Rozdział 2

61 2 0
                                    

Mikey

Trening był w zasadzie łatwy i nie jakoś bardzo wymagający. Poza tym po zniszczeniu Kraangów trochę się uspokoiło i z resztą skoro pokonaliśmy tak potężne istoty to trening nie jest nam aż tak potrzebny. W każdym razie postanowiliśmy, że zjemy sobie pizze.

-Powiem wam szczerze, że cieszę się, że nie ma już Kraangów. To była jedna z najgorszych walk w naszym życiu.-Powiedział Leo z ulgą.

-Oni byli obrzydliwi. Z resztą tak samo jak ich statek. Mam traumę po tym jak musiałem polecieć tym statkiem.-Mówi Donnie i dostaje dreszczy.

-Wiem bo niestety byłem przy tym. Ale bardziej bałem się o ciebie, że coś ci się stanie przez to, że miałeś odkrytą miękką skorupę.-Mówię z obrzydzeniem a potem zmartwieniem.

-Ta, ale na szczęście nic mi takiego nie było. Wolałem zaryzykować. Zwłaszcza, że gdyby nie ja to rzuciłby się na ciebie Kraang. Uratowałem cię jako statek.-Mówi dumny z siebie.

-Tak tak. Wiem. I dziękuję ci za to.-Śmieję się lekko i uśmiecham.

-Słyszeliście chłopaki? Jestem najlepszy.-Mówi dumny z siebie.

-Ej Mikey tego nie powiedział więc nie jesteś! Przypominam ci, że to ja wygoniłem Kranga przez portal.-Mówi dumny.

-Tak a kto cię z tego portalu wyciągnął głąbie?-Mówi Raph do Leo.

-Uhm. Mikey? Oh. Wiecie co Mikey wtedy bardzo dużo zrobił. Był w stanie poświęcić życie żeby mnie wrócić do naszego świata.-Mówi Leo i uśmiecha się w moją stronę.

-Dziękuję chłopaki, ale naprawdę tak dużo nie zrobiłem. Ale dziękuję.-Uśmiecham się lekko.

-Dobra ja idę do laboratorium. Ktoś chce mi pomóc?-Pyta Donnie wszystkich.

-Ja idę pojeździć.-Mówi Leo biorąc deskorolkę i uciekając.

-Przykro mi Donnie, ale obiecałem, że pomogę April. Nie dam rady.-Mówi Raph i wychodzi.

-Ja ci mogę pomóc.-Mówię i uśmiecham się.

-Hmmm. Wiesz trochę się boję ciebie wykorzystywać do tego.-Mówi Dee i przygląda mi się.

-Okej? To co ty chcesz zrobić, że martwisz się o moje bezpieczeństwo?-Pytam zdezorientowany.

Donnie

Naprawdę boję się go brać na testy. Myślałem, że uda mi się Leo do tego wziąć. Nie chcę mu zrobić krzywdy... Ale jeśli nie mam wyjścia to trudno. Muszę zaryzykować. W końcu nauka to wieczne ryzyko.

-Okej. To chodź do mojego laboratorium.-Powiedziałem i powoli szłem w stronę mojego laboratorium.

-Okej!-Pobiegł za mną szczęśliwy.

Zawsze podziwiałem w nim ten wieczny optymizm. Oczywiście u Leo jest trochę podobnie, ale Leo jest bardziej irytujący. A Mikey jest taki uroczy i słodki kiedy się śmieje i cieszy. Yhhhh. Co ja gadam? Nie mogę mówić takich rzeczy o własnym bracie... Ehhhh. Kiedy pierwszy raz doznałem uczuć to oczywiście nie mogę się tym cieszyć i nigdy nie będę... Dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe...?

-Okej to co mam robić?-Pyta wciąż uśmiechnięty.

-Słuchaj ja potrzebuję głównie twojej krwi. Wiem, że boisz się igieł więc dam ci słuchawki żebyś się nie bał. I oczywiście postaram się zrobić to jak najdelikatniej.-Mówię i uśmiecham się lekko.

-Wsumie mogłem się domyślić, że będą igły. W końcu ty jesteś naukowcem. Czasami jestem taki głupi, że nie rozumiem prostych rzeczy. Hah.-Mówi lekko zawstydzony.

Trudna miłość... (Rottmnt)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz