1. Na dnie, ale wciąż oddycham

123 8 5
                                    

- Kurwa - wymamrotałam, rozklejając powieki.

Pulsujący ból głowy nie pozwalał mi zbyt długo pospać. Przetarłam oczy i spróbowałam przypomnieć sobie, co wczoraj mnie tak sponiewierało. Biorąc pod uwagę fakt, jak wiele rodzajów trunków o wątpliwej jakości wypiłam, ciężko było znaleźć ostatecznego winowajcę tego potężnego kaca. Powiedziałabym, że więcej w życiu nie tknę alkoholu, ale kogo ja chciałam oszukać? Alkohol to mój jedyny kompan, który na swój specyficzny sposób pomagał mi przetrwać ten marny żywot. Potrzebowałam chwili, żeby zebrać ostatnie resztki siły na podniesienie się z łóżka. Chociaż łóżko to nie było trafne określenie mojego miejsca do spania. Ciężko nazwać łóżkiem stary, podziurawiony, poplamiony i śmierdzący materac położony na brudnej, zimnej podłodze. Przetarłam dłonią zaropiałe oczy i rozejrzałam się po swoim niechlubnym lokum. Niestety, znowu patrzyłam na tę samą kilkunastoletnią, zniszczoną przyczepę z obdartymi ścianami, zaklejonymi czarną folią szybami i resztkami mebli. Gdzieś za stertą śmieci po drugiej stronie dojrzałam leżącą sylwetkę. Odetchnęłam z ulgą, kiedy mój mózg rozpoznał w niej Matta.

- Przynajmniej trafiłam do siebie - westchnęłam, chowając twarz w dłoniach.

W przypływie dziwnej dawki energii zerwałam się z materaca i z piorunującą prędkością uświadomiłam sobie, jak ogromny błąd popełniłam. Kolana się pode mną ugięły, a całe to obskurne wnętrze zaczęło wirować. Poleciałam jak długa na blat kuchenny, w ostatniej chwili chroniąc i tak już obolałą głowę, która omal nie uderzyła w wiszące szafki. Gdy złapałam względny pion, poczułam, że zaraz zwrócę resztkę wczorajszego alkoholu, którego jeszcze nie zdążyłam przetrawić. Zaczęłam nerwowo rozglądać się za jakimkolwiek płynem, aby tylko pomógł mi przełknąć treść żołądkową, która podchodziła mi do gardła. Sięgnęłam po puszkę, która stała na blacie pomiędzy zaschniętymi resztkami jedzenia a pustymi paczkami po papierosach. Potrząsnęłam nią, wydała z siebie charakterystyczne chlupnięcie, i nie wiele myśląc, wzięłam potężny łyk ciepłego, wygazowanego piwa. Zgniotłam puszkę i wrzuciłam ją do zagraconego zlewu, czując małą satysfakcję - przynajmniej udało mi się stłumić wymioty, choć to była tylko chwilowa ulga.

- Czym się strułeś, tym się lecz - uśmiechnęłam się krzywo, odepchnęłam się od blatu i spróbowałam złapać równowagę bez pomocy szafek.

Leniwym wzrokiem rozejrzałam się jeszcze raz po przyczepie. Na blacie, przy którym chwilę temu walczyłam o życie, służącym niegdyś za aneks kuchenny, stały stare opakowania po jedzeniu instant, w którym zaczęła się wytwarzać jakaś forma życia. Stara, gazowa płyta grzewcza już dawno nie działała i robiła za dodatkowe miejsce na puste puszki i butelki po różnych trunkach. Nad blatem wisiały szafki - a raczej to, co z nich zostało. W każdej z nich brakowało drzwiczek, a w środku stały jakieś zakurzone półprodukty, z których kiedyś może udałoby mi się coś ugotować. Oczywiście, jak miałabym sprawną kuchenkę. Jednak nic nie wskazywało na to, żeby cokolwiek miało się zmienić w tej kwestii. Poza resztkami aneksu pod drugą ścianą, przy drzwiach wejściowych, stał niewielki, prowizoryczny stolik i mały taboret, który kiedyś przyniosłam wracając z imprezy. Cała podłoga była pokryta oblepionymi kurzem plamami, walającymi się śmieciami i ciuchami. Półmrok, jaki panował we wnętrzu, dodawał tylko upiornego klimatu tej zdewastowanej kwatery.

Mój wzrok automatycznie skupił się na leżącym ciele Matta. Był nieruchomy, ale oddychał, więc nie miałam się czego bać, chociaż moje serce biło w szalonym rytmie. W kilku krokach znalazłam się nad jego klatką piersiową i dla potwierdzenia mojej teorii szturchnęłam go w ramię stopą. Wydał z siebie dziwny odgłos.

- Wstawaj, pijaku - rzuciłam, trochę do niego, trochę w próżnię.

Nie licząc na jakąkolwiek odpowiedź, wyszłam z przyczepy. Moje oczy, które nie były przyzwyczajone do tak ostrego światła, potrzebowały chwili, żeby znowu złapać obraz. Otoczenie, w którym stała moja własnoręcznie przywłaszczona przyczepa, to małe osiedle przyczep mieszkalnych i kempingowych. W jednych żyli ludzie, których nie stać było na lepsze lokum, w drugich tacy, co lubili życie na przedmieściu, w innych ludzie podobni do mnie - zniszczeni przez świat na własne życzenie. Tak jak ja, podjęli kilka złych decyzji, ale nikt z nas nie był pewny, czy tego żałował. Na początku roku skończyłam dwadzieścia cztery lata, nie miałam pracy, a jedynym moim zajęciem było upijanie się do upadłego.

Analizując widok, który tak dobrze znałam, poczułam, że zaraz pęknie mi pęcherz. Jednym z minusów mieszkania na tym niechlubnym osiedlu był brak łazienki. Żeby poczuć chociaż namiastkę normalności, mieszkańcy zorganizowali wychodek. Żadna to chluba, ale lepsze to niż wiadro. Dopiero na zewnątrz zwróciłam uwagę na to, jak wyglądam - brudne od różnych substancji płynnych spodnie i koszulka poplamiona najprawdopodobniej treścią żołądkową, którą nie pamiętam, żebym zwracała. Byłam przekonana, że nasz wspólny wychodek pachniał trzy razy lepiej niż ja, a potwierdził to wyraz twarzy jednego z sąsiadów, którego mijałam po drodze. Każde przejście przez osiedle nazywaliśmy spacerem wstydu, ale kiedy to robiłam, przeważnie byłam znieczulona procentami. Nie twierdzę, że nie przydałby mi się porządny prysznic czy czyste ciuchy. Jednak tak oczywista czynność wymagała ode mnie nie lada trudu, bo wygrzebywanie drobnych z automatów nie należało do moich popisowych numerów. Do tego odległość stacji benzynowej, gdzie dostępne były natryski dla kierowców, robiła swoje, więc wyprawa na nią była logistycznym wyzwaniem. Biorąc pod uwagę mój stan, najlogiczniej było wrócić do przyczepy i spróbować chociaż odrobinę wytrzeźwieć.

Mój kompan leżał cały czas w tej samej pozycji. Oddychał równo, co oznaczało, że nie udławił się rzygami. Wyznawałam zasadę, że dopóki ktoś lub coś oddycha, nie było czym się martwić.

Matt to mój kumpel. Mieszkaliśmy razem w naszej przyczepie, piliśmy razem i razem szukaliśmy kasy na wspólne libacje. Znaliśmy się od czterech lat i od dwóch żyliśmy w tej przyczepie. Matt był ode mnie starszy o trzy lata i też wylądował w tym miejscu na własne życzenie. Poznaliśmy się na jakiejś popijawie. Nie pamiętam, czy był festiwal w mieście, czy po prostu spotkaliśmy się gdzieś przypadkiem. Nie dziwiło mnie to, że nigdy nie byłam niczego pewna. Moja pamięć ostro szwankowała, zapewne dlatego, że mózg wielu wydarzeń nie rejestrował. W każdym razie, Matt okazał się dobrym kumplem - do szklanki i do małego szaberku. Nie ma czym się szczycić, ale z czegoś musieliśmy żyć. Czasem zawijaliśmy coś ze sklepu, czasem coś z czyjejś torby lub kieszeni. W najgorszych momentach zdarzało nam się żebrać pod supermarketem. Z jednej strony była to super opcja - raz dawali nam pieniądze, raz coś do jedzenia - można było się nieźle obłowić. Natomiast z drugiej za każdym razem kosztowało nas to za wiele wstydu, a na własne życzenie byliśmy narażeni na patrole policji, które rozganiały bezdomnych (chociaż wypraszam sobie, mieliśmy przyczepę).

Z myślą, że muszę dać sobie szansę na regenerację, położyłam się na swoim paskudnym materacu z nadzieją, że jeszcze zasnę. Ledwo udało mi się przymknąć powieki, kiedy poczułam, jak wszystko wokół mnie znowu zaczęło wirować. Podniosłam się na łokciu i zwymiotowałam na podłogę.

- Kurwa Mała, przegięłaś - usłyszałam zachrypnięty głos Matta. Uniosłam powieki i spojrzałam prosto w brązowe oczy. Jego wzrok wydawał się bardziej przytomny niż powinien być po takiej popijawie. - Ty to kurwa teraz sprzątasz.

Posmak wymiotów wywołał grymas obrzydzenia na mojej twarzy. Opuściłam wzrok i z trudem powstrzymałam kolejną nadchodzącą falę. Wzięłam dwa głębokie wdechy i wytarłam ślinę z ust kawałkiem swojej koszulki.

- Taa, zaraz - wymamrotałam. - Jak żyjesz?

- Jeszcze nie wiem - odpowiedział, podnosząc się powoli na łokciach.

- Przydałby ci się porządny prysznic, bo wyglądasz jak gówno - uniosłam brwi i posłałam mu szyderczy uśmiech.

- Spójrz na siebie, miss international, to ty się właśnie zrzygałaś na podłogę - wskazał ręką na miejsce, nad którym cały czas się pochylałam. - Weź to posprzątaj! Zaraz dorzucę swoje pięć groszy. - Matt przełknął głośno ślinę, jakby powstrzymywał wymioty.

Pokręciłam głową, cały czas uśmiechając się pod nosem. Z trudem dźwignęłam się z miejsca, czując, jak wszystko wiruje wokół mnie, i zaczęłam szukać jakiejś ścierki. Chwyciłam za starą koszulkę, która najprawdopodobniej należała do Matta. Miała więcej dziur niż powinna, a do tego jej zszarzały materiał nie wyglądał na coś, czym chciałabym wycierać podłogę. Przesunęłam nogą wiadro z wodą, stojące przy byłym aneksie. Wodę przynosimy w plastikowych baniakach ze studni ręcznej, która znajduje się po drugiej stronie osiedla. Mamy też dostęp do rzeki, która przepływa niedaleko, ale korzystamy z niej tylko w kryzysowych sytuacjach.

- O masz, jedliśmy wczoraj kebaba? - zapytałam, przyglądając się instalacji artystycznej, którą sama stworzyłam.

- Kurwa Ann, przestań tyle pić - podsumował Matt i opadł z powrotem na łóżko (no dobra, materac).

Wszystko w moich rękachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz