Wracałam do domu szczęśliwa. Mimo , że nadal uważałam ,że chłopak ma swoje wady ,których nie cierpiałam. To chociaż mniej go nienawidziłam. Nagle odczuwałam jakieś emocje. Było to dobre odczucie. Weszłam do bloku i zdecydowałam się wejść po schodach. Gdy dotarłam na górę i otworzyłam drzwi od razu krzyknęłam:
- Lucy!! Wróciłam!
Przywitała mnie cisza , było to niepodobne do mojej siostry ,żeby nie zaatakować mnie od razu przy wejściu. Udałam się do jej pokoju i okazało się ,że zasnęła. zdjęłam z siebie płaszcz oraz buty i położyłam się koło niej. Biedaczka była chora. Zaczęłam rozmyślać o tym co się wydarzyło. Nagle jednak zorientowałam się ,że nie słyszę oddechu Lucy. Przełożyłam ucho do jej ust. Ona nie oddycha! Lucy nie oddychała!!
Czekałam i czekałam w poczekalni, z każda minuta się bardziej stresując i martwiąc. Zadzwoniłam po karetkę, a moją siostrę zabrała karetka do szpitala. To wszystko pamietam jak przez mgłę. Teraz w ogóle nie obchodził mnie jakiś Jack ani nikt inny. Liczyła się tylko Lucy, o której zdrowiu nic nie wiedziałam. Pieprzone szpitale. Czekam tu już od jakiś 3 godzin i żadnej informacji zwrotnej.
Po jakiś 5 godzinach od zabrania Lucy przyszedł do mnie lekarz.
- Pani siostra odzyskała przytomność. Ale..
- Niech Pan szybko mówi jakie ale.
- Lucy Parker jest chora- doktor bardzo się zmartwił mówiąc te słowa.
- No wiem przeziębiona, przepiszcie jej jakieś leki i zabiorę ją do domu.
- Pani nie rozumie..- lekarz zaczął się jąkać.- Ona ma nowotwór złośliwy płuc. Praktycznie nieuleczalny.W tym momencie łzy napłynęły mi do oczu . Rozpadałam się na coraz mniejsze z każda chwila kawałeczki ,jak porcelana gdy upadnie z wysokości . Nie mogłam tego znieść. Wszystkie emocje się we mnie skumulowały nagle wypłynęły. Cała relacja z Jackiem oraz teraz ta choroba. Poczułam niemal fizyczny ból.
- Gdyby jednak coś dało się zrobić. Jakąś operacje? Zdobędę tyle pieniędzy ile trzeba- powiedziałam wręcz błagalnym tonem.
- Możemy zacząć chemioterapię. Będzie to jednak bardzo kosztowne w jej przypadku.
-Zdobędę pieniądze. Mogę się z nią zobaczyć?- spytałam nadal płaczliwym tonem.
- Jak najbardziej. Leży w sali numer 9.
Pobiegłam tam najszybciej jak tylko mogłam. Widok ledwo żywej Lucy na zawsze zostanie mi przed oczami. Czułam się fatalnie. O wiele gorzej niż podczas swoich epizodów depresyjnych. Weszłam do salki nadal płacząc.
- Słyszałaś diagnozę?- spytałam niemal szepcząc siostrę.
- Tak.. Ale nie płacz Melanie, bo też zacznę. Nie chce widzieć cię w takim stanie- powiedziała z tonem , który mówił ,że nie pogodziła się z chorobą ,ale chciała to ukryć.
- Cholera. Nie ma takiej opcji. Jesteś chora, a ja nie mogę ci pomóc- powiedziałam już totalnie się rozklejając.- Możemy jedynie poddać cię chemioterapii ,która przedłuży ci życie.
- Nie chcę- odpowiedziała moja siostra zupełnie bez emocji.- Nie mamy pieniędzy. nie zamierzam cię obciążać przed śmiercią. Pracujesz , uczysz się i doskonale wiem ,że ledwo dajesz radę. Nas na to nie stać.- Żartujesz sobie?!?- podniosłam głos z wyrzutem.- Jesteś najważniejsza osobą w moim życiu , nie dam ci tak łatwo odejść. Zdobędę potrzebne pieniądze.
Siostra nie chciała się kłócić wiec tylko kiwnęła słabo głową. Powiedziałam z nią trochę i wyszłam. Nie chciałam oglądać siostry w takim stanie ,ale wiedziałam ,że mnie potrzebuje. Gdy zbliżał się ranek poszłam jednak do mieszkania trochę odpocząć.
Mieszkałyśmy same od kiedy nasza matka poznała kogoś i wyjechała. Była kolejną osobą , której nienawidziłam. Przez nią zamiast mieć beztroskie życie siedemnastolatki , zajmowałam się swoją siostrą tak jak powinna robić to matka. Jednak ona miała nas zupełnie w głębokim poważaniu.
Gdy Lucy nie było. W mieszkaniu panowała cisza.Rzadko się to zdarzało. Ale uwielbiałam gdy nikt nie rozmawiał przez telefon albo puszczał muzykę tylko można było usłyszeć własny oddech. Od razu po przyjściu rzuciłam się na łóżko i zasnęłam.
Obudził mnie dzwonek do drzwi. Zerknęłam na zegar na ścianie. Było już późne popołudnie. Kto to może być skoro nie mam znajomych a Lucy leży w szpitalu? Wstałam jak szybko mogłam i pognałam do drzwi. Gdy je otworzyłam moim oczom ukazał się Jack.
- Cześć , mieliśmy kończyć projekt. Zapomniałaś? I dlaczego masz na sobie tą samą sukienkę co wczoraj w klubie?
- Nie, nie. Po prostu.. Ciężka noc. Wejdź.
Chłopak dłużej się nie zastanawiał. Wszedł do mieszkania i zatrzasnął za sobą drzwi.
- Ładnie tu masz. Mieszkasz sama? - Na te słowa zacisnął mi się żołądek.
- Z siostrą, ale.. jej dzisiaj nie będzie.
- Rozumiem.
Zaprowadziłam Jack'a do mojego pokoju.
- Rozgość się , a ja tyko pójdę się odświeżyć i przebrać.
Poszłam do łazienki. Umyłam się i przebrałam w dresy. Spięłam włosy w luźnego kucyka ,żeby chłopak nie musiał czekać.
Usiedliśmy do projektu. Mimo ,że zostało nam mnóstwo czasu mieliśmy go prawie skończonego. Nie lubiłam rozwlekać mieczyk w czasie ,dlatego większość zrobiłam sama w domu.
- Jesteś jakaś nieobecna i przygnębiona. Co cię gryzie śnieżynko? Zazwyczaj jesteś sarkastyczna i zimna jak śnieg.
W tym momencie nie wytrzymałam i wybuchłam płaczem. Wszystkie emocje kumulowane od jego przyjścia słynęły ze mnie w tym momencie. Przypomniałam sobie o Lucy...
- Moja siostra... ona - mówiłam jąkając się przy tym.- Ona ma raka. Leczenie jest bardzo kosztowne ,a mnie na to nie stać. Pracuje i uczę się . Ledwo nas utrzymuję. Nie mogę już więcej na siebie wziąć. Ja nie dam rady. Nie przeżyję jak ona umrze. A podobno to tylko kwestia kilkunastu miesięcy.Powiedziałam to wszystko na jednym tchu. A Jack tylko wstał i mnie przytulił. Zamknął mnie w uścisku tak mocnym ,że ledwo mogłam oddychać. Pogłaskał mnie po włosach i złożył na nich bardo czuły pocałunek.
- Spokojnie, nie martw się pieniędzmi. Pomogę ci. Cała moja mafia ci pomoże. Tylko... - chłopak tutaj się zawahał.
- Tylko co? Zrobię wszystko ,żeby uratować Lucy- w moim głosie pojawił się cień nadzieji na zdobycie pieniędzy dla mojej siostry.
- Musiałabyś wyjść za mnie i wstąpić do mojej mafii.