Prolog

116 3 0
                                    

Ból. To była pierwsza rzecz, jaka przyszła mi do głowy na widok tej niekończącej się, skrzącej w jasnym, zimowym słońcu bieli. Zima od zawsze była dla mnie czymś magicznym, ukochaną porą roku, pewnego rodzaju dziedzictwem. Tak było odkąd sięgam pamięcią, jednak lata temu coś się zmieniło. Nie była to zmiana, którą można by dostrzec, bo nie była ona widzialna. Natura narnijskiej zimy przecież się nie zmieniła. Śnieg był tak samo puszysty i biały, drzewa doszczętnie ogołocone z liści, a lód tak samo gładki, jednocześnie piękny i niebezpieczny. Jednak to właśnie moja nie zmieniająca się zima, mój dar, odebrała mi wszystko co miałam. Zima wbiła mi w serce ostry lodowy sopel i zaczęła go przekręcać, by zadać mi jak najgorszy ból.

Piekło. Widziałam jak je sobie wyobrażają ludzie: wielkie, smoliste kotły, paleniska, dymy, paskudne demoniczne stwory. Tak nie wygląda piekło. Nie w Narnii w każdym razie. W Narnii, piekło to las pokryty śniegiem, to bezlistne gałęzie, sosny z igłami białymi od szronu. Kotły to jeziora i rzeki niemal do dna skute lodem. Dymem nie są duszące opary z ognisk, tylko eteryczne płatki śniegu lecące wraz z wiatrem. Demoniczne stwory to nie diabły, tylko istoty takie jak ja. Czarownice, władające śniegiem, lodem i kamieniem. Mieszkające w pałacach z białego marmuru równie zimnego jak ich serca. 

Szkoda tylko, że nas to piekło nie może pochłonąć. Chciałabym, aby tak się stało, ale to próżna nadzieja. 

Ogień nie spali diabła. A lód nie skuje mnie. 

Zimno. Upiorne, obezwładniające zimno, od którego sinieją nie tylko ręce, twarze, ale i serca. Zimno, niedające się przegnać. I oni. Widzę ich wszędzie, nawet nocą, w snach, w urojeniach... Oni nigdy już nie odejdą. Zamarznięte ofiary pięknej, delikatnej zimy, które już nigdy się nie ogrzeją. Od tego zimna się obojętnieje, wszystko traci znaczenie i sens. A może nigdy ich nie miało? Zimno zabójcze dla każdego niemal, oprócz mnie i... Jadis. Dla mnie ono jest nieodczuwalne, nawet jeśli chodzę po śniegu boso, leżę w nim... Ja nigdy nie czuję zimna.

Chociaż jestem lodowata w środku.

Kamień. Biedne stworzenia zamienione w kamienne posążki, pozostawione często same sobie w lesie, gdzie nie czeka ich już nic poza porośnięciem mchem i starciem przez czas i żywioły wyrazu absolutnego przerażenia z ich pyszczków. Kamienni centaurowie, kamienne fauny, driady, zwierzęta...

Rozpacz. Oni na to nie zasłużyli, wiem o tym. Mnie też ogarnia, czy raczej ogarniało beznadziejne uczucie, nie umiem go nazwać. Może to rozpacz, może żal, a może poczucie winy? Nie mam pojęcia. A ona... Co jej zrobiła gromadka wiewiórek?! Co jej zrobił ten faun kupujący świąteczne podarunki dla swoich dzieci?! Dlaczego pożegnali się z życiem? Czemu nazywa ich buntownikami? Dlaczego... Dlaczego ich los nie powoduje u mnie uronienia chociaż jednej łzy? 

Teraz to już nieistotne. Muszę jej pomagać, żeby nie skończyć jak oni. Kiedyś mogłam ją powstrzymać, mogłam do tego wszystkiego nie dopuścić, uratować te niewinne stworzenia, ale już za późno... Teraz ich los stał się dla mnie obojętny. Moim jedynym celem w życiu jest pomaganie mojej przybranej matce.

Zło...

Biel... 

Śmierć...


Wielka ŁowczyniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz