prolog

37 4 2
                                    

1796r. 17 listopada

Późna godzina. W zamku królewskim zazwyczaj odbywały się bale i grafik był bardzo napięty. Jednak król William i królowa Merlia zawsze znajdują czas dla swojej ukochanej córki. Trzynasto  miesięczna Adelaine leżała już w swojej komnacie, kiedy w środku znaleźli się rodzice. "Pokój" o ile można go tak nazwać, miał wielkość chatki. Kołyska małej księżniczki było przyozdobiona miękkimi materiałami o tych samych kolorach co większość pokoju. Złoty oznaczał włosy małej dziewczynki, natomiast zielony kolor jej oczek. Cały pokój był jak marzenia małego dziecka w jednym miejscu. Stolik naszej królewny miał kształt serduszka z pięknym różowym nakryciem, na  wyzłacanej z rogów szafce nawet zwyczajny świecznik wyglądał wyjątkowo i bezcennie. Jak mogłabym nie wspomnieć o ubraniach które przewidziane było wzrostowo na kolejne lata dziewczynki. Wszystko w tym pokoju było wyjątkowe na swój sposób. Królowa i król przysiedli na  różowych taboretach. Merlia zawsze śpiewała swojej córce piękne kołysanki jednak ta, była wyjątkowa.

- Chcesz posłuchać swojej kołysanki? -  Wyszeptała kobieta wcale nie oczekując odpowiedzi. Już po chwili Adelaine ucichła i razem z Williamem wsłuchiwała się w śpiew matki.

"Księżniczką dla mnie nie jesteś dla tego,

Że z królewskiej rodziny czy z narodu swego.

 promykiem w moich oczach jesteś,

I kocham Ciebie najbardziej na świecie

Jeśli byś chciała, gwiazdy byś miała,

A w swym kielichu, miód z greckich mitów

jeśli byś chciała, już byś dostała

serce codziennie bym ci oddawała

I kocham Cię najbardziej na świecie

Pamiętaj o tym kochane me dziecię."

Ile razy księżniczka  słyszała te kołysanki za każdym razem cieszyła się tak samo. I głos jej mamy... był spokojny jak ocean. Śpiewała tak pięknie, że trudno byłoby zapomnieć o jej głosie. . Choć jedna kołysanka i malutka uśmiechała się cały wieczór. O uśmiechu tego maluszka trudno by nie wspomnieć. Miała piegi rozprowadzone  po całej twarzy, lśniące zielone oczy które podkreślał jej uśmiech i na jej głowie wyrastały już malutkie pęki blond włosów. Mała rozpromieniona księżniczka spojrzała na rodziców kiedy momentalnie kąciki jej ust wniosły się ku górze.
- Pamiętaj kochanie że zawsze będziemy przy tobie - odezwał się król po dłuższym czasie, jednak nasza mała królewna dawno już spała.
- Dobranoc moja księżniczko - dodała Merlia i razem z Wiliamem skierowała się ku wyjściu.
Powędrowali do swojej komnaty znajdującej się dwa pomieszczenia od pokoju ich córki.
Zmęczeni całym dniem weszli do komnaty i położyli się na swoim niebieskawym łożu.
- Dobranoc - powiedziała ospałym głosem królowa i chwilę po tej samej odpowiedzi męża zasnęła. Niestety nie na długo. Obudził ją...PŁACZ DZIECKA. Bez żadnego wahania wyszła łóżka i pobiegła do komnaty córki. Przy samym wejściu zastała połowę służby i straży z czego dwójka służek biegła już w jej stronę.
- Królowo! - Krzyknęła zdyszana kobieta.
Serce Merlii na ułamek sekundy zatrzymało się. Był to krótki moment ale dla niej trwało to wieczność.
Moje dziecko... tam jest moje dziecko! - krzyknęła drżącym głosem kobieta. Cała komnata stała w płomieniach. Ogień rozprzestrzeniał się coraz szybciej mimo ciągle wylewaną wodzie. Ogień zachowywał się tak, jakby to dzięki niej jeszcze bardziej wzrastał. Merlia stała około 30 stóp od palącej się komnaty Adelaidy, a mogła usłyszeć płacz dobiegający stamtąd. Ktoś inny rozkazał by to właśnie straży ratować dziecko. Ale nie Merlia Brightlight. Z zaszklonymi oczami bez rozmyślania wbiegła do pomieszczenia z którego płomienie wiły się coraz bliżej drzwi. Kaszlała od nadmiaru dymu a w niektórych miejscach można już było dojrzeć poparzenia. Jedyna co zdołała w tamtym momencie zauważyć to postać o ciemnym płaszczu z jej dzieckiem w rękach. Kobieta biegła w jej stronę lecz zanim zdarzyła  choćby ją dotknąć , ta zniknęła w wijących się płomieniach. Wyszła tak szybko jak weszła i przed komnatą stał jeszcze William. Spojrzał w jej niebieskie szklane oczy i łza poleciała po jego ciepłym od ognia policzku.
- Służba ma ugasić płomienie zaś straż zachodnia i północna zajmuje się środkiem budynku, a wschodnia i południowa zewnętrzną częścią. Ktokolwiek to był nie mógł zajść daleko. Jest jeszcze na terenie zamku - straż i służba tylko kiwnęła głową i pobiegła w określone miejsca. Jedyna osoba która nic nie zrobiła to król. Spoglądał tylko na komnatę małej córeczki i nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Tylko patrzał na palące się pomieszczenie w którym jeszcze niedawno leżało dziecko. Jednak w głowie zapaliła mu się lampka.
-"Ktokolwiek to był nie mógł zajść daleko"- zacytował słowa żony i zwrócił wzrok ku  jej twarzy.
- Kogo miałaś namyśli? - spytał drżącym głosem.
- Też chciałabym wiedzieć... - wymamrotała jakby do siebie i poszła w stronę pokoju. Bardzo chciała wierzyć, że straż sobie poradzi. Leżała na swoim łożu i patrzyła w sufit. Była tak zmęczona, że nie ważne jak bardzo by się przejmowała nie mogła by wytrzymać więcej niż pięć minut. Zasnęła. Kolejnego dnia po księżniczce nie było ani śladu. Tak jak i kolejnego. I kolejnego. Mijały miesiące, lata, po księżniczce została tylko pamięć. Królestwo co roku w dzień zaginięcia Adelaine obchodziło żałobę. I choć bajki zazwyczaj kończą się dobrze to nie w tym królestwie. Przynajmniej na razie. Przez 16 lat nie było śladu po Adelaide.

Fake princessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz