Truskawki.

68 5 15
                                    

Elizabeth's POV

- Uważam, że przedmiot taki jak „wychowanie fizyczne" jest totalnie bez sensowny. - marudził mi Thomas, nad uchem, a ja wywróciłam oczami.

Thomas, mój cudowny przyjaciel od dziecięcych lat. Uwielbiałam od zawsze tego chłopaka, piękne zielone oczy, lśniące gęste brązowe włosy, idealna postura ciała, proste białe zęby, perfekcyjne rysy twarzy. Geny miał definitywnie idealne. Thomas Byrne, zawsze uśmiechnięty i kulturalny chłopaczek z sąsiedztwa. Za tą maską aniołka, krył się prawdziwy diabeł.

- Wiesz co? Nigdy w życiu, nie poznałam osoby, która bardziej dramatyzuje od Ciebie. - odpowiedziałam z nutą irytacji w głosie.

- Elizabeth, błagam Cię. Przecież to jest męczarnia! - dalej drążył brunet, a ja już powoli odchodziłam od zmysłów.

Tak, Thomas lubił dramatyzować. O marudzeniu to już nie wspomnę, to już było w pewnym sensie, jego sensem życia. Nie było dnia kiedy Thomas nie marudził. Jak to mówił mój przyjaciel? Dzień bez marudzenia, to dzień stracony.

- Dobra, sama też nie lubię tej lekcji, ale ty po prostu dramatyzujesz w tym momencie. - próbowałam przemówić chłopakowi, już chciał się odezwać, lecz przeszkodziła mu w tym Betty, szkolna plotkara.

- Hej hej! Słyszeliście, że w Santa Monica High School, ma pojawić się nowa dziewczyna? Ma być z wami w klasie. Rozumiecie? Tak w środku roku szkolnego. - mówiła jak napalona, a ja jedyne co zrozumiałam z jej wypowiedzi było to, że ma być nowa dziewczyna w szkole.

- Pewnie dopiero przeprowadza się do miasta, więc nic w tym dziwnego. - stwierdził Thomas, na co kiwnęłam głową, na znak, że się zgadzam z jego słowami.

- No może, myślicie, że będzie chciała odpowiedzieć, na kilka moich pytań?- zapytała podekscytowana rudowłosa.

Lubiłam Betty Johnson, lecz moim zdaniem była zbyt natrętna. Chciała zawsze wiedzieć wszystko o wszystkich. Nigdy ją nie obchodziła niechęć od drugiego człowieka, ta dziewczyna nie znała słowa „nie".

- Betty, ona będzie nowa. Nikogo nie zna tu, więc nie sądzisz, że byś ją przestraszyła na starcie? - zapytałam marszcząc brwi.

- Um...pohamuje się, niech będzie. Dam jej czas, aby mogła się oswoić. - mruknęła dziewczyna. - No nic, pa. - pożegnała się i odeszła z uśmiechem na twarzy.

Po chwili zadzwonił dzwonek, właśnie miałam rozszerzoną biologię. Matko boska, kto to wymyślił? Czarna magia. Może nie gorsza od matmy, ale jednak. Z resztą, jedynym przedmiotem jaki tolerowałam był WF, tylko z jednego powodu. Tam nie wymagali ode mnie myślenia, nie należałam do najgorszych uczniów, jeśli chodzi o stopnie. Ale nie lubiłam nadmiernie myśleć.

Weszłam do klasy, zajęłam miejsce obok okna i spojrzałam na nauczyciela od biologii. Mark Wilson. Mężczyzna po pięćdziesiątce, bez żony, bez dzieci. Był sam jak palec. Lecz nie przeszkadzało mu to, lubił samotność. Sam się skazał na ten los, czego chyba nigdy nie zrozumiałam. Nikt nie chce być sam, przynajmniej mi się tak zdawało.

- Nie lubię was, a wy mnie, więc jeśli chcemy, aby ten czas minął nam szybko to dajcie mi prowadzić lekcje, w spokoju. - powiedział starzec oschle, po czym obrócił się do tablicy i zaczął zapisywać temat.

Nie zamierzałam na tych zajęciach cokolwiek pisać, była to jedna z ostatnich lekcji, więc dopadło mnie już zmęczenie. A myśl o tym, że jeszcze matma i francuski miały mnie czekać po biologi, nie zachęcała do słuchania starego Wilsona. W połowie lekcji, do sali z głośnym hukiem wszedł Conrad Harris, wraz ze swoim najlepszym przyjacielem Scottem Bakerem. Definitywnie, to oni byli najmniej lubianymi uczniami przez nauczycieli. A nie licząc nauczyciela WF'u, on ich uwielbiał, dlatego że wspaniale grali w kosza. Ja osobiście, lubiłam Scotta, dało się z nim pogadać. Wysoki blondasek z brązowo-karmelowymi tęczówkami. Słodziak.

Your Red RoseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz