05. Zwycięzcy nie przyjmują porażki

315 35 27
                                    


 Marzec 1986 – Wrzesień 1986


Zwycięzcy nie przyjmują porażki. Nie akceptują błędów, nie znają gorzkiego smaku jaki pozostawia na języku niepowodzenie. Regulus nigdy nie twierdził, że był zwycięzcą. Ale może dla innych był kimś takim. Urodzony w bogatej i czystokrwistej rodzinie, nigdy nie musiał udowadniać swojej wartości, mógł pić z kryształowych kieliszków i mieć skrzata na każde swoje wezwanie, który spełniłby każdą zachciankę młodego panicza.

Nie czuł się jednak jak zwycięzca. Był chodzącym żywym trupem, zamieszkałym w opuszczonej rezydencji rodu Black, a jego jedynym połączeniem ze starym życiem do tej pory był skrzat domowy. Reszta świata znała go jako Alexandra Robinsona, a nie Regulusa Blacka. A teraz Severus Snape poznał prawdę i co gorsza zmusił go, aby zawarł z nim umowę.

– Źle się stało, panie – mamrotał Stworek, gdy usłyszał co się wydarzyło. – Źle, bardzo źle.

– Możemy to wykorzystać – przekonywał Regulus. Nie wiedział tylko czy przekonywał sam siebie czy Stworka. – Snape nam się przyda.

Regulus nie był w stanie przyznać się do porażki. Nie chciał powiedzieć, że popełnił błąd, udając się na Nokturn, nie zabijając Severusa czy składając Wieczystą Przysięgę. Bo jeśli miał zostać zwycięzcą to nie mógł przyznać się do porażki, gdy jeszcze nie zaczął czegokolwiek robić.


***


W świecie, w którym żył mały Harry Potter potrzebny był bohater. Nie musiał być to ktoś w pelerynie superbohatera czy jeden z Wielkich Czarodziei świata, o których opowiadał Regulusowi ojciec. Harry potrzebował osoby, która wiedziała, że nie przegra. A przede wszystkim nie podda się w połowie, nie stwierdzi, że szala strat i zysków przechyla się w złą stronę. Harry Potter potrzebował zwycięzcy, który nie przyjmie porażki jako rezultatu swoich działań. Regulus zaczął się zastanawiać, kiedy stał się taką osobą dla innych. I czy kiedykolwiek chciał nią być.

Ale patrząc w te zielone oczy małego chłopca, wiedział, że porażka nie wchodziła w grę.

Gdy Regulus widział się z Harrym po raz drugi, dzieciak nie uciekał już z domu. A Regulus mógł się nazywać głupcem, że w ogóle wrócił na Privet Drive, ale po tym jak ostatnio odprowadził chłopca pod drzwi i odszedł tak jak Harry go prosił, bo był przerażony wizją, że wuj Vernon mógł go zobaczyć z nieznajomym. Teraz jednak Regulus poczekał, aż mężczyzna wyjdzie, wsiądzie do tej maszyny śmierci i odjedzie z podwórka. Kobieta, która była ciotką Petunią trzęsła się nad pulchnym dzieckiem i zapinała mu pasy na tylnym siedzeniu. Jej obcasy uderzały o betonowy podjazd w rytm jej dziwnego podskakiwania i ciągłego mówienia do syna „Dudziaczku". Po kilku minutach wsiadła na miejsce z przodu i samochód odjechał. Regulus odczekał jeszcze kilka minut i podszedł do domu pod numerem czwartym i zastukał delikatnie w drzwi. Jeśli będzie trzeba to postanowił, że wyważy drzwi, a dostanie się do Harry'ego i z nim porozmawia.

Regulus nie był bohaterem. Harry nie potrzebował bohatera. Ten maluch potrzebował kogoś, kto nie odprowadzi go pod drzwi wujostwa, poklepie po plecach i pomyśli o nim jak o biednym chłopcu. On potrzebował kogoś kto był w stanie przybyć, zapukać do drzwi i zapytać się, czy Harry nie ma ochoty na lody, by chociaż trochę wyrwać go z tego domu.

Młody Potter potrzebował zwycięzcy, który zrobi drugi krok, bo ten pierwszy został już wykonany. Regulus nigdy nie myślał, że on będzie taką osobą dla Harry'ego. Ale czego nie robi się dla osób, które w genach mają zapisane, że walczą do samego końca. A kiedy wykona drugi krok, zrobi też kolejne. Aż ostatnim będzie zabranie Harry'ego z tego miejsca.

Pod ochroną || Regulus BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz