Grudzień 1979 – Październik 1981
Regulus nie był odważny, dobry czy szczery. Był przede wszystkim Ślizgonem, zdolnym do kłamstw, intryg i zadawania bólu. Uważał się za kogoś kto był w stanie wymyślić plan na wszystko, kto oszukiwał najbliższych przez lata, kto dążył do celu za wszelką cenę. Był dla niektórych tylko marnym Śmierciożercą, dziedzicem rodu Black czy młodszym bratem Syriusza. Regulus kiwał głową na zgodę osobom, które nazywały go małym Wężem czy zimnym draniem. Ale Regulus nie był naiwny. Przynajmniej tak o sobie myślał. Ale informacja o śmierci jego ojca, a później o śmierci Walburgii nim wstrząsnęła. To nie było coś czego się spodziewał w przeciągu kilku najbliższych lat. Wiedział, oczywiście, że wiedział, o tym, że kiedyś jego rodzice odejdą. Był przygotowany na bycie dziedzicem, ich spadkobiercą przez większość swojego życia.
Był zaznajomiony ze stratą, śmiercią i bólem.
Ale w wieku lat osiemnastu usłyszał, że jego ojciec nie żyje. Osoba, z którą co niedziele grał w szachy, siedział w gabinecie podczas ich nauk, gdzie Orion wygłaszał mu mowy i starał się przekazać wszystko co powinien wiedzieć jako dziedzic. Jego ojciec, który może i był trochę z boku w życiu całej ich rodziny i pozwalał, by Walburga grała pierwsze skrzypce, zawsze był dostępny dla Regulusa. I bardzo często czuł jego obecność, wzrok czy oceniającą postawę. Orion go nie opuszczał. Nie przepuścił też żadnej okazji, by posłuchać jak Regulus grał na skrzypcach. Ale nie podczas zajęć z nauczycielem, czy w czasie rodzinnych spotkań, podczas których Walburga kazała mu się pokazać i odpowiednio zaprezentować. Orion zawsze wiedział, kiedy Regulus grał dla przyjemności we własnym pokoju czy salonie. Nigdy go nie pochwalił, nie powiedział, że jest z niego dumny, ale coś w jego oczach wskazywało na to i Regulus trzymał się tego najbardziej jak mógł. Ten wyraz dumy, który ocieplał jego serce na cenne kilka minut.
A teraz miało tego wszystkiego zabraknąć.
Nie z powodu tego, że Regulus sfingował własną śmierć. A może nie przyznawał się do tego, że jednak żył. Nie. Jego ojciec, jeśli wierzyć słowom Stworka, odszedł bo był zbyt rozpaczny i chorował od pogrzebu Regulusa, aż pewnego ranka po prostu nie wstał. Umarł we śnie, męczony gorączką i halucynacjami przez ostatnie dwa dni. Umarł w ciszy, samotnie i w cierpieniu.
– Mistrz Black ciągle powtarzał, że wierzy – powiedział Stworek. Regulus poczuł jak zamarzał niczym pod wpływem Petrificus Totalus. Patrzył szeroko otwartymi oczami na skrzata domowego. – Wierzył, że panicz Regulus żył. I że panicza trzeba szukać, a nie organizować pogrzeb.
– Naiwni nie tracą wiary – odpowiedział na wpół automatycznie. Przeczytał kiedyś to zdanie w jednej z książek. Nie był w stanie pozbyć się tego bolesnego uścisku w klatce piersiowej na myśl, że właśnie powiedział to w odniesieniu do swojego ojca. – Dla wszystkich Regulus Black nie żyje. I niech tak pozostanie.
Długie uszy Stworka oklapły na to stwierdzenie.
***
Regulus był naiwny. Niczym małe dziecko, które wierzy, że mama jest w stanie rozwiązać każdy problem, a tata niczego się nie boi. Wmówił sobie, że poradzi sobie – udając martwego, odcinając się od wszystkich i dążąc do celu, który sobie wyznaczył.
Ale o to spędzał pierwsze Boże Narodzenie bez rodziny obok, bez wytrawnych potraw przygotowanych przez cały zastęp skrzatów, bez ciepłego uścisku Narcyzy, śmiechu Bellatrix i głośnych komentarzy jego matki kiedy rozmawiała z ciotką Druellą.
CZYTASZ
Pod ochroną || Regulus Black
FanfictionUznany za zmarłego, opiekuje się Chłopcem-Który-Przeżył. Śmierciożerca wychowuje dziecko, które pokonało Czarnego Pana. Niszczyciel horkruksów zajmuje się kolejną cząstką duszy Voldemorta. Regulus Arcturus Black wziął pod opiekę Harry'ego Jamesa Pot...