7 Maja

98 9 0
                                    

Nie byłam mężatką, nie mam pojęcia, jakie uczucia targają Arturem, ale nie jestem ślepa i doskonale widzę, ile go to kosztuje. Już od hotelu próbuję jakoś go rozweselić, ale to nic nie daje.

Nie miałam pojęcia, jak się tu dostaniemy, ale on wprowadził nas bez najmniejszego problemu. Teraz widzę, że nie może się skupić, a to oznacza, że czas działać. Postanawiam przejąć pałeczkę i zrobić to po swojemu. Wysuwam się spod jego uścisku i idę dalej za oprowadzającą nas kobietą. Jest przemiła, więc aż dziw, że to miejsce może być tak przesiąknięte złem.

– Możemy przystanąć? – pytam, chwytając się za głowę, gdy zauważam, że jesteśmy już same. – Trochę mi słabo.

– Oczywiście – odpowiada i od razu do mnie podchodzi. – Może powietrza albo wody?

– Jakby pomogła mi pani dojść do toalety...

Nie zdążę dokończyć, a ona już mnie obejmuje. Zakłada moją rękę na swoje ramię i prowadzi w sobie tylko znanym kierunku. Uśmiecham się w duchu i z premedytacją korzystam z jej pomocy.

– Jest pani bardzo uprzejma – dodaję i zgrabnie układam rękę na jej biodrze. – Mało jest już takich ludzi na świecie – ciągnę, palcami wyszukując plastiku zawieszonego na jej pasku.

– Taki mój zawód – odpowiada z uśmiechem, a ja delikatnie odpinam minikarabińczyk.

– Dziękuję – mówię, stając przy drzwiach z napisem „węzeł sanitarny". – Dalej poradzę sobie sama.

– Proszę iść, ja tu zaczekam.

Posyłam jej najpromienniejszy uśmiech, na jaki mnie stać, przechodzę przez drzwi i od razu je za sobą zamykam. Wzdycham zadowolona, sprawdzam godzinę na telefonie i ruszam przed siebie. Mam tylko nadzieję, że to żaden ślepy zaułek, bo wtedy za dużo nie sprawdzę.

Zauważam szereg drzwi, które są wolnego dostępu i jedne z czytnikiem do kart kontroli dostępu. Bingo. Ruszam w ich kierunku i przykładam wcześniej zdobytą kartę. Słychać piknięcie, na wyświetlaczu pojawia się zielone światełko, otwieram i szybko przechodzę dalej. Tu już panują egipskie ciemności, więc z powrotem wyjmuję telefon, by choć troszkę oświetlić otoczenie. Dopiero teraz zauważam, że nie ma zasięgu. Nawet gdybym potrzebowała pomocy, nie miałabym, jak jej wezwać. Trudno, nie będę o tym myśleć, idę dalej. Trzeba kuć żelazo, póki gorące, a nie wiem, ile czasu minie, zanim kobieta się zorientuje, że nie ma karty.

Unoszę telefon, oświetlając ściany i kolejne drzwi. Pierwsze, co rzuca mi się w oczy, to oznaczenie na nich określające niebezpieczeństwo. To jest to. Przechodzę dalej, znów używając karty, i tu jest już tego więcej. Szereg różnorako oznaczonych pomieszczeń, z których żadne nie wygląda przyjaźnie. Postanawiam sfotografować wszystkie po kolei. Legalnie czy nie, potrzebujemy dowodów, a te mam na wyciągnięcie ręki. Serce bije mi coraz szybciej, nie tylko ze strachu, ale również z ekscytacji. Ta wizyta może być krokiem milowym, jeśli chodzi o rozwiązanie sprawy trucia ludzi dla czerpania korzyści majątkowych.

Upewniam się przy zasadności swoich poczynań, kiedy przy każdych drzwiach zauważam małe tabliczki informacyjne z określonymi niebezpieczeństwami. Jest tu wszystko, czego chemik zapragnie: czarne wykrzykniki, oznaczenie łatwopalności czy ostrzeżenie o substancjach żrących. Wiadomo, że chorzy mają świadomość tego, że leczenie radioterapią niesie za sobą również negatywne skutki, zatem te piktogramy nie powinny robić na nich większego wrażenia. Dodatkowo w każdych drzwiach wbudowane jest małe okienko, za którym jest tylko ciemność. Szarpię za klamki, ale wszystkie drzwi są zamknięte i nie ustępują, mimo że przykładam kartę do czytnika. Oświecam więc każde po kolei: wewnątrz pomieszczeń dostrzegam jakieś łóżka, fartuchy i szafki z różnymi oznaczeniami. Cykam jeszcze fotki tego, co widać w środku, i zapisuję z tyłu głowy, aby wypytać Artura o to, czy jego żona opowiadała mu, jak przebiegały te zabiegi.

Szczęście w nieszczęściu jest takie, że nikogo tutaj nie ma i mogę bezkarnie sobie pospacerować. Z tą świadomością zerkam za siebie, jakbym sprawdzała, czy jest tu ktoś, kto mnie szuka albo mógłby mnie przyłapać. Instynktownie przypomina mi to o czasie, który maleje z każdą sekundą. Muszę nabrać tempa działania.

Wzdycham głęboko i idę dalej, a na kolejnych drzwiach zauważam znaczek ostrzegawczy w kształcie śmigła wiatraka. To chyba promieniowanie. Obok trupia czaszka na skrzyżowanych kościach i dwa kolejne, których nie kojarzę. Ta czaszka... Znów zaglądam do środka, a wewnątrz zauważam tylko fotel i jakieś rury wokół niego. Wzdycham, czując się coraz bardziej zdezorientowana, ale i tak ponownie fotografuję to, co widać. Kiedy spotykam kolejne przejście, spoglądam też na zegarek. Jestem tu jakieś dziesięć minut, czas wracać. Może mam już to, co było nam potrzebne. A jeśli nie? Trudno.

Ruszam w drogę powrotną i przemykam przez kolejne korytarze. Za każdym razem, gdy naciskam na klamkę, serce na chwilę mi się zatrzymuje. Wreszcie z duszą na ramieniu docieram do węzła sanitarnego. Nikogo tu nie ma, zatem chyba jeszcze nikt mnie nie szuka, więc mogę odetchnąć.

Od razu wchodzę do toalety oznaczonej kółkiem i podchodzę do umywalki. Opieram się o nią drżącymi dłońmi, podnoszę spojrzenie i zerkam w lustro. Właśnie sobie uzmysławiam, że przecież nie wiem, gdzie jest Artur. Czy nie zrobi czegoś głupiego? Sądząc po tym, jak ta wizyta na niego wpływa, można się tego spodziewać.

– Wszystko w porządku? – słyszę nagle zza drzwi, na co aż się wzdrygam.

Szybko odkręcam wodę w kranie i nabieram jej trochę na dłonie, by obmyć twarz. W efekcie nieco rozmazane oczy i mokra bluzka są mi teraz na plus.

– Tak, tak – odpowiadam, jednocześnie się schylając. – Już wychodzę!

Wcześniej skradzioną kartę wsuwam w kratkę ściekową i prostuję się dokładnie w tym momencie, w którym drzwi do toalety się otwierają.

– Już się o panią martwiłam – mówi kobieta, oglądając mnie od góry do dołu.

Widzę, że się rozluźnia, zauważając, jak wyglądam. Dziwne, bo taka empatyczna powinna się zmartwić jeszcze bardziej, a jej ewidentnie ulżyło. Ta reakcja tylko upewnia mnie w tym, że to, co się tutaj dzieje, nie ma nic wspólnego z ratowaniem życia, a wręcz przeciwnie, z jego kończeniem.

– Wymioty – informuję cicho, poprawiając włosy drżącymi z nerwów dłońmi. Tu nie muszę udawać. – To robi się coraz trudniejsze – dodaję, jednocześnie czując ulgę, że cudem udało mi się wrócić na czas.

– Rozumiem. – Kiwa głową. – Dlatego właśnie nasz ośrodek jest tak potrzebny. – Uśmiecha się szeroko. – Pomagamy chorym ludziom.

Chyba ich dobijacie.

Aż mnie korci, żeby jej odpowiedzieć, jednak zdaję sobie sprawę, że muszę się pohamować. Nikt nie wie, jakie to jest czasami trudne. Potakuję, nie chcąc pozostawiać jej wywodu bez mojej reakcji.

– Wracajmy, wolałabym być już z mężem.

– Oczywiście – zgadza się ze mną, od razu otwiera drzwi i przepuszcza mnie w nich.

Ruszamy w drogę powrotną, a ja szczerze nie mogę się już doczekać, aż zobaczę Artura.

Żelazo. Paradoks Cnót #2 - PREMIERA 02.08.2023Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz