Chciałem zacząć kontrolować swoje życie, chciałem mieć na nie wpływ. Decydować nim ktokolwiek inny zrobi to za mnie.
Rozumiałem też że jestem gorszy nawet bez potwierdzenia które otrzymywałem z każdej strony, dlatego wiedziałem że jest to obiektywne. Zawsze próbowałem grać, ale gra aktorska nie zawsze wychodziła mi perfekcyjnie, a każde potknięcie równało się z kolejnym ciosem, zaklęciem lub wyzwiskiem.
Od zawsze obracałem się w kręgu dzieci podobnych do mnie, lestregowie, malfoye, greengrassowie, blackowie, Rosierowie i inne rody czystej krwi których wszystkie dzieci były tak samo popaprane jak ja.
Papierosy, alkohol, narkotyki. Samookaleczenie, głodówki które czasem były narzucane przez rodziny. Przemoc i kontrola każdego naszego ruchu.
Całą przyszłość, każdą całe nasze życie mieliśmy zaplanowane co do sekundy, a my nie mieliśmy w tym ani słowa do powiedzenia. Nikt nigdy nie zapytał mnie czego ja bym chciał.
Można było oszaleć, a ograniczony pakiet genów który sprawiał że czasem rodzili się szaleńcy, a nawet kaleki czy dzieci niepełnosprawne umysłowo którzy często byli zabijani przez rodzinę jako noworodki czy kilkuletnie dzieci.
Dla nas złotych dzieci czystokrwistych rodzin życie nigdy nie było łaskawe.
Lucjusz Malfoy, Narcyza Black, Andromeda Black, Belatrix Black, Pandora Greengras, Rudolf Lestrange, Rebastan Lestrange, Syriusz, ja, Evan i jego młodszy brat wszyscy wychowaliśmy się razem na tych samych zasadach w tym samym środwisku. Wszyscy na swój sposób szaleni, popaprani i obdarci z godności.
Niewiele osób wiedziało że Evan miał brata, bo jego rodzina stwierdziła że nie jest wystarczająco dobry, nie chcieli aby zniszczył dobre imię ich rodu. Roland Rosier zabił się w wieku 9 lat podcinając sobie żyły co też nigdy nie ujrzało światła dziennego. Rozkroił rękę od zagięcia łokcia po nad garstek, a potem rękę wsadził do gorącej wody, aby szybciej się wykrwawić. Umarł zanim ktokolwiek zdążył go uratować.
Pamiętałem rozpacz Evana po tym co się stało, mieliśmy wtedy po 11 lat. Pamiętam jego niewzruszoną minę na pogrzebie brata, bo tak kazali mu rodzice, widziałem w jego oczach że kiedy tak stał w czarnym garniturze i patrzył jak ciało Rolanda w takim samym garniturze i brzydkim makijażem pogrzebowym leży w trumnie. Widziałem jak starał się nie pęknąć i że w tamtym momencie cały świat mu się walił pod tą jego maską obojętności.
Tego samego roku zaczęliśmy Hogwart a życie skomplikowało się jeszcze bardziej kiedy do tego wszystkiego wkroczyły oceny, opinia rówieśników, znęcanie, mój brat i wszystko inne to było gwoździem do trumny.
Kiedy miałem dwanaście lat chciałem w końcu przejąć kontrolę. Chciałem zdecydować chociażby jeden raz. O tej jednej ważnej rzeczy jaką jest śmierć. Chciałem żeby to nie był kolejny element mojego życia który będzie kontrolować moja matka czy ojciec. Uznałem że sam chcę zadecydować.
Kiedy miałem dwanaście lat po pierwszym roku chciałem wziąć przykład z młodszego Rosiera.
Niestety Syriusz znalazł mnie w porę. Już wtedy nasza relacja była skomplikowana po tym jak trafił do gryfindoru, ale uratował mi życie. Obiecaliśmy sobie nikomu o tym nie mówić nikomu, bo nie byliśmy pewni co zrobiliby nasi rodzice gdyby się dowiedzieli.
Mimo wszystko w tamtym momencie kiedy rozcinałem sobię rękę znalazłem jakąś ulgę w tym bólu. Coś czego nie czułem podczas zaklęcia cruciatus po prostu pozwoliło mi to wylądować wszystko co czułem.
Gładziłem kciukiem swoją długą blizne na lewym przedramieniu kciukiem drugiej ręki, łzy ciekły mi po policzkach, a z nadgarstka tej samej ręki po długich minutach drapania leciała krew.
Dalej nie mogłem się uspokoić po sytuacji na wierzy.
- Potter stoi pod wejściem do dormitorium - Evan wkroczył do dormitorium - wiesz może coś o tym? Podobno chce się z tobą zobaczyć - jego zawadiacki uśmieszek zrzędł gdy tylko mnie zobaczył - Reg do cholery!?
Podbiegł do mnie z strachem w oczach i złapał mnie za uszkodzoną rękę.
- Trzeba to opatrzyć - powiedział nie zadowolony.
- To tylko oparcie - powiedziałem przez łzy - wywróciłem się na schodach.
- Uważaj bo uwierzę - powiedział po czym szybko przyniósł apteczkę i wyciągnął z niej duży opatrunek który po odkazeniu rany przytwierdzili mi do ręki - To przez Jamesa? - spytał - co ten debil odwalił?
- To ja - wyszeptałem już trochę spokojniejszy - on-on mnie pocałował.
- Nie powinieneś świętować? - spytał ze zdziwieniem.
- Nie, Evan to nie jest możliwe, ja i on? - pokreciłem głową - tylko zniszczyłbym mu życie.
- Nie pierdol - ciemno włosy pokręcił głową - nikt nikomu nie zniszczy życia, Reg jesteś cudowny i tak masz o sobie myślęć, a teraz rusz dupę i idź do swojego księcia z bajki, czekałeś na ten moment od co najmniej trzech lat i nawet ja zacząłem w was wierzyć, więc idź i tego nie spoerdol, a o tym nadgarstku pogadamy jak wrócisz.
Może miał rację. Miałem się skupić na tym nad czym miałem kontrolę, na mojej relacji z Jamesem, a nie na tym wszystkim na co na razie nie miałem żadnego wpływu, i może to dopiero był moment w którym w końcu zrozumiałem co znaczy żyć tu i teraz.
CZYTASZ
Pamiętnik // jegulus
FanficHej jestem Regulus Black, ten Regulus Black, żałuję wielu rzeczy, rzeczy których już nie cofnę, rzeczy które do dziś powoli mnie niszczą, ale nie wszystkiego, a już napewno nie poznania pewnego głupka o brązowych oczach i ciemnych włosach. Fragment...