. Z resztą mówie: nie mogę cię tak po prostu zostawić... Jeśli coś ci się stanie to sobie tego nie daruję... Nie chce, by coś ci się stało...
- Powiedziałem ci: dam sobie radę. Nie musisz łazić za mną krok w krok, ponieważ umiem sobie poradzić. Daj mi w końcu spokój i odpieprz się ode mnie. Nie prosiłem się o to, byś przy mnie łaził, więc odwal się w końcu ode mnie. Nie chce cię tu więcej widzieć, rozumiesz? - powiedziałem. Widać było, że te słowa go zabolały, ale wolałem jasno postawić granicę niż traktować go pobłażliwie i później się tłumaczyć.
- T-to jeśli tak bardzo nie cierpisz mojego towarzystwa, mogę po prostu chodzić gdzieś koło ciebie i pilnować, czy wszystko jest ok... Mogę?
- Nie, masz sobie iść i więcej nie zawracać mi dupy. Daj mi w końcu święty spokój, będę wdzięczny. A teraz idę, bo w takim tempie nigdy nie zajde. Żegnam - powiedziałem, po czym poszedłem przed siebie. Xen stał jeszcze w miejscu i gapił się na mnie, ale postanowiłem mieć to w dupie. Później już go nie widziałem. Nie szedł za mną, co mnie ucieszyło. Idąc zbierałem po drodze różne owoce oraz inne przydatne mi rzeczy. Megan cały czas siedziała na moim ramieniu. Co jakiś czas dawałem jej po jednym owocu, żeby nie odleciała. Idąc leśną ścieżką ciągle napotykałem na coraz to dziwniejsze rośliny i stworzenia.
Postanowiłem zrobić sobie chwilę przerwy. Usiadłem na wystającym korzeniu jednego z drzew, żeby chwile odpocząć. Megan w międzyczasie położyła mi się na kolanach, powierciła się trochę i poszła spać. Normalnie jak kot. Położyła się na brzuchu i uroczo wyciągnęła swoje skrzydełka jak najbardziej się dało. Dałem jej jeszcze przed spaniem kawałek tego dziwnego owocu. Oczywiście zjadła go i natychmiast usnęła. Widać było jak jej świecący na niebiesko odwłok powoli wygasał. Urocza jest. Chyba zostawię ją sobie jako zwierzątko. Meh, dobra. Odpocznę chwilę i znowu wyruszam, bo nie ma co zwlekać.
Gdy już nabrałem trochę więcej siły, wziąłem Megan i włożyłem ją do kaptura mojej bluzy, ponieważ nie chciałem jej budzić. Podsunąłem jej kolejny kawałek owocu, by mogła go zjeść kiedy wstanie i poszedłem dalej.

Uwięzieni Przez Miłość Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz